Kałuża na liście PiS. Hamulcowy czy lokomotywa?

Wojciech Kałuża, symbol politycznej zdrady, jedynką PiS na Śląsku. Miłość prezesa bywa dozgonna. Najczęściej jest odwzajemniana. Nie jest jednak bezinteresowna – trzeba na nią zasłużyć i dać coś za coś.

Na bazie tej tezy Wojciech Kałuża, uosobienie politycznej wolty i najbardziej rozpoznawalny radny w kraju, został w rybnickim okręgu jedynką na liście partii Jarosława Kaczyńskiego w wyborach do sejmiku śląskiego. Także w poprzednich wyborach był tutaj na pierwszym miejscu, tyle że z ramienia Koalicji Obywatelskiej, dokładnie z Nowoczesnej. Dostał wówczas 25 109 głosów.

Jak dowiedzieliśmy się ze źródła zbliżonego do PiS, jedynką w Rybniku miał być Łukasz Dwornik, doświadczony radny, a Kałużę typowano na drugie miejsce. Brano także pod uwagę Julię Kloc-Kondracką, córkę europosłanki Izabeli Kloc. Ale listy regionalne wymagają zatwierdzenia na Nowogrodzkiej. I stamtąd lista wróciła z korektą kolejności: Kałuża, Dwornik, Kloc-Kondracka…

Koniec, kropka. Prezes nie wchodzi w dyskurs, sam wie, jak ma być. Pisowska władza w okręgu rybnickim ma więc żabie problemy: chce być i piękna i inteligentna zarazem, a przecież tych przymiotów w tym przypadku pogodzić się nie da.

Słychać szemrania: – Nie sądzę, abyśmy jeszcze coś Kałuży byli winni. Jak przestał być wicemarszałkiem, to dostał fotel wiceprezesa w Jastrzębskiej Spółce Węglowej z taką kasą, że aż głowa boli. A tu ludzie harują latami na wyborczą pozycję… i dupa blada – żali się źródło z PiS.

„Gazeta Wyborcza” cytuje innego polityka dzisiejszej opozycji: „Podjął wyzwanie, współrządził z nami, za to należy mu się szacunek i współpraca”. Dał przecież partii cztery lata rządów na Śląsku. Ale w PiS jest też „trzecia droga”, która pragmatycznie się zastanawia: czy Kałuża jest w stanie być lokomotywą wyborczą z racji pierwszego miejsca na liście, czy też włączył w niej hamulec awaryjny i doprowadzi do spiętrzenia ciągniętych wagonów?

Wszystko, a na pewno bardzo dużo zależeć będzie od nastrojów elektoratu PiS w okręgu rybnickim. Czy będzie mieć na uwadze parszywy myk Kałuży z KO do PiS w listopadzie 2018 r. i czy oceni go tak, jak na to zasługuje. Może rybniczanie uznają, że ten Paryż wart był mszy – a może wręcz przeciwnie, kto wie. W końcu ten manewr dał PiS-owi władzę nad województwem (23 mandaty w 45-osobowym sejmiku) na owe całe cztery lata.

Z drugiej strony cztery lata to kawał czasu, w którym wielu wyborców „doszło do rozumu”, czego finałem był 15 października minionego roku. Dla wyborców Nowoczesnej przepływ Kałuży był perfidną zdradą reprezentanta ich partii, który na dodatek ze wszystkich kandydatów najostrzej atakował PiS i jego program. Regularnie przypominali mu tę obłudę, przychodząc na sesje sejmiku z transparentami „hańba!” i oskarżeniami „zdrady”.

A dla dozgonnych zwolenników partii Kaczyńskiego? Może tamten ruch był bohaterskim wyborem słusznej drogi, a Kałuża Rejtanem desperacko zdzierającym z piersi wrogą szatę… Choć dla większości nie była to desperacja, tylko wyrachowanie, a szata dość plugawa – ale przecież myśli suwerena chodzą różnymi drogami, o czym nieraz przekonaliśmy się boleśnie…

Poza tym w tzw. międzyczasie pojęcie „zdrady” w wykonaniu naszego bohatera mocno się zdewaluowało. W listopadzie 2022 r. Jakub Chełstowski, marszałek śląski i prominentny działacz PiS, „zdradził” swoją partię i z trzema radnymi przeszedł do Ruchu Samorządowego „Tak! Dla Polski” – tym samym odebrał PiS-owi władzę nad Śląskiem. A Kałuży – fotel wicemarszałka.

Pytanie: czy Chełstowski ze swoją drużyną przeszedł na dobrą stronę mocy, czy też zachował się jak Kałuża? Jak mniemam, pewnie ten pierwszy nie chciałby zestawienia z tym drugim, ale pytanie jest zasadne.

Akurat Chełstowski nie poddał się najbliższej wyborczej weryfikacji, choć miał propozycję pozycji lidera na kilku listach. W tej wyborczej szarży będzie więc wielkim nieobecnym. Może obawiał się konfrontacji ze swoim byłym środowiskiem politycznym i elektoratem? Mówi się, że dostanie jedynkę na liście KO w wyborach do europarlamentu. Jakaś nagroda też mu się należy. Akurat na Śląsku zwalnia się jedynkowe miejsce Jana Olbrychta, który po 20 latach zasiadania w Parlamencie Europejskim z ramienia PO żegna się z Brukselą. Olbrycht to wielka samorządowa postać w kraju i jeden z najwybitniejszych polskich europarlamentarzystów – godne zastąpienie go jest politycznym wyzwaniem.

W innym scenariuszu powyborczym widać Jakuba Chełstowskiego ponownie w fotelu śląskiego marszałka – wszak marszałek nie musi być radnym, nie musi poddawać się wyborczemu sprawdzianowi.

W wyborach 2018 do sejmiku śląskiego PiS zdobył 22 mandaty, KO 20, Lewica 2, PSL – 1. Już zawiązywała się koalicja trzech ostatnich partii, ale wolta Kałuży odwróciła bieg wydarzeń. Jak będzie 7 kwietnia?

Pod koniec lutego United Surveys – na zlecenie RMF FM i „Dziennika Gazeta Prawna” – zapytał 1000 mieszkańców województwa śląskiego o preferencje wyborcze. I tak KO – 19 mandatów, PiS – 16, Trzecia Droga (z PSL) – 8, Lewica – 2. Zbliżone wyniki podają pracownie badawcze (na X) Patryka Ciury, Marcina Paladego i Daniela Persa.

Jedynka na liście daje kandydatowi silnej partii prawie pewną wygraną. W naszym porządku wyborczym ma moc sprawczą. Wojciech Kałuża powinien więc spać spokojnie, choć jego nowi towarzysze partyjni już niekoniecznie. Trzeba pamiętać, że wybory odbywają się parę dni po 1 kwietnia, więc nie można wykluczyć, że słynny radny pójdzie do Kanossy, posypie głowę popiołem i zasili szeregi… no właśnie, czyje? Dzisiaj wszystko jest prawie możliwe. Myślę sobie: jak to się dziwnie plecie, że tak wiele może zależeć od kogoś tak niewielkiego…