Gejowski system trzeszczy, ale się trzyma

Letnia noc z 30 na 31 sierpnia na długo pozostanie w pamięci mieszkańców Dąbrowy Górniczej. Wspomnienie tamtej nocy w zawrotnym tempie zataczało coraz szersze kręgi i w końcu rozlało się śmierdzącą bryją nie tylko po całym naszym kraju, ale także po tzw. świecie.

Orgia seksualna w przybytku bożym pod nazwą Najświętszej Maryi Panny Anielskiej ucieszyła barbarzyńców, co to przestępują z nogi na nogę, wieszcząc z uciechą ostateczny upadek tego „zakłamanego kolosa na glinianych nogach”, który robi ludziom wodę z mózgu. Również tych mniejszej wiary okłamywanych z ambon i konfesjonałów.

Protektorzy sojuszu tronu z ołtarzem widzą, że odcinanie politycznych profitów z tego związku będzie coraz trudniejsze – a z tego przecież żyją. Dla maluczkich, dla których wiara w Boga nieodłącznie wiąże się z wiarą w instytucję Kościoła – papieża, biskupa i proboszcza, który śpi na plebanii za rogiem (o, sancta simplicitas!) – to bezwstyd, rozpacz i strzał prosto w serce. Ci, którzy znają się na rzeczy i do upadłego walczą o jakość roboty, którą sobie wybrali, czyli o możliwie ścisłą zbieżność idei z praktyką, biją na trwogę.

Przypomnijmy – tamtej sierpniowej nocy wikary Tomasz Z. zaprosił do siebie męską prostytutkę z partnerem (pewnie nie tylko dla siebie?), wszyscy najedli się chemicznych środków na potencję, w wyniku czego jeden z uczestników balu stracił przytomność. Jazda musiała być ostra. Medycy nie zostali wpuszczeni, interweniowała policja i mleko się rozlało. Wikary zaraz pojechał na wakacje do Turcji leczyć zszargane nerwy.

Kiedy wrócił, już wypoczęty, wysłał „Gazecie Wyborczej” osobiste oświadczenie, z którego wynika, że wszyscy przesadzają. Co takiego się stało! W końcu nikt nie umarł. I jak będzie trzeba, to on jest do dyspozycji prokuratury i sądu – państwowego, kanonicznego i każdego innego, łącznie z bożym. I że tyle hałasu, w końcu o nic, zrobiło się dlatego, że on jest księdzem. Nie dopowiedział, choć mógł, że księdzu wolno więcej…

Ojca Pawła Gużyńskiego trafił szlag: „Ja mam do powiedzenia na ten temat tylko tyle, że słowa tego oświadczenia świadczą wyraźnie, że ksiądz jest zdemoralizowany do szpiku kości, a stopień zidiocenia, jakiemu ksiądz uległ, jest monstrualny”.

Także Tomaszowi Terlikowskiemu podniosło się ciśnienie: „Jeśli szukać symbolu systemowego zepsucia części Kościoła w Polsce, to trudno o lepszy przykład niż Sosnowiec. Kolejne skandale, i to coraz bardziej widowiskowe, nie są w stanie doprowadzić do zmiany biskupa, który jest świetnie zadomowiony w watykańskim systemie”.

Kiedy nie można już było udawać, że cała sprawa jest błahym wypadkiem przy pracy, biskup diecezji sosnowieckiej Grzegorz Kaszak, do której należy zabawowa parafia, postanowił wziąć wydarzenie na klatę. Przeprosił wiernych i poprosił ich o modlitwę za… obolałych i zawstydzonych księży.

Chyba przesadził, bo na portalu Natemat.pl pojawił się następny komentarz niepokornego dominikanina: „To pokazuje, że próżno tłumaczyć księżom różne rzeczy, bo oni i tak zareagują aktami strzelistymi, pobożnym zaklinaniem rzeczywistości lub lukrowanymi powiastkami, jakich wyuczyły ich seminaria. Biskup woli wygłosić pobożne farmazony, zamiast zrobić coś, co służyłoby rzeczywistej reformie oraz zmianie społecznej, mentalnej, moralnej w jego diecezji. Przecież to się samo nie zrobi”.

O tym, że samo się nie zrobi i że dymisja biskupa Kaszaka przez papieża Franciszka nie rozwiąże sprawy, pisze na łamach „Gazety Wyborczej” Frederic Martel, francuski autor „Sodomy. Hipokryzja i władza w Watykanie” (4 listopada): „Chemiczne imprezki w polskim Kościele! Rzecz zdumiewająca, niewyobrażalna – ale żadne zaskoczenie dla osób zaznajomionych z sekretnym życiem instytucjonalnego katolicyzmu. Nie jest to odprysk niczego ani odosobnione zjawisko – to system”.

Życie w Watykanie otworzyło mu (Martelowi) drzwi do pilnie strzeżonych tajemnic. A może nawet strzeżonych nie tak pilnie, bo wiele sekretów przestało być sekretami i z biegiem czasu spowszedniało: „Kiedy parę lat temu mieszkałem w Watykanie, pewien kardynał opowiedział mi o podobnych chemicznych prywatkach na górnym piętrze Kongregacji Nauki Wiary, gdzie uprawiano gejowski seks z dużą ilością alkoholu i prochów. Chemicznych, czyli z udziałem narkotyków syntetycznych, m.in.: MDMA (extasy), GHB (zakazany od lat lek znieczulający, często wykorzystywany jako pigułka gwałtu), DOM (znane też jako STP), DOB (dopalacz z grupy psychodelicznych amfetamin), DiPT (psychodelik o nietypowym, bo ukierunkowanym działaniu na słuch) i niektórych leków. Seksparty w świątyni inkwizycji! W pałacu Świętego Oficjum, tak długo kierowanym przez Józefa Ratzingera, później Benedykta XVI!”.

Martel wspomina, że te opowieści o kardynałach, ich asystentach, o sekretarzach stanu, księżach ważniejszych i tych mniej ważnych, których po aferach wysyłano… na leczenie, a potem ukrywano na peryferiach, gdzie nadal mogli robić to, co lubią – te opowieści wydawały mu się „zbyt cudaczne”, żeby dać im pełną wiarę i je publikować. Na nieszczęście rąbek tajemnic odchylał się coraz bardziej, fakty łączyły się w spójny łańcuch powiązań i po raz kolejny potwierdziła się stara prawda, że ryba psuje się od głowy. Ryba – symbol chrześcijan. Czy to zwykły zbieg okoliczności?

Jeśli protektorem bp. Kaszaka był „ultrakonserwatywny homofob” kard. Alfonso Lopez Trujillo, utajniony homoseksualista, wielbiciel chłopięcych wdzięków, amator ponętnych relacji z watykańskimi gwardzistami, to zrozumienie tego, co działo się na plebanii w Dąbrowie Górniczej, staje się logiczne, choć ponure.

Jeśli przypomnimy, że prowadząc zbereźny i hulaszczy żywot, Trujillo grzmiał i ostro piętnował poddanych sobie wiernych – za seks pozamałżeński, za prezerwatywy w obronie przed AIDS, za rozwody… – to wiadomo, skąd bierze się hipokryzja bp. Kaszaka. I to jest jeszcze bardziej ponure.

Martel twierdzi, i należy mu wierzyć, że o tym chorym do szpiku systemie papież Franciszek jest świetnie poinformowany. O praktykach, którym od stuleci oddaje się część wysoko postawionych ludzi w sutannach, o wyrafinowanych ekstrawagancjach, które są tajemnicą watykańskiego poliszynela – współbracia doskonale wiedzą. Nie budzi wątpliwości, że o upodobaniach kard. Trujillo wiedzieli „watykańscy patroni tego człowieka, kardynał Angelo Sodano i monsignore Dziwisz”. Jeśli to może być jeszcze bardziej ponure, to jest.

Martel pyta, jak ścisły może być związek kard. Dziwisza z tym, co działo się od lat w sosnowieckiej diecezji – jaki miał wpływ na nominacje, jak wiele wiedział, o ilu sprawach milczał, jakie tajemnice skrywa przed światem.

To milczenie nie jest złotem, budzi podejrzenia, a te podejrzenia budzą strach. „Wiadomo, że jako asystent Jana Pawła II w latach 1978–2005 Dziwisz był bezpośrednio informowany o większości przypadków nadużyć seksualnych na całym świecie. To dlatego Benedykt XVI awansował go zaraz po swoim wyborze zgodnie ze starą zasadą kopa w górę i wysłał do Krakowa. Sam papież Franciszek jest świetnie poinformowany o systemie opracowanym przez kardynała Trujillo, przy współudziale Sodana i Stanisława Dziwisza”.

Ten ostatni udaje Greka, błogosławi, mówi, że o niczym nie ma zielonego pojęcia, udaje frasobliwego i zaleca wszystkim modlitwę. Ta zachowawcza postawa działa na niekorzyść wizerunku św. Jana Pawła II i czyni mu niedźwiedzią przysługę.

„W czasach, gdy mnóstwo teologów i księży na całym świecie – choćby w Meksyku, Brazylii, Francji i Niemczech – domaga się dekanonizowania Jana Pawła II z powodu skandali związanych z nadużyciami seksualnymi, które tuszował jego pontyfikat – a do czego ja osobiście nie wzywam – jest obowiązkiem Stanisława Dziwisza zabranie głosu dla ocalenia pamięci wielkiego polskiego papieża”.

Wiadomo przecież, że nasz rodak nie mógł być bez skazy, skoro był człowiekiem. Kto tworzy ideał – błądzi. Martel na pewno wie, że wielu świętych było za życia wielkimi grzesznikami i lubiło swoje grzeszne życie. To św. Augustyn z Hippony miał modlić się słowami: „Nawróć mnie Boże, ale jeszcze nie teraz…”. A przecież do jego świętości nikt nie wnosi uwag.

Potrzebny jest uwolniony od emocji dystans, a przede wszystkim poznanie prawdy, która, jak zostało powiedziane, ma moc wyzwalającą. Potrzebne jest zdecydowane i bezkompromisowe działanie, doszczętne i dogłębne oczyszczenie. To nie będzie proces bezbolesny. To operacja na żywym organizmie, bez znieczulenia.

Jak mówi o. Gużyński – zalecanie modlitwy, szczególnie szczerej, jest wielce wskazane w każdym przypadku. Ale potem trzeba wstać z kolan i natychmiast zabrać się do roboty. Pracy jest huk, a barbarzyńcy stoją u bram: „To, co wydarzyło się w Dąbrowie Górniczej, to jest czubek góry lodowej. W tej chwili, w mojej ocenie, patrząc na dynamikę społeczną, Kościół w Polsce jest w fazie schyłkowego cesarstwa rzymskiego. Jest rozpusta, rozpasanie, bezrozum, nieświadomość tego, co się wokół dzieje, wydawanie buńczucznych oświadczeń, okazywanie swojej władzy i potęgi. A to wszystko jest kolos na glinianych nogach. Można by mnóstwo rzeczy tutaj przytaczać. Takich seksafer jak ta w Dąbrowie Górniczej, większych lub mniejszych, jest naprawdę wystarczająco dużo, żeby podjąć pewne reakcje, ale tych reakcji nie ma”.

Swoją wściekłość dominikanin zatytułował dojmująco: „To nie jest Sodoma i Gomora. To Armageddon”. I uderzył w dzwon trwogi.