Policyjna „Solidarność” wstaje z klęczek

O tym, że w śląskiej policji źle się dzieje, obwieszcza od ubiegłego roku na YouTube @sierzant_bagieta. Załamuje nad nią ręce były katowicki policjant, który zdecydował się „opowiadać o służbie bez cenzury”. Skończył anglistykę, ale nie widział dla siebie miejsca ani w szkołach, ani w roli tłumacza – nic z tych statecznych, grzecznych zajęć. Chciał pracować tam, gdzie adrenalina niemal każdego dnia podchodzi do gardła, tak więc granatowa formacja, czuwająca nad porządkiem i bezpieczeństwem w każdym zakątku naszego kraju, była wyborem w punkt.

Przeszedł stosowne profesjonalne szkolenia, nie narzekał na rolę „krawężnika”, bardzo dobrze odnajdywał się w patrolach interwencyjnych… No, w każdym przypadku był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.

To miało być miejsce na całe życie, ale wytrzymał siedem lat – zrzucił mundur pod koniec 2022 r., ledwo dobiegając trzydziestki. Wystarczyło jeszcze osiem, żeby co miesiąc na jego konto bankowe wpływała podstawowa mundurowa emerytura, gwarantująca podstawowy święty spokój. Całe swoje policyjne życie spędził więc pod rządami PiS. Odszedł rok przed nimi. Co się stało?

Mówi, że miał dość policyjnej codzienności rodem z filmów Barei. Tak mówi, choć nie załapał się już na kampanijną ochronę prezesa PiS, który przed godziną zero nawiedzał województwo śląskie w otoczeniu setek policyjnej ochrony. Bagieta miał też ten komfort, że nie obstawiał smoleńskich miesięcznic, nie chronił prezesa na Żoliborzu przed miłością suwerena, no i że w ogóle nie pracował w Warszawie. Ani w Krakowie, więc nie poczuł specyficznego smaku służby pod Wawelem.

W czasie kiedy inni brali na klatę patriotyczne czynności wymienione powyżej, Bagieta musiał wykazywać się odpowiednią liczbą mandatów, choć był przekonany, że w wielu przypadkach wystarczyłoby zwyczajne pouczenie. A kiedy w ramach akcji „Bezpiecznych wakacji” patrole miały kontrolować akweny, których nie było, i przyszedł rozkaz sprawdzania stawów hodowlanych w poszukiwaniu potencjalnego denata pływającego z karpiami – sierżant Bagieta powiedział „dość”. Przełożeni traktowali penetrowanie zarybionych stawów jako działalność prewencyjną, podnoszącą stosowne statystyczne słupki. A on nie chciał już być trybikiem w systemie, który wydawał mu się zwyczajnie durny.

Z czym do gości? – pytał sam siebie w zimie, ścigając drogowych chojraków na łysych oponach letnich, a w lecie – na łysych zimówkach. Co jest grane… Tak sobie myślał, kiedy koledzy w trakcie takich pościgów za zadrapanie lakieru na radiowozie podpadali pod dyscyplinarkę, a komendant główny w tym samym czasie rozpieprzał swój gabinet odpalonym własnoręcznie granatnikiem.

To nie dzieje się naprawdę… Nie wierząc, szczypał się dotkliwie tu i ówdzie, kiedy komendant zyskał status „pokrzywdzonego w sprawie”. Przez chwilę wyobrażał sobie siebie majstrującego przy granatniku z takim wybuchowym skutkiem – i tego wszystkiego, co później by się działo. W finale zobaczył się za kratami, na czas raczej długi, więc przestał fantazjować.

Kiedy przyszedł rozkaz oszczędzania prądu, w wyniku czego w komisariacie liczącym 70 funkcjonariuszy zarekwirowano wszystkie czajniki i ekspresy do kawy – z kategorycznym zakazem przynoszenia prywatnych – po raz kolejny powiedział: dość! Z czajnika można było korzystać tylko w gabinecie kierownika jednostki, po odpowiednim uzasadnieniu, a tego nie chciał i być może wtedy podjął decyzję ostateczną.

Takimi policyjnymi absurdami wypełniała się codzienna czara goryczy, aż wreszcie się wychlupało i teraz Bagieta pokazuje prawdziwą twarz, jak Robert Redford z doświadczeniem i wiedzą więźnia Brubakera. Pokazuje policję bez cenzury, obnaża jej głupoty i niegodziwości, punktuje problemy kolegów, którzy zostali w mundurach… Oto policja podana na talerzu, zaprawiona śmierdzącym sosem własnym. Sierżant Bagieta, odwołując się do boksu, punktuje i z tego żyje. Ale to nic wobec numeru, jaki wciąż pisowskiej policji wykręcili funkcjonariusze członkowie „Solidarności”. Zupełny nokaut!

W przededniu Wszystkich Świętych w „Gazecie Wyborczej” ukazał się osobliwy nekrolog. Sygnowany i opłacony, rzecz jasna, przez NSZZ „Solidarność” Funkcjonariuszy i Pracowników Policji Regionu Śląsko-Dąbrowskiego. Nekrolog jest obwieszczeniem końca raczej absolutnego – i ten, o którym mowa, także informował o śmierci… śląskiej policji.

Pora była stosowna, a co do treści, to można troszkę podyskutować. Zagadkowa aura listopadowych dni zadusznych przywiodła mi na myśl sienkiewiczowski prolog pewnej opowieści sprzed niemal 400 lat. Zmieniłem sobie tylko datę, czego sam autor nie może mi już zabronić, a jego potomek Bartłomiej ma ważniejsze rzeczy na głowie. I szłoby to tak: Koniec 2023 r. był dziwny, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakieś klęski i nadzwyczajne zdarzenia…

Czy ogłoszenia o śmierci polskiej policji przez działaczy „Solidarności”, wiernej rządowi w ostatnich latach aż do bólu, nie obwieszczają może nie klęski, ale czegoś nadzwyczajnego? Nadzwyczajnie niedorzecznego? Może ten ponury pomysł nekrologu wziął się z ponurych przemyśleń o tym, co dzieje się w środowisku, które ma stać na straży porządku publicznego, a staje się coraz bardziej kwintesencją chaosu i bezsensu? Może takie właśnie refleksje rodziły się w głowach setek strażników bezpieczeństwa Jarosława Kaczyńskiego i jego chorych obsesji i idei? Może wtedy myśleli sobie, że to jednak jest poniżenie i pogarda wobec tej szczególnej służby, która ma strzec przed prawdziwymi zagrożeniami – każdego z nas, a nie jednej osoby, przekonanej, że jest każdym z nas. Może wtedy stało się jasne, że to ma się nijak do roty przysięgi, składanej w tym pierwszym dniu, kiedy wszystko było oczywiste i proste – honor, godność, dobre imię, etyka zawodowa… Może ta refleksja pojawiała się w głowie policjantów na kolejnym śląskim przedwyborczym spiczu, a przecież było ich setki. Kto wie, może stało się to właśnie wtedy.

Pierwsza myśl, która zaświtała mi w głowie po przyswojeniu nekrologu, była taka: z jakich powodów „Solidarność”, choć tylko policyjna, opublikowała bolesny nekrolog o własnym zgonie we wrażej do tej pory „GW”? Dlaczego nie dała zarobić „Naszemu Dziennikowi”, „Gazecie Polskiej” czy innym tytułom z orlenowskiej Polska Press? Wszak w Katowicach miałaby najbliżej do „Dziennika Zachodniego”? Być może po wyborach odwaga staniała i dlatego związkowcy pobiegli do Adama Michnika?

Choć nie można wykluczyć, że solidarnościowi gliniarze już wcześniej byli u Rydzyka, który wywalił ich za drzwi, kiedy wyczytał w smutnym obwieszczeniu, że agonalny stan policji wynika z „ignorowania” jej spraw przez prezesa Rady Ministrów i „marginalizowania” przez Komendanta Głównego Policji – bo kto chciałby narobić we własne gniazdo, umoszczone tak wygodnie i na bogato. Przy okazji zaśmierdziało prowokacją…

Trudno w to uwierzyć, ale Mirosław Soboń, przewodniczący solidarnościowych policjantów w regionie śląskim, który ma pod sobą 1500 podwładnych funkcjonariuszy i pracowników cywilnych, tłumaczył potem w TVN (nie w TVP!), choć z nutką zażenowania, że chodziło o najmocniejsze nagłośnienie w całym kraju problemów, które drążą policję od środka i w ogóle zewsząd.

Czyżby więc medialne moce tamtej strony po połowie października tak spektakularnie straciły na sile? Tym bardziej moje zapożyczenie prologu od wieszcza było na rzeczy i pokrzepiło moje serce. Gwoli wyjaśnienia: „Solidarność” w policji i w innych służbach mundurowych pojawiła się pod koniec 2019 r., kiedy PiS uznał, że jedyny wcześniej istniejący związek, czyli Niezależny Samodzielny Związek Zawodowy Policjantów, bywa w kontrze do ich ministrów i komendantów różnych szczebli. Był solą w oku policyjnych władz i ich mocodawców. Zamiast zajmować się związkową pracą, np. wczasami pod gruszą, krytykował produkcję konfetti przez funkcjonariuszy czy też przebieranie ich podczas różnych państwowych i kościelnych uroczystości za postacie pasujące do eventu. Wojów na koniach, pieszych rycerzy czy aniołów w locie.

Nie podobało im się też, że policjanci stróżują w jednym miejscu na Żoliborzu, a nie widać ich na stołecznych ulicach. Generalnie czepiali się wielu rozkazów wydawanych przez przełożonych swoim podwładnym. Czy to się może podobać? No nie.

Pluralizm związkowy (czytaj: swój związek) miał więc krnąbrnych policjantów ustawić w szeregu. Miał być przeciwwagą. Dzisiaj sytuacja w policji wygląda tak: mamy trochę ponad 107 tys. etatów, ale 13 tys. jest nieobsadzonych. Czyli, odejmując na palcach, w służbie jest 94 tys. gliniarzy.

To bardziej obrazowo tak jakby w trzech województwach: lubuskim, zachodniopomorskim i warmińsko-mazurskim, nie było ani jednego policjanta. Rodacy z Gorzowa Wielkopolskiego, Olsztyna i Szczecina – czujecie się bezpieczni pod (ciągle) rządami PiS?

Do NSZZ Policjantów, któremu szefuje Rafał Jankowski, należy połowa czynnych funkcjonariuszy i kilkanaście tysięcy emerytów. „Solidarność” policyjna wraz cywilnymi pracownikami to ok. 20 tys. członków.

Ale właśnie ta mniejszość, do tej pory prorządowa, w formie nekrologowej makabreski zażądała naprawy policji. Paradoks sytuacji przywodzi na myśl starą rosyjską mądrość, bliską i nam, choć dziś niefortunną: „biez wodki nie razbieriosz”. Przez myśl przeleciała mi wtedy także obawa, czy odwiedziny naszych bliskich na cmentarzach, nie tylko śląskich, będą na pewno bezpieczne, kiedy na drogach i ulicach nie będzie „żywego policjanta”, bo według nekrologu będą tam, gdzie nasi bliscy, których właśnie odwiedzamy…. Na szczęście z policją, nie tylko ze śląskiego garnizonu, było jak u Marka Twaina: pogłoski o jego śmierci były „mocno przesadzone”. W całym tym makabrycznym ambarasie widok uprzejmych facetów w policyjnych mundurach bardzo mnie ucieszył.

Nekrolog, który w pewnym sensie został gwoździem – nie, nie do trumny! – został tylko gwoździem zadusznego programu ubranym w stosowną formę graficzną i opatrzonym mądrym mottem: „Nie służymy, aby umierać… / Aby służyć, żyć godnie musimy (…)”. To za Wisławą Szymborską: „Nie żyjemy, aby umierać, ale umieramy, aby żyć wiecznie”. Ładnie. Daj Boże prawdziwie.

Dalej jak w typowym nekrologu: „Z żalem zawiadamiamy, że z powodu braku możliwości uzupełnienia stanowisk funkcjonariuszy Policji garnizonu Śląskiego – Śp. Śląska Policja – poległa w boju z rynkiem pracownika o zapełnienie wakatów, a jej agonia dopełniona zostanie końcem lutego 2024 r. – o czym zawiadamiają pogrążeni w smutku pozostali w służbie funkcjonariusze”.

Już mniejszymi literami dopisano: „Niniejsza informacja stanowi kolejną próbę zwrócenia uwagi na problematykę pogłębiającego się wewnętrznego stanu zagrożenia bezpieczeństwa Państwa, który jest ignorowany przez Prezesa Rady Ministrów i marginalizowany przez Komendanta Głównego Policji”. Zastanawiające jest wyznaczenie agonii na koniec przyszłorocznego lutego, a więc niebawem. Jako odznaczony Krzyżem Niepodległości z Gwiazdą KL.I. „za wybitne zasługi patriotyczne i działalność dla NSZZ Policjantów” – nadanego mi trzy lata temu z okazji 30-lecia związku – popytałem tam i ówdzie, o co chodzi z tą datą.

Dygresyjnie dorzucę – odznaczenie było uznaniem przez związkowych gliniarzy, że w 1990 r., kiedy w milicji wszystko było jeszcze płynne, „Polityka” wraz ze mną przyczyniła się do powstania ich niezależnego związku. Niech im tak będzie.

Chodzi o to, że koniec lutego od lat wywołuje falę rozstań z policją – w tegorocznym lutym odeszło 6,5 tys. funkcjonariuszy, a przyjęto tylko 780! Przyszłoroczny luty ma być kadrowym tsunami. Prognozuje się, że mundur ma zdjąć policjantów o niebo więcej. Tu „Solidarność” ma rację. No chyba, że zmienią się władze i nastąpi odpartyjnienie policji. Może przyjdzie prosta refleksja, że warto jeszcze pociągnąć w służbie do 15 lat, uprawniających do emerytury w wysokości 40 proc. ostatniej pensji (po 25 latach to 60 proc.). Po tylu latach służby policjant powinien zarabiać ok. 8–9 tys. zł brutto. To nie byle co.

Odchodząc w lutym, z miejsca załapują się na marcową rewaloryzację i dodatkowe 13., potem 14. świadczenie inflacyjne, nazywane, niezgodnie z prawdą, emeryturami. Kiedy zostaje się policyjnym emerytem w wieku 35-40 lat, to z nabytym doświadczeniem nietrudno ułożyć dalsze życie zawodowe choćby w firmach ochroniarskich. Syn mojego przyjaciela, oficer katowickiego wydziału kryminalnego KWP, przeszedł na służbę w KGP, po czym został szefem ochrony dużego banku i pracuje za niebywale większe pieniądze na kolejną emeryturę, tym razem cywilną. Mówi, że bez przerwy zgłaszają się chętni do pracy w bankowej sieci po zakończeniu policyjnej kariery.

Nie tylko ja się zastanawiałem, co takiego wydarzyło się w ostatnich miesiącach i latach w śląskiej policji, że obwieściła swoją śmierć na łamach gazety Michnika, a do tego twierdzi, że robi to w imieniu całej granatowej formacji. „Gazeta Wyborcza” dopytała autorów niecodziennego nekrologu o powód fatalnej diagnozy stanu policji i o wybór tak spektakularnej formy jej przekazu. Mirosław Soboń i Piotr Dźwigała, szef i wiceszef policyjnej „Solidarności”, załamują ręce. Mówią, że w Bytomiu na 420 etatów brakuje 65 ludzi, a w Katowicach na tysiąc – 160. W innych miastach jest podobnie. W sumie w największym śląskim policyjnym garnizonie w kraju na 12 tys. etatów jest 1420 wakatów. To ok. 17 proc. Sporo – choć w stołecznym garnizonie brakuje niemal 20 proc. gliniarzy.

W kraju to gdzieś 12–13 proc. pustych miejsc. Do tego śląska policyjna „Solidarność” alarmuje, że masowo zwalniają się cywilni pracownicy, np. z wydziału remontowo-budowlanego komendy wojewódzkiej, więc żeby odświeżyć komendy i gabinety komendantów, ściągani są policjanci z ulicy.

Solidarnościowi policjanci żalą się „GW” na zarobki, ale przecież w całym kraju są jednakowe. Podają przykład funkcjonariusza, który zrzucił mundur, bo zarabiał tylko 5 tys., chociaż zasuwał w świątek, piątek i po nocach. Teraz jeździ śmieciarką, pracuje osiem godzin, w weekendy i święta ma święty spokój – dostaje 6,5 tys. na rękę. Według związkowców taka liczba wakatów to dla KGP oszczędność ok. 1 mld zł. Ale pieniądze nie idą na dodatkowe wynagrodzenia dla tych, którzy harują za dwóch-trzech. No tak, ale gdyby poszły na premie, to co z wyremontowaniem komendy głównej po zabawie granatnikiem, za co papier na konfetti… Z pustego nie tylko Salomon… nawet komendant główny nie przeleje.

Solidarnościowi związkowcy alarmują, że radykalnie obniżyły się standardy przyjęć. Jeszcze niedawno na różnych testach trzeba było uzbierać 150 pkt – teraz wystarczy 100! Mówią, że kadrowcy dzwonią do kandydatów na policjantów, którzy nie przeszli testów przed pięcioma laty, i proponują pracę. W policyjnych szkołach przepycha się kursantów na siłę, żeby tylko statystyki wyglądały jako tako. Mówią, że wszystko, co teraz w policji się dzieje, to pudrowanie trupa… Granatową formację trzeba radykalnie zreformować albo wywrócić do góry nogami. Mocny to głos solidarnościowych policjantów. Nawet sierżant Bagieta nie jest tak radykalny. Może to resztki sentymentu i zawiedzionej miłości do zawodu, z którym chciał się związać na całe życie? Wychodzi na to, że w garnizonie śląskim jest tak źle jak w całym kraju.

Skoro wszędzie tak jest, to w kupie raźniej. Stąd niniejszym odwołuje się zapowiedziany przez policyjną „Solidarność” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego pogrzeb tej granatowej formacji. Pozostaje hibernacja?

I pytanie, dlaczego takie hiobowe wieści wyszły ze Śląska, z matecznika Piotra Dudy, z ziemi, której posłować dalej będzie Mateusz Morawiecki… I skąd przed laty daliśmy Polsce jeszcze wówczas nieuzbrojonego gen. Jarosława Szymczyka, lojalnego prezesowi i PiS komendanta głównego policji? I kto posprząta cały ten popisowski bardach?