Od zamachu bombowego do wody święconej

Niemal w przededniu 55. rocznicy nieudanego zamachu na Władysława Gomułkę* i przy okazji na Edwarda Gierka* (albo na odwrót) – 3 grudnia 1961 roku na trasie ich przejazdu w Sosnowcu-Zagórzu wybuchła bomba domowej konstrukcji – na Śląsku i w Zagłębiu ponownie powiało terrorystyczną grozą.

W Piekarach Śląskich zatrzymano Aleksandra Cz., który na spotkanie z prezydentem Andrzejem Dudą* w bazylice przyszedł z nożem i strzykawką. Na szczęście, zdaniem władz i ochrony, po nocy spędzonej w areszcie i na przesłuchaniach wszystko się wyjaśniło. Czy aby na pewno wszystko?

Zamach sprzed ponad pół wieku nie był jednostkowym wydarzeniem. Nie był osadzony w politycznej próżni, tylko w Czerwonym Zagłębiu – świętym miejscu ówczesnej władzy. Przecież dwa i pół roku wcześniej, 15 lipca 1959 roku, we wspomnianym już Zagórzu doszło do zdarzeń o wiele w swej wymowie straszniejszych. Dokonano nieudanego zamachu na Nikitę Chruszczowa*, przy okazji na Władysława Gomułkę i Edwarda Gierka (lub na odwrót). Na trasie ich przejazdu eksplodowała zdalnie sterowana bomba ukryta w koronie drzewa.

Te wydarzenia pozostawały aż do upadku PRL jedną z najgłębszych jej tajemnic. Według chronologii i rangi polityków wypada zacząć od Chruszczowa. Przyjechał na 15-lecie powstania Polski Ludowej, z tego dwa dni miał spędzić na Śląsku i w Zagłębiu. W przededniu w lokalnej prasie podano niefrasobliwie trasę wizyty i orientacyjny czas przejazdu.

Nieznany wówczas sprawca (sprawcy) umieścił na drzewie przy ul. Armii Czerwonej bombę, zrobioną wprawdzie w domowych warunkach, ale w sposób profesjonalny. Ustrojstwo wybuchło „zgodnie z harmonogramem” – z tym że z różnych przyczyn kolumna dotarła w to miejsce ponad dwie godziny później. Wybuch mocno nadwerężył drzewo, sypnął w promieniu 10 metrów odłamkami żeliwnymi i stalowymi (oficjele ufnie przemieszczali się otwartym samochodem), powybijał szyby i lekko zranił porządkowego. Kiedy kolumna Chruszczowa przejeżdżała – było już posprzątane. Wieść o eksplozji nie dotarła do radzieckich, bo inaczej wizyta zostałaby odwołana, a losy gospodarzy Polski i województwa raczej marne.

To nie miało prawa się zdarzyć w kolebce klasy robotniczej. Milicja i SB wpadły w szał – śledztwo objęło prawie 6400 osób, z tego ponad 400 poddano szczegółowej inwigilacji. W tym m.in. górników – dostęp do materiałów wybuchowych, zegarmistrzów – w pobliżu znaleziono nadpalony mechanizm zegarowy i ponad 20 pracowników niedalekiego radiowęzła. Podejrzenia wobec tych ostatnich wzięły się stąd, że odnaleziono przewody elektryczne, w tym jeden podłączony był do linii energetycznej wykorzystywanej przez radiowęzeł. Eksperyment wykazał, że podnosząc gwałtownie natężenie prądu na linii, można było zainicjować wybuch.

W śledztwie pod kryptonimem „Ukryty” do aresztu trafiło 9 osób, kilkadziesiąt zostało zatrzymanych, ale przełomu nie było. Stąd w marcu 1961 roku rozwiązano olbrzymią, specjalną grupę operacyjno-śledczą, a postępowanie umorzono.

Aż nadszedł początek grudnia 1961 roku – czas Barbórki i oddawania przy tej okazji nowych kopalni. W Zagórzu na uroczyste otwarcie czekała „Porąbka”. Po krzątaninie się wokół niej: naprawa ulicy Krakowskiej i chodników, nowe lampy oświetleniowe, malowanie płotów i domów itd., czyli po zwykłych w takich okolicznościach zabiegach – można było zorientować się, którędy przejedzie oficjalna delegacja z I sekretarzem KC PZPR na czele. Nikt inny kopalni nie mógł uruchomić. Harmonogram wizyty i uroczystości podane zostały na zaproszeniach i szczegółowo przedstawione w prasie. 2 grudnia Krakowską udekorowano. Kapitan Sowa zauważyłby nowy betonowy słupek, który pojawił się przy jednej z posesji. Ale był wtedy gdzie indziej, a w ogólnym gorączkowym rozgardiaszu nikt inny nie zwrócił na tę okoliczność uwagi.

Uroczystości w „Porąbce” rozpoczęły się o godz. 10, a tuż po południu z kopalni wyjechały trzy rządowe limuzyny; za nimi wóz transmisyjny Polskiego Radia (stąd „Antena”, późniejszy kryptonim śledztwa). Na wysokości słupka eksplodowała umieszczona w nim bomba. Wybuch zranił wyglądającą z okna dziewczynkę i przechodzącego górnika. Mocno oberwał jeden z samochodów. Gomułka z Gierkiem przebywali jeszcze w kopalni, dekorując górników. Jedna z wersji mówi, że była to jedna z trzech kolumn mających na celu zmylenie ewentualnych zamachowców. Inna – że parę osób uczestniczących w uroczystościach wyjechało wcześniej, aby godnie powitać ówczesnych VIP-ów na kolejnym barbórkowym spotkaniu.

Operacja „Antena” rozrosła się do niebywałych rozmiarów, nabrała rozmachu. Raczej nie było wątpliwości, że za wybuchem stoi ten sam sprawca (sprawcy) co przy próbie zamachu na Chruszczowa. Natychmiast uruchomiono zwerbowaną i działającą od tamtego czasu w okolicach Zagórza grupę ok. 220 informatorów i wszystkich milicyjnych konfidentów. Bombę zrekonstruowano. Na ocalałych częściach instalacji zapłonowej odnaleziono ślady narzędzi. Ustalono skład betonu, z którego odlany został słupek. Wytypowano i poddano obserwacji prawie 440 osób posiadających wiedzę niezbędną do skonstruowania bomby. Z podsłuchami i przejmowaniem korespondencji włącznie.

Po dwóch tygodniach wyselekcjonowano grupę najbardziej podejrzanych 70 osób, u których zlecono równocześnie przeprowadzenie rewizji. W ostatniej chwili dołączono do niej niejakiego Stanisława Jarosa, który kilka lat wcześniej znalazł się w szerokim kręgu podejrzanych o szereg aktów sabotażu – właśnie przy użyciu bomb. Po przeszukaniach do laboratorium kryminalistycznego trafiło ponad 200 różnych narzędzi. Zidentyfikowano właściwe – należało do Jarosa. W jego domu znaleziono resztki zaprawy cementowej. Skład jak na miejscu wybuchu. Dotarto do świadków, którzy widzieli go na Krakowskiej w przededniu zamachu. 28 grudnia Jaros został aresztowany.

Do zamachu się nie przyznał. Poddano go przesłuchaniom metodą „konwejera” (taśmociągową) – bez przerwy, dniami i nocami, przez zmieniających się śledczych. W jego celi zagościł współwięzień – jeden z najskuteczniejszych „agentów celnych” (tajni współpracownicy SB w więzieniach i aresztach). Nie opuszczał delikwenta na krok – udawał współczucie, podpowiadał zachowania i psychicznie urabiał. Jaros się załamał – po kilku dniach „pękł” najpierw przed kumplem spod celi, a potem przed śledczymi. Przyznał się do przygotowania zamachów na Chruszczowa, Gomułkę i innych. I do aktów sabotażu w latach 1952-1953 w Zagłębiu Dąbrowskim (wówczas pomagali mu dwaj koledzy, co potwierdzili po aresztowaniu ). Wcześniej, w 1948 roku, został skazany za działalność w antykomunistycznej organizacji. Po odsiadce i przeżyciach w więzieniu jeszcze bardziej nienawidził nowego ustroju.

Same zamachy przeprowadzał, jak byśmy dziś powiedzieli, jako „samotny wilk”. Był elektrykiem samoukiem. Nie pracował, nie ustalono jego źródeł utrzymania, ale żył na ówczesnej wysokiej stopie. W połowie lat 50. był w wojsku – służbę ukończył z odznaką Wzorowego Żołnierza. Na rozprawie w maju 1962 roku wyjaśniał, że nie zamierzał nikogo pozbawiać życia, tylko chodziło mu o polityczną demonstrację – o pokazanie światu, że w Polsce nadal działa antyustrojowe podziemie. Po trzech tygodniach procesu Jaros dostał czapę, a jego kolesie od sabotażu po kilka lat odsiadki. Wróg ustroju został powieszony w styczniu 1963 roku.

No i dochodzimy do czasów współczesnych. Jeżeli w Polsce Ludowej media trzymały mordę w kubeł i nie mogły pisnąć słowem o tym, co powyżej, to w nowych realiach zatrzymanie bezrobotnego Aleksandra Cz. z Bytomia z nożem myśliwskim i strzykawką natychmiast poszło w świat jako próba zamachu na prezydenta Dudę. Z pytajnikiem na końcu, rzecz jasna. Ochroniarze unieszkodliwili go gdzieś na dwie godziny przed przybyciem głowy państwa; czujnie zauważyli, że mężczyzna, który wszedł do kościoła, zachowywał się dziwnie nerwowo, zupełnie inaczej niż cała uduchowiona reszta. Do czynnej interwencji doszło po zauważeniu strzykawki wyciągniętej z saszetki; świadkowie zeznali, że nabrał do niej święconej wody. Zatrzymany został na podstawie art. 160 KK, który mówi o stworzeniu zagrożenia dla życia i zdrowia.

Przesłuchany w charakterze świadka Aleksander Cz. zeznał, że nie chciał zrobić krzywdy prezydentowi, ale tylko porozmawiać z nim o planach rządu co do ustawy aborcyjnej. I wręczyć petycję w tej sprawie. Prokuratura go zwolniła. W złośliwych komentarzach słychać, że o łagodnym potraktowaniu zdecydowała woda święcona w strzykawce.

Ale poważnie… Czy służby ochrony różnej maści o takich incydentach jak ten w Piekarach Śląskich powinny od razu informować media, a te drzeć mordę na cały świat i straszyć prezydenta? Czy nie lepiej w takich przypadkach działać jak te z PRL? Cicho sza – nie było sprawy… Z drugiej strony popatrzcie, jak skutecznie zadziałała nowa ustawa antyterrorystyczna, przez wielu wcześniej tak krytykowana za przesadną ingerencję w prawa obywateli. Strzykawka – i do paki. Może tylko trochę zawalili z tortem podanym przez „Pierwszą Dodę Rzeczpospolitej”.

*Indeks nazwisk mniej znanych:

Władysław Gomułka, działacz komunistyczny, w latach 1956-1970 I sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR).
Edward Gierek, działacz partyjny, w latach 1957-1970 I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR W Katowicach, 1970-1980 I sekretarz KC PZPR.
Andrzej Duda – nasz prezydent.
Nikita Chruszczow, radziecki działacz komunistyczny, 1956-1964 I sekretarz KC Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego (KPZR), 1958-1964 premier ZSRR.