Giesche bez kasacji

Sąd Najwyższy odrzucił skargę kasacyjną na działania Prokuratury Okręgowej w Katowicach, która doprowadziła do delegalizacji i, co za tym idzie, wykreślenia z Krajowego Rejestru Sądowego spółki Giesche SA. Czy tym samym sprawa reaktywacji przedwojennej firmy Giesche została ostatecznie zamknięta? Otóż na dwoje babka wróżyła.

Bo dziwnie jestem przekonany, że zajmą się nią teraz sądy i trybunały europejskie. Nadal nieprawomocny jest wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie z ubiegłorocznego czerwca, skazujący pięć osób na bezwzględne kary 3–5 lat pozbawienia wolności i grzywny w okolicach pół miliona złotych – za zarejestrowanie spółki na podstawie papierów kolekcjonerskich i próby „przejęcia” w Katowicach majątku o wartości ponad 340 mln zł – lub w zamian gotówki. Za próbę wyłudzenia, rzecz jasna. Tak więc na karnej ścieżce będzie jeszcze apelacja i na pewno kasacja, a cywilna – w Polsce już się wyczerpała.

Jeśli ktoś nie pamięta dokładnie, o co szło, może zgłębić szczegóły w artykułach: Oddajcie Katowice, Papierowa fortuna, a także na stronie internetowej Więzienie za akcje Gieschego z 14 czerwca 2016 r. Co by nie mówić – w największym skrócie – sprawa akcji pachnących historią finezyjnie posuwała się do przodu, obnażając początkowo w całej krasie bezradność prawną państwa, potem budząc zdumienie, za nim irytację, dalej – blady strach, aż wreszcie, szczytując wściekłością, postawiła na nogi wszelkie możliwe służby i instytucje, aby do krwi broniły jednej trzeciej powierzchni Katowic, włącznie z jej majątkiem komunalnym i przemysłowym.

Giesche był przed I wojną jednym z największych europejskich koncernów, najmocniej usadowionym na Górnym Śląsku – to kopalnie, huty, zakłady ceramiczne, drzewne, zbrojeniowe, nieruchomości itd. Po jego podziale w 1922 r. podstawowe aktywa znalazły się w Polsce. W 1926 r. właściciele uznali, że II RP rzuca kłody pod nogi niemieckiemu kapitałowi, więc sprzedali koncern Amerykanom. Kapitał zakładowy Giesche SA wynosił 170 mln i podzielony był na 172 akcje po milion każda. To robiło wrażenie, bo, dla porównania, Bank Polski wówczas był w posiadaniu jedynie 100 mln zł kapitału, a przeciętna akcja w wielkich firmach odpowiadała wartości 100 zł. W czasie II wojny światowej kontrolę nad Gieschem przejęła III Rzesza, a po wojnie majątek został znacjonalizowany jako mienie niemieckie. Ale o swoje pieniądze upomnieli się akcjonariusze z USA, choć fakt upaństwowienia przyjęli do wiadomości i go nie negowali.

Za cały swój majątek pozostawiony na ziemiach polskich Amerykanie żądali od PRL prawie 120 mln dolarów, ale po długich targach zeszli do 40 mln zielonych – w tej sumie 30 mln za Gieschego. Pod koniec lat 60. przepiękne w swej graficznej istocie akcje przekazano do naszego Ministerstwa Finansów. A stąd poszły na przemiał. A że rzucały się w oczy wyglądem wielkiej urody i doskonałym stanem pierwszej świeżości – ktoś nimi zauroczony wyciągnął je z makulatury i rzucił na rynek kolekcjonerski. Tym bardziej że nie było na nich śladu stempli informujących o ich bezwartościowości ani żadnego, bynajmniej, urzędowego przedziurawienia.

Ów kolekcjonerski rynek rzucił 118 ze 172 akcji prosto w ramiona kolekcjonerów z Wybrzeża, z Markiem N. na czele. Ten świat miał już do czynienia z kilkoma dealami, które pozwoliły zamienić akcje historyczne na obecne aktywa. Zdaniem magazynu „Forbes” za pioniera takiego przedsięwzięcia został uznany Ryszard Krauze, który reaktywował m.in. spółkę C. Urlich i odzyskał w ten sposób 20 hektarów na warszawskiej Woli.

Posiadacze przedwojennych akcji Gieschego szybko zorientowali się, że firma nadal jest w rejestrach handlowych – bo też nigdy nie została z nich wyrejestrowana. PRL takimi pierdołami nie zawracała sobie głowy. Dlatego w 2005 r. wystąpili do Sądu Rejonowego w Katowicach o zgodę na Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy – i taką też uzyskali. W następnym ruchu podwyższyli kapitał do wymaganej obecnie wysokości – przedwojenne miliony warte bowiem były… 172 zł – wybrali władze i doprowadzili do wpisania Giesche SA do aktualnego KRS. Niebawem do miasta poszły wezwania, a do sądów pozwy o zwrot nieruchomości. A do władz państwa – przekaz, o realnej możliwości podjęcia kroków prawnych w celu unieważnienia ustawy o nacjonalizacji majątku przemysłowego.
Zrobiło się nerwowo, tym bardziej że jak szacowano, prawie tysiąc przedwojennych spółek zostało już w tamtym czasie reaktywowanych, a ok. dwieście zadeklarowało chęć odzyskania znacjonalizowanego lub skomunalizowanego majątku.

Przed wojną – i w ówczesnych granicach – mieliśmy w rejestrach handlowych 170 tys. spółek, z tego 3 tys. akcyjnych. Dmuchając wciąż jeszcze na zimne, zmieniono przepisy rejestrowania przedwojennych spółek – teraz badane są m.in. okoliczności nabycia udziałów i akcji oraz prawa z tym związane, w tym dziedziczenia. O reaktywacjach musi być zawiadamiana prokuratura.
Kiedy nowa-stara spółka Giesche szła po majątek Katowic, to swoje prawa, reprezentowane poprzez radcę prawnego Ryszarda P., argumentowała tygodnikowi POLITYKA tak: w prawie nie ma pojęcia akcji kolekcjonerskich czy historycznych; są tylko akcje imienne lub na okaziciela, a kto tego nie rozumie, to na tym polu jest dyletantem, i tyle. Te od Gieschego były na okaziciela. Nie może być więc mowy o wyłudzeniu, tylko o legalnym posługiwaniu się papierami wartościowymi.

O komentarz w tej sprawie poprosiłem w Warszawie mecenasa Leszka Koziorowskiego, przewodniczącego Stowarzyszenia Kolekcjonerów Historycznych Papierów Wartościowych: Zgoda, akcji kolekcjonerskich nie ma, ale istnieje rynek starych akcji i to on uprawnia do kolekcjonerskiego ich określania. Istnieje jeszcze inny aspekt tej sprawy – dodawał mecenas, jeden z najwybitniejszych naszych kolekcjonerów: Mam tyle historycznych papierów, że mógłbym uaktywnić kilka przedwojennych spółek. Tylko jakim prawem? Moi przodkowie nie byli przecież właścicielami tych majątków!

Tak więc reaktywowana przedwojenna Giesche SA ostateczną decyzją Sądu Najwyższego zniknie z KRS, w którym, prawdę mówiąc, przy dość niefrasobliwej refleksji prawno-historycznej katowickiego sądu, nie powinna się nawet za starego porządku prawnego znaleźć. Posiadacze historyczno-kolekcjonerskich akcji Giesche SA płacą za ten casus wyjątkowo surową karną cenę, choć z państwowego dziś majątku nic nie uszczknęli. To również dlatego, że PRL załatwiła tę sprawę z Amerykanami, rzec by można – na czysto.

Ale drzwi do objęcia w posiadanie innych znacjonalizowanych przedwojennych majątków wciąż pozostają niedomknięte…