Proboszcz wyklął, biskup odklątwił
Witajcie w Polsce XXI w. Zewsząd sypią się telefony i maile od znajomych, którzy najwyraźniej nie są świadomi moich różnych borykań z siłą wyższą. Wszystkie kończą się troskliwym pytaniem, czy aby klątwa, którą w mojej okolicy ksiądz proboszcz rzucił na swoje owieczki, czasem i mnie nie dosięgła?
Jaka to moja okolica? Wieś Łobodna, k. Kłobucka, to całe 100 km w linii prostej ode mnie do proboszcza Marka Czerneckiego, który wkurzył się na swoich parafian tak spektakularnie, że musiał ich wykląć.
Pomiędzy nami morze – czyli architektoniczna kwintesencja wiary, nadziei i miłości – Jasna Góra. Ja i Łobodna – to dwa światy, tłumaczę elektronicznym i telefonicznym wysyłaczom perfidnych pytań szydercom.
Poza tym biskup pomocniczy kurii częstochowskiej ks. Andrzej Przybylski sam udał się do owej rzeczonej wioski. Odprawił uroczystą mszę przebłagalną, kilka razy serdecznie przeprosił parafian za czyny swego podopiecznego i klątwę odklątwił. Zapewnił też wszystkich, że złe modlitwy nie zostają wysłuchane – co wydaje się oczywiste i jasne jak słońce. Można by było stwierdzić po naszemu, że „po ptokach” – czyli że sprawa załatwiona, ale czy na pewno nie byłoby dobrze przyjrzeć się jej dokładniej?
Wielki słownik Witolda Doroszewskiego mówi, że klątwa to albo wyłączenie kogoś ze wspólnoty, albo życzenie komuś nieszczęścia, albo pospolite przeklinanie poprzez wypowiadanie złych słów.
Proboszcz Czernecki wkurzył się na swoje krnąbrne owieczki, które się zbuntowały i nie chciały płacić kasy, której ksiądz oczekiwał. Określenie „co łaska” oznaczało widełki z kwotą wyjściową 1000 zł. Bombę odbezpieczyła rodzina, którą dotknęły dwa zgony w jednym miesiącu. Proboszcz za jeden pogrzeb zażądał 1400 zł, a drugi potraktował ulgowo – tylko 1300.
O wszystkim zawiadomiono kurię, także o tym, że figurka Jezusa Chrystusa, podarowana proboszczowi w „darze komunijnym”, wylądowała w najbliższym komisie. Poproszono, aby zabrano proboszcza wraz z gospodynią. Kuria wkurzyła się i wydała dekret przenoszący karnie ks. Czerneckiego do innej miejscowości.
To było wyjście w spektakularnym stylu. Z plebanii zniknęło wszystko. Zostały gołe, za przeproszeniem, ściany. Proboszcz uznał, że wszystkie rzeczy po prostu mu się należały. Z wyjątkiem stołu, który samoistnie zniknął. Toteż kiedy ks. Czernecki odprawiał swoją ostatnią mszę w Łabodnej, pożegnał się z parafianami tymi słowy: – Osoby, które utrudniały mi życie, wyklinam. Po czym ukląkł przy ołtarzu i podniósłszy prawą dłoń ku niebu, dodał: – Ale stołu, przysięgam, nie zabrałem.
Tu następuje koniec opowieści. Chociaż nie, jeszcze coś. Coś bardzo ważnego. Otóż wydaje się, że Łabodzianie, którzy osiągnęli sukces i pozbyli się człowieka, który na nich nie zasługiwał, powinni chełpić się owym zwycięstwem. Tymczasem ktoś z mieszkańców powiedział tak: – Jak on nas przeklął, tak my mu błogosławimy. Niech księdzu będzie jak najlepiej na nowej parafii. Niech nie myśli, że my w Łabodnej są tacy źli.
No cóż… Wypada życzyć, żeby Malusy Wielkie, do których zesłano proboszcza Czerneckiego, okazały się tak wielkie jak Łabodna. A tym z Łabodnej – żeby stół powrócił. To już prawdziwy koniec opowiastki. Choć jest i morał.
Jak to możliwe, żeby w XXI w. można było szastać klątwami? Odprawiać publiczne egzorcyzmy przed Pałacem Prezydenckim? Ostrzegać, że przebaczanie, szczególnie zbyt łatwe, jest groźne? A wszystko w oparach rzekomo głębokiej wiary. Może dlatego mam kłopoty z siłą wyższą? Na szczęście stawia mnie do pionu kilku dobrych przyjaciół, którzy chodzą w sutannach i twierdzą, że ich Szef jest miłością.
Po cichu grzebię znowu w internecie. „Klątwa – jak rzucić”. Okazuje się, że nie jest to takie łatwe. Trzeba mieć specjalne predyspozycje. I nadzwyczajną moc. Może dobrze, że jej nie mam. Musiałby się bać facet, który sprzedał mi pięknego, czarnego 10-letniego chevroleta, który ciągle się psuje mimo swojej wielkiej urody. Bałby się też właściciel warsztatu, do którego co chwila wożę swoje cudo. Może trzeba auto poświęcić, przepędzić złe moce?
– A z tymi klątwami to na poważnie? Bo bym chciał jedną na żonę, a drugą na takiego jednego prezesa… – sąsiad traktuje mnie jak eksperta od czarnej magii. Tłumaczę mu, że według doktryny dostępnej w internecie sprawa najzupełniej poważna. Jeżeli ktoś nie ma siły i woli, żeby osobiście rzucić, to może zamówić klątwę u specjalistów – od 49 zł w górę… Choć, jak twierdzą egzorcyści, najsilniejsze i najbardziej rażące klątwy spływają od osób najbliższych: ojca, matki, żony, księdza. Chodzi o silną więź duchową… – No tak – zadumał się sąsiad przy piwie. – Żonę przeklnę bez niczego, ale na prezesa nie mam już siły, przełożenia…
Żar się leje, piwo też, wiara nasza rozkwita, a z klątwami damy sobie radę… My nie poradzimy?
Komentarze
Cyrk?
To byłby chyba komplement.
Interesujące, ale w tym wypadku tytuł blogu powinien chyba brzmieć: Haiti z bliska.
Kapitalny tekst!
XXI wiek w kalendarzach, a w polskich głowach średniowiecze.
Przez dłuższą chwilę myślałem, że to żart więc się uśmiechnąłem, gdy zrozumiałem, że autor pisze poważnie zapłakałem. Śmiech przez łzy
X Proboszcz powinien poniesc ciezka kare koscielna.
Probosz jako-taki (ktory nie jest przy okazji biskupem, legatuem papieskim czy przelozonym zakonnym) nie ma mocy nakladania ekskomuniki.
Zatem kara nalezy sie za zawodowa ignorancje.
Korporacja Katolicka od wieków wobec swych niekompetentnych urzędników stosuje zasadę : może w następnej parafii nie zauważą że ten klecha jest głupi albo nieuczciwy, zamiast po prostu wywalić takiego z roboty, jak postąpiono by w normalnej firmie.
Pozostaje mieć nadzieję, że w następnej parafii ludzie przekonają się jakie kwalifikacje ma ich nowy pastuch to zwyczajnie spuszczą mu łomot
Wyboczcie Panie Dziadul,
ale pojakiemu szkryflocie ło tym na blogu „Śląsk z bliska”?
Poradzicie, abo ftoś inkszy sam, mi to wytuplikować, ja?!
Toż z gory; Bog Wom zapłać!
Nie Łobodna, tylko Łobodno. Tym bardziej nie Łabodna, więc też nie mógł tajemniczy ktoś powiedzieć: „Niech nie myśli, że my w Łabodnej są tacy źli.” To znaczy mógłby, ale chyba tak nie było…
Lepiej nie dawać w cudzysłów wymyślonych wypowiedzi, bo prędzej czy później wyjdzie z tego rozdawanie rowerów w Moskwie.
A mieszkańców miejscowości zawsze małą literą. Nawet na blogu.