Trup wiecznie żywy
Ceny węgla lecą na łeb na szyję, a wraz z nimi głowy osób odpowiedzialnych za górnictwo. Właśnie odwołano kolejnego prezesa Kompanii Węglowej. Krzysztof Sędzikowski przez blisko 15 miesięcy szczycił się kierowaniem największą w Unii Europejskiej firmą węglową.
Równocześnie ta właśnie (stara) UE likwiduje ostatnie już swoje kopalnie głębinowe. Pod koniec minionego grudnia światło zgasiła Wielka Brytania, a w przyszłym roku zrobią to Niemcy. Nawet gdyby nasza KW kopała tylko 14 mln ton rocznie zamiast ubiegłorocznych 28 mln ton – to i tak byłaby największym europejskim potentatem węglowym.
Mamy się więc czym chwalić. Problemy Sędzikowskiego wzięły się stąd, że PiS złotoustą Beatą Szydło deklarowało w kampanii wyborczej, że żadna kopalnia nie pójdzie pod nóż, żadnemu górnikowi włos z głowy nie spadnie – i że górnicze portfele będą się miały dobrze.
Ówczesne sceptyczne głosy, pojawiające się również na tych łamach – że to niemożliwe, rynku nie da się bowiem oszukać – były wołaniem na puszczy. Ale zapewnieniom przyszłego rządowego właściciela uwierzyli górnicy, wrzucając swój głos do wyborczej urny, związkowi działacze i Sędzikowski – który odwołał swoją rezygnację z funkcji prezesa KW zapowiedzianą na 31 grudnia tamtego roku.
Ratunkiem miała się generalnie stać idea żeniaczki górnictwa z energetyką. Szybko okazało się, że producenci prądu nie skaczą z radości. I nawet państwowy właściciel, który ma jeszcze sporo do powiedzenia w energetyce, nie jest w stanie przelać swego entuzjazmu na rzecz giełdowych spółek i przekonać ich do wzięcia kopalń pod swoje skrzydła.
Wiadomo było już w czasie ubiegłorocznej kampanii wyborczej, że sytuacja górnictwa jest zła. Dzisiaj jest nieporównanie gorsza, co było do przewidzenia (pisała o tym POLITYKA). Węgiel energetyczny chodzi właśnie w Europie po 43 dol. za tonę (ok. 175 zł) i dalej ma tanieć. Wprawdzie fanfary Kompanii Węglowej odtrąbiły sukces, bo koszty wydobycia zmniejszono w 2015 r. ze średniej w naszym górnictwie, oscylującej w okolicach 300 zł, do 260 zł – głównie w wyniku pozbycia się balastu najbardziej deficytowych kopalń. Ale to i tak zbyt mało, żeby na węglowym rynku mieć cokolwiek do powiedzenia.
Uratować KW, która w najbliższym czasie ma przekształcić się w Polską Grupę Górniczą, można tylko, likwidując najgorsze kopalnie i ograniczając wynagrodzenia, które nie mają żadnych związków z rachunkiem ekonomicznym i rzeczywistością. Ale jak tu z takimi propozycjami wychodzić i zachować twarz, jeśli obiecywało się odbudowę potęgi polskiego górnictwa, a kopidołom złote góry?
Na dodatek wizje te przedstawiało się pobratymcom (póki co) – związkowym działaczom, których także wkurzały ciepła woda w kranie i osaczające nas zewsząd ruiny. Kiedy się właścicielowi przekazuje takie wieści i uświadamia, że idzie złą drogą, to wiadomo, że głowa posłańca musi pójść pod topór – jak w Bizancjum.
Nie po raz pierwszy zresztą i pewnie nie ostatni. Pod koniec 2014 r. ówczesny prezes KW, Mirosław Taras, naiwnie kombinował, że największym europejskim potentatem węglowym, którego strzegą jak oka w głowie najsilniejsze europejskie związki zawodowe, da się kierować jak zagubioną gdzieś we wschodnich lasach „Bogdanką”. Wygarnął państwowemu właścicielowi, co mu ślina na język przyniosła. Że nie można reanimować trupa – a do tego właśnie właściciel chce sprowadzić naprawę swojej węglowej spółki – tylko dla jej ratunku potrzebne są cięcia piłą. I to „teksańską piłą mechaniczną”. Chyba że właściciel każe cenom węgla wzrosnąć do poziomu 100 dol. (co się nie udało) – inaczej nie ma szans na funkcjonowanie górnictwa przy takim zatrudnieniu i z taką liczbą kopalń.
Ale z czym do gości, Taras! Nie z nami taka mowa-trawa. Szczególnie że zbliżał się rok dwóch wielkich kampanii wyborczych. Po nieudanej „reanimacji trupa” Taras spakował manatki i wrócił na Wschód. I żeby twoja noga więcej na Śląsku nie postała! – słyszał za sobą groźby rozsierdzonych reprezentantów właściciela i wkurzonych związkowców. A noga Tarasa stała na Śląsku trochę ponad rok. Na jego miejsce właściciel rzucił Sędzikowskiego, który wprawdzie na węglu kamiennym się nie znał, ale na zarządzaniu pewnie tak – miał za sobą m.in. kierowanie KGHM Polska Miedź, Boryszewem i Impexmetalem.
Zaczął niekonwencjonalnie – od sprzedaży za „półdarmo” części węgla zalegającego (6 mln ton) na hałdach. Równocześnie węgiel wydobywany wówczas na bieżąco oferowano gdzieś o jedną trzecią taniej od cen rynkowych, żeby znowu nie zalegał na hałdach. Przeciwko takim praktykom protestował państwowy Katowicki Holding Węglowy, twierdząc, że to całkowicie rozreguluje rynek – ale też było to czcze wołanie na puszczy. Właściciel dał swojej spółce zielone światło dla stosowania cen „promocyjnych”. Płynność finansowa KW została na chwilę uratowana, ale rynek nie przyjął tej opcji do wiadomości i pozostał głuchy na reanimację w/w trupa.
Rynek domagał się piły – co pewnie Sędzikowski pojął – ale na piłę nowy już właściciel nie mógł się zgodzić. Prezes złożył więc dymisję, ale na chwilę dał się uwieść zapewnieniom państwowego właściciela, który obiecał pozyskać dla górnictwa wielkich inwestorów z branży energetycznej i finansowej. Aby przekonać ich o celowości finansowania górnictwa, rząd szedł po trupach, zmieniając tam, gdzie się dało, zarządy energetycznych koncernów.
Niestety – wciąż nie wykazują się pożądaną euforią i nie rzucają kopalniom kół ratunkowych. Bo w imię czego, kiedy w „Planie na rzecz odpowiedzialnego rozwoju” sam wicepremier i minister rozwoju zarazem Mateusz Morawiecki nie zająknął się jednym nawet słowem, że istnieje u nas coś takiego jak górnictwo węgla kamiennego. Nie mówiąc już o pokładanych w nim nadziejach. Tak więc właściciel węgla to wypisz wymaluj doktor Jekyll i pan Hyde – w jednej jak zawsze osobie, rzecz jasna.
Mówi się też, że w energetyce potrzebna będzie kolejna dobra zmiana kadrowa, bo bez niej kopalnie sczezną. A poza tym nie można przecież doprowadzić po „100 dniach” do wrażenia, że słowa o potędze polskiego górnictwa, tak pięknie wylewające się w kampanii wyborczej szerokim strumieniem z ust przyszłych mężów stanu – pana prezydenta i pani premier – okazały się być rzuconymi na wiatr.
Rok 2015 pod rządami prezesa Sędzikowskiego Kompania Węglowa zakończyła grubo ponad 900 mln zł strat netto. Ale przecież nie za to prezes został odwołany. Po prostu nie zrozumiał istoty i filozofii uprawiania górnictwa. Ma być.
PS Właśnie wczoraj podsumowany został ostatni rok w górnictwie: 92 tys. pracowników wydobyło ponad 72 mln ton węgla. Wyeksportowaliśmy po śmiesznie niskich cenach 9 mln ton, a do Polski napłynęło ok. 8 mln ton importowanego węgla (po cenach rynkowych). Węglowe spółki zakończyły 2015 r. stratą netto sięgającą 1,9 mld zł – tym samym wszystkie ich długi urosły do blisko 15 mld zł! Niezmiennie pozostajemy największą europejską potęgą węglową.
Komentarze
Górnictwo, to ostoja komuny. Księstwo tysięcy związkowców i dopłat górnikom, właściwie „do wszystkiego”. Należy likwidować deficytowe kopalnie.
Do kosztów bieżących trzeba koniecznie dodac koszty dodatkowej obsługi systemu emerytalnego w postaci krótszego okresu pobierania składek, dłuższego pobierania świadczeń w większej niz dla reszty pracowników wysokości. Pomijam juz zaległości w postaci wypłacanych juz emerytur ale choćby dla tych 92 tys pracowników.
Z pustego i Salomon nie naleje.
KW były trupem już od dawna.
Z żerującymi na tych zwłokach spółkami i bosami związkowymi różnej maści .
Czeska OKD właśnie wpadła w 6 miliardów deficytu i będzie zamykac „doły”.
Tyle ,ze dotknie to ok 10 razy mniejsze populacji górników,rodzin i otoczenia.
Politycy i ich tzw „wola polityczna” całkowicie bezkarna ,każdej opcji,jeszcze raz pokazali,że są nie tylko klasą próżniaczą (klasyk) lecz,co więcej klasą szkodników.Nikt bardziej nie potrafi zniszczyc gospodarki i wtrącic tysiące ludzi w biedę jak politycy.
BEZKARNIE.
Wszyscy musimy zjeśc tą żabę. Nie ma innego wyjścia.Znosząc palenie opon a przede wszystkim wzrost kosztów energii wytwarzanej z deficytowego węgla i opłat za zezwolenia ekologiczne.Znosząc także,co najważniejsze, zagrożenia rozwoju wynikające z drogiej energii odstręczającej od inwestycji rozwojowych.
W imię solidaryzmu społecznego.
Co najważniejsze musimy sobie uswiadomic ,dobitnie ,kto nas wpędził w tą biedę.
Istnieje nadzieja,niewielka co prawda,że wybierając (niestety pułapka demokracji) będziemy lepiej pilnowac jakosci procedury wyborczej a także jakości kandydatów na polityków.Lepiej byłoby ich internowac od razu lecz europejskośc zobowiazuje a zwłaszcza i w dodatku partyjne listy , pułapka polskiej demokracji.
Lecą? Dobre sobie. To czemu w skupie za węgiel trzeba wybulić 800-900 zł, więcej więc niż rok temu? To dlatego nie kupujemy węgla, palimy drewnem i czym tylko się da…
Chyba nalezy napisac nad wejsciem do kopaln zamiast ,,szczesc Boze” biblijne slowa zaglady Mane Tekel Fares. Saperlajdy, a zapowiadano niedawno tak piynknie…
Wedlug tego artykulu nalezaloby nad wejsciem do kopaln , w miejsce ,,szczesc Boze” umiescic napis Manetekel Fares.
Czyli zamiast pieknej przyszlosci, jak zapowiadano w kampanii wyborczej, zostanie biblijne
Manetekel Fares.
Przy takim spadku cen węgla i przysłowiowy król Salomon nic by nie poradził i z próżnego nie nalał..
Podobno są w Polsce szkoły kształcące nowych górników. Czy to nie paranoja?
Czy nie będzie taniej zamknąć wszystkie kopalnie, proponując górnikom dołowym stałą, nawet wysoką pensję za nic nie robienie? Jakie przy okazji oszczędności: miliony ton złomu z likwidowanych firm, oszczędność energii elektrycznej, na opłatach za magazynowany węgiel, zatrudnienie zarządów spółek, itd. Dla poczucia bezpieczeństwa można zachować Bogdankę, Silesię i jeszcze ze dwie kopalnie. Tylko co ze związkowcami? Można np zaproponować dożywotnie stołki narodowych krzykaczy.
Tym razem trochę krócej, ale jednak dosyć dużo jak na blog.
Zgadzam się, że polskie górnictwo węgla kamiennego czeka wielkie bum, a rząd wielkie bang. Górnictwo można było dawno temu uzdrowić poprzez przekształcenia własnościowe i teraz mówiłoby się o tej branży tyle samo co o hutnictwie. Może jednak nie wszystko stracone, wszak stocznie zaczęły dobrze sobie radzić dopiero wtedy, gdy następujące po sobie ekipy kolejnych rządów rozłożyły stocznie na obydwie łopatki. Analizowanie tego, kto jest bardziej winny obecnej sytuacji w górnictwie jest zajęciem jałowym i bezproduktywnym. Kopalnie muszą zbankrutować i postawić ich załogi w sytuacji bez wyjścia tj. muszą one zrewidować swoje przywileje i zastanowić się w jaki sposób dalej ma funkcjonować ich zakład pracy. Teraz nikt mi nie wmówi, że wie ile z tego górnictwa zostanie. Będzie wiadomo dopiero po przekształceniu kopalń w firmy działające na rynkowych zasadach. Owszem, państwo w dalszym ciągu ma instrumenty do wypływania na tą branżę, subtelnie kreując zapotrzebowanie na ten surowiec. Osobiście jednak wątpię, że ktoś taki się znajdzie w jakimkolwiek polskim rządzie. Jeśli się mylę, to niech mi ktoś walnie w oczy przykładem, że któryś z polskich rządów poprzez swoje działanie, postawił upadającą branżę na nogi i teraz jest ona w pełnym rozkwicie. Czekam.
a moze by tak odkupic pare cylindrow z odpadami radioaktywnymi od naszych zachodnich sasiadow i spuscic na poziom 1000,zacementowac i PIS jest uratowany,a gornicy moga dalej fedrowac
Ferdinand Lips:Nikt i nic nie jest tak mocne w dluzszym czasie jak rynek!Tego , od 1918 nie kapuje do konca salon warszawski,tak jak i problemoew energii ,czy gornictwa! Pisalem o tym wielokrotnie!
Przy okazji poprawiam blad :Niemcy ,w 2007 i to tylko z powodu silnego przemyslu maszyn gorniczych,zamkna ostatnia, jeszcze pracujaca,jedyna kopalnie w 2018 ,a nie jakPan pisze 2017!
Naturalnie powstaje pytanie co nalezy robic dalej z energetyka i gornictwem??Napisze,ale pod warunkiem ze Polityka zapewni mi jedorazoway glejt,ze nie zastosuje cenzury! Zapewniam:nie uzyje slow uznanych powszechnie za obelzywe,ale nie bede szanowal ludzi z warszawy odp. za marna gospodarke w PL!
Czekam na odp!!!!!!
Po dłuższej przerwie czytam wpis red.Jana Dziadula – zaskakujaco ( dla mnie ) realistycznie oceniajacy stan Górnictwa weglowego.
Dawno odrewany własnym wyborem od G.Śląska pozostałem z dusza Ślazaka w Heimacie . Odpowiada mi komentarz @Waldka B .
ps .
Przed ” wylotem” miałem swoj górniczy epizod w kop .” Bolesław Śmiały ” szyb Brada .
Od niepamiętnych czasów górnictwo cieszyło się parasolem ochronnym wszystkich władz – od komunistów na czele z Gierkiem poprzez liberałów a na PIS’ie i B.Szydło skończywszy. Dodatkowy daszek górnictwu ufundowała „Solidarność” w ustawie związkowej. Tak więc teraz na każdych 50 zawodowo czynnych górników przypada co najmniej 10 żłobów ze Związku Zawodowego – tego czy siamtego.
Jak zatem górnictwo ma osiągać wysokie dochody, skoro w większości zżerają je „związkowi działacze”? Jak ma to wytrzymać kopalnia, skoro obciążona zostaje balastami „związkowych układów zbiorowych” w stylu pensyjki i premie działaczy, deputaty węglowe, trzynastki, czternastki i Bóg jedyny wie co jeszcze?
Wszyscy przeklinają Mazowieckiego za „grubą kreskę” – ale kiedy wreszcie zlikwidowana zostanie w górnictwie komunistyczna narośl – rak w postaci obecnych przywilejów górniczych i związkowych???
Nadal widać, że królują w górnictwie „równiejsi” od reszty równych!
Raczej powiedziałabym Never Ending Story. Nie wiem czemu władza tak bardzo boi się górników. Przecież mają poparcie społeczne…
Interesujący i znamienny jest rodzaj związków zachodzących na linii: górnicy-związkowcy-polityka. Szczególnie związek aktualny: związkowcy górniczy-głosowanie na PIS, obiecujące „potęgę górniczą” Polski.
Co, zaraz po wyborze na prezydenta, Duda nazwał jakoś tak, że to niezgodne z polskim interesem narodowym, aby rozwijać inne branże energetyczne (energia z wiatru, słońca, atomu itp), konkurujące z górnictwem.
Czyli polski interes narodowy polega na tym, żeby każdy Polak dopłacał do górnictwa, więcej i więcej. To ma być interes.
„Związkowcy-górnicy” głosujący na PIS i broniący się przed koniecznością głębokich zmian, a także niezwiązkowcy z tej branży muszą być albo ślepi, albo zastraszeni, albo cyniczni.
Oni wiedzą, ci dołowi, ci rębacze, spece od wysadzeń, transportu, elektrycy, mechanicy, ci na górze – w administracji, księgowości, marketingu, sprzedaży, ekonomii, doradztwie, całej technice i logistyce, jak dobrze/niedobrze, leniwie/nieleniwie pracują sami i ich sąsiedzi. Wiedzą na czym się traci, gdzie są źródła strat,na czym polegają i co by trzeba zrobić, by je zatkać. Wiedzą,jakie jednostki są najefektywniejsze, co niezbędnie potrzebne, a co jest przerostem, bezsensem, korupcją.
Sumarycznie wiedzą. Zwłaszcza związkowcy, jako grupa zorganizowana.
Wiedzą, ale nie chcą naprawiać, bo to mało przyjemne, ale chcą chronić to, co źle działa i nie promują dość tego, co dobrze działa. Wolą chronić swój status i stan,kosztem interesu całości i kosztem reszty Polski, zmuszając ją szantażem do płacenia im haraczu.
Niewiedza ich nie tłumaczy i tym bardziej nie usprawiedliwia, bo wiedzą.
Jeśli nawet mają naiwność i ślepotę w sobie, to tylko śladową, bo mają wiedzę.
Jakoś ich może tłumaczyć lęk, bo mogą się obawiać mniejszych zarobków, zmiany warunków pracy, utraty prestiżu zawodu, utraty pracy, złamania ciągłości zawodowej tradycji,nieraz ciągnącej się od pokoleń.
To ich jednak nie usprawiedliwia, bo uprawiają zarazem szantaż wobec innych. A głosując na PIS, gadający oczywiste banialuki i ewidentne łgarstwa na temat górnictwa, popadają w istocie w cynizm. Nie jest to nawet złudna nadzieja. Byłaby to nadzieja dla tych, co się na górnictwie nie znają. Ale nie dla znających się.
Głosowanie na taki rząd, co „da”, „nie pozwoli”, ma za „patriotyzm” i „interes narodowy” trzymanie górnictwa w skansenie ekonomii, techniki i kultury, przez zmuszanie innych do finansowania tej hucpy, to zwyczajny cynizm, pomieszany może z desperacją.
Zaś rząd, który tak się zachowuje, to rząd działający przeciw interesom Polaków, więc i przeciw „interesowi narodowemu”.