Tajemnicza śmierć pozostaje tajemnicza

Kiedy Dieter Przewdzing, wieloletni burmistrz Zdzieszowic, został dziesięć lat temu okrutnie zamordowany, w miasteczku czas się zatrzymał.

18 lutego 2014 r. ok. godz. 19 zamordowano we własnym domu Dietera Przewdzinga, burmistrza, wcześniej naczelnika miasta. Za tydzień od zdarzenia świętowałby urodzinowe 70-lecie. Dwa lata później – 40-letnią rocznicę włodarzenia opolskim miastem.

Dieter za Gierka należał do partii i działał w ORMO. Od 1990 r. bezapelacyjnie wygrywał wszystkie samorządowe wybory – siedmiokrotnie. „Kanclerz Przewdzing” – mówiono na Opolszczyźnie. Aktywnie działał w środowisku mniejszości niemieckiej. I od zawsze był strażakiem ochotnikiem. Kiedy z nim rozmawiałem, powiedział, że zapisuje się wszędzie tam, gdzie można coś dobrego zrobić dla małej ojczyzny.

Podkreślanie niemieckości drażniło naszych nacjonalistów. Pod koniec tamtego feralnego lutego miało dojść do podpisania z Ruchem Autonomii Śląska „Deklaracji Śląskiej” – porozumienia o współdziałaniu na rzecz Górnego Śląska. Kilka miesięcy przed śmiercią burmistrz nieźle zamieszał w naszym narodowym kotle postulatem autonomii gospodarczej dla Śląska. Akcentował: gospodarczej, żadnej politycznej. Ale i tak rozpętała się nacjonalistyczna burza… PiS i Liga Obrony Suwerenności zwoływały pod zdzieszowickim ratuszem manifestację za manifestacją. Żądano dymisji Przewdzinga i ukarania go za nawoływanie do separatyzmu, finalnie – do oderwania Śląska od Polski.

A Przewdzing, przewrotnie, jak to on, tłumaczył mi jak Abel krowie, że włożył kij w mrowisko z premedytacją – dla dobra miasta i gminy. Dla dobra samorządowych interesów. I wykładał mi cierpliwie, o co mu chodzi.

W Zdzieszowicach pracuje największa w kraju koksownia, wówczas działająca pod szyldem Arcelor Mittal. Wprawdzie truła straszliwie środowisko, ale też płaciła należne podatki – dzięki temu gmina Zdzieszowice należała przez lata do najbogatszych w kraju. Ale przepisy się zmieniły i pieniądze odpłynęły do Dąbrowy Górniczej, gdzie było gniazdo Mittala. Do tego inne duże okoliczne firmy przeniosły swoje siedziby do Warszawy – i tym sposobem w kasie Zdzieszowic ubyło 20 mln zł.

Zwyczajnie się wkur… – tłumaczył burmistrz. – Pieniądze powinny zostać tam, gdzie są wypracowywane.

Za zamiar „oderwania Śląska od Polski” wygrażano mu na ulicy, wysyłano pisemne i telefoniczne groźby – z groźbami śmierci włącznie. Jego niemieckie korzenie dopowiadały resztę. Byliśmy w niezłej koleżeńskiej relacji, więc pozwalał sobie na szczerość:

Janek, zauważ, jak ktoś nazywa się Przewdzing, jak ktoś urodził się w 1944 r. we wsi Annengrund (dziś Rozwadza – JD), na domiar złego w niemieckiej rodzinie, to kim ma być? Można go uważać za „Prawdziwego Polaka”? Sam powiedz…

Przyznałem, że nie wygląda to dobrze. Dieter chwalił się przy tym, że w czasach PRL Przewdzingowie nie zmienili nazwiska, kiedy powszechnie na Opolszczyźnie tacy Krolle zmieniali się w Króli. Przewdzing się uparł. Chciał być sobą i wszędzie dawał temu wyraz. I dziwnym splotem losu, na przekór wszystkiemu, wciąż rządził Zdzieszowicami, choć przekrętnie interpretowana autonomia gospodarcza postulowana przez „Niemiaszkę” przysparzała mu coraz więcej wrogów. Tych atakujących z otwartą przyłbicą i tych knujących z ukrycia.

Kiedy to się stało, przez opolskich śledczych były brane pod uwagę i kwestie polityczne, i mord na tle rabunkowym, i zemsta za dawne urazy… W maju 2018 r. Prokuratura Okręgowa w Opolu umorzyła śledztwo z powodu niewykrycia sprawcy lub sprawców.

Przesłuchano ponad 200 świadków. Niektórych wielokrotnie, także przy użyciu wykrywacza kłamstw. Zbadano setki śladów z miejsca zbrodni. Prawie wszystkie należały do rodziny. Całe 99 proc. Tylko jeden ślad daktyloskopijny, czyli odcisk palca – i jeden biologiczny – pochodziły nie wiadomo skąd. Nie wiadomo, jak znalazł się na miejscu zbrodni, nie wiadomo, kto i w jakich okolicznościach je zostawił. Śledczy korzystali z międzynarodowej pomocy biegłych od śladów mikroskopijnych i daktyloskopijnych. Badano relacje burmistrza z osobami w Niemczech, w Ukrainie i na Białorusi.

Jedna z wersji zakładała, że mógł paść ofiarą seryjnego mordercy. Tym bardziej że w okolicy, niedługo po zabójstwie Dietera, zamordowano starszego mężczyznę i kobietę… Także w ich własnym domu. Sprawcy – lub sprawców – również nie ujęto.

Na zdzieszowian padł strach.

Rok temu sprawą Przewdzinga próbowano zainteresować policyjne Archiwum X. Podkomisarz Dariusz Świątczak z KWP w Opolu wyjaśniał tę kwestię na antenie Radia Opole: „Grupa Archiwum X zajmuje się przede wszystkim sprawami z lat 90. Kiedy jeszcze nie dysponowaliśmy takimi możliwościami technicznymi, chociażby związanymi z badaniami DNA. Teraz policjanci mają już takie narzędzia”. W przypadku zabójstwa burmistrza Zdzieszowic wszystkie nowoczesne technologie były wykorzystane, więc ta zbrodnia do Archiwum X nie trafiła. Na razie.

Choć sprawa jest umorzona, to w każdej chwili śledztwo może być wznowione. Kiedy tylko pojawi się przełomowy dowód… A co do tej pory ustalono?

Tego feralnego 18 lutego burmistrz pochłonięty był przygotowaniami do urodzin. Z pracy wyszedł ok. 15, był na plebanii w sprawie uroczystej mszy, potem kręcił się jeszcze po mieście… Mieszkańcy Krępnej, wsi pod Zdzieszowicami, widzieli, jak jechał do domu ok. 18. Z naczepką załadowaną drewnem do kominka. Wracał do swojego „Rancza Kanada”.

Był to niegdyś dom jego babci, rodzinne gospodarstwo Przewdzingów, które po wojnie zostało im zabrane. Wszak byli Niemcami. Do tego bezczelnymi. Nie chcieli wyjechać do Reichu, bo tu, a nie tam, był ich Heimat. Mała ojczyzna. Gospodarstwo popadło w ruinę.

Pod koniec lat 80. Przewdzing odkupił je wraz z kilkoma hektarami ziemi – i zrobił z tego cudo.

W każdym kątku po zwierzątku… – podśpiewywał, oprowadzając mnie po swoich włościach, a wszystkie gęsi, kaczki, kozy, krowy, nawet pstrągi w stawie – całe to radosne tałatajstwo witało go jak swego. Wstawał o 5, żeby je oporządzić – na 7 jechał do urzędu.

Dlaczego „Ranczo Kanada”? – zapytałem. – A żeby głupich drażnić! – zaśmiał się, zacierając ręce.

Dieter dzielił ludzi w prosty sposób: nie na partyjnych czy solidarnościowców, nie na Niemców, Polaków, Ślązaków, wierzących i niewierzących… Tylko na porządnych i na szuje. Na uczciwych w życiu – i na życiowe kanalie. W Zdzieszowicach i okolicach szeptano po kątach, że skrywa na ranczu wielkie bogactwo…

Tak więc widziano go 18 lutego wieczorem, jak podjeżdżał z drewnem pod dom. Analiza billingów wykazała, że o 18:38 dzwonił do znajomego w niedalekim Tarnowie Opolskim z prośbą o załatwienie zespołu muzycznego na zbliżające się urodziny. Znajomy oddzwonił dwukrotnie: o 18:50 i 19:12, ale burmistrz już nie odbierał. Było po 20, kiedy pod ranczo podjechał kolega ze Śląska, z którym nazajutrz miał jechać do Poznania. I wtedy znalazł Dietera w kałuży krwi.

Najprawdopodobniej Przewdzing sam otworzył drzwi mordercy. Najprawdopodobniej go znał. Choć rozważano hipotezę, że zabójca wcześniej dostał się do domu i czekał na burmistrza. W wyemitowanym po umorzeniu śledztwa „Magazynie Kryminalnym 997” prokurator Stanisław Bar z PO w Opolu przedstawił możliwy przebieg tragicznego wydarzenia. Burmistrz został zaatakowany w przedsionku domu (być może odwrócił się od gościa) i kilkakrotnie uderzony w głowę jakimś tępym narzędziem. Ogłuszony, osunął się na podłogę. Potem napastnik zaciągnął go do salonu, w okolice łóżka, poderwał głowę za włosy i jednym cięciem poderżnął mu gardło. Śmierć nastąpiła z wykrwawienia. Cięcie uznano za profesjonalne. Nie można wykluczyć udziału zawodowego zabójcy. Na zlecenie?! Nie wiadomo też, czy próbował wyciągnąć z ofiary jakieś informacje. Wiele pozostało niewiadomych owianych mroczną tajemnicą tamtego zimowego wieczoru.

Kiedy ruszyło śledztwo w sprawie morderstwa Przewdzinga, na Opolszczyźnie podkreślano, że województwo szczyci się 100-proc. wykrywalnością przestępstw tego typu. Niestety, nie była to prawda…

Pozostaje czekać. I snuć domysły.

Czy był to napad rabunkowy, który ostatecznie zakończył się fiaskiem? Czy może porachunki osobiste lub związane z pełnieniem funkcji burmistrza? A może zadziałał chory motyw polityczny? Sposób zadania śmierci raczej wyklucza przypadek. Dieter miał zginąć tego wieczoru.

Cóż pozostaje po dziesięciu latach? Czekać i apelować: ktokolwiek widział, ktokolwiek wie… Coś, kogoś… Może przełom jest bliski, a może latami trzeba będzie czekać na kolejne Archiwum X.

Lubiłem Dietera.