Do Sejmu? Idźcie Górnośląską, na Wiejskiej PiS z policją stoją

Jak najlepiej, najprędzej, najprościej dojść do Sejmu? – na ulicach stolicy nietamtejsi często zadają takie pytanie. Chętnie wskażę drogę zagubionym: idźcie traktem górnośląskim, na gościńcu wiejskim PiS nadal mocno stoi.

Jeżeli ktoś kiedyś był w Warszawie, to wie, że naszych posłów w parlamencie da się zobaczyć z rzadka, a jeszcze rzadziej w ławach poselskich się nimi zachwycić. Czasem można się na nich natknąć, przemierzając ulicę Wiejską lub Górnośląską – Sejm stoi u ich zbiegu. I z tej zbieżności traktów prof. Małgorzata Myśliwiec, politolożka Uniwersytetu Śląskiego, regionalistka, której serce bije po śląskiej stronie, wywiodła w TOK FM ciekawy wniosek – że właśnie tu zostanie rozstrzygnięty tegoroczny bój o sejmową większość. U zbiegu ulic Wiejskiej i Górnośląskiej. W sensie symbolicznym i dosłownym.

Ciekawa refleksja. W jej tle widać wyniki ostatniego spisu powszechnego: prawie 586 tys. śląskich identyfikacji narodowościowo-etnicznych i ponad 450 tys. deklaracji osób przyznających się do posługiwania na co dzień językiem śląskim. W tym 53,3 tys. jako jedynym. To spora grupa społeczna, niemały potencjał, który można przed wyborami przytulić i dopieścić.

Stąd prof. Myśliwiec uważa, że PiS jest w stanie przeprosić się ze śląską rzeczywistością i przebić obietnicę Donalda Tuska – że w 100 dni po zwycięstwie zjednoczonej opozycji śląska godka stanie się językiem regionalnym. Ustawowym. Pani profesor ma rację: jeśli Jarosław Kaczyński powie słowo, nawet z obrzydzeniem, nawet splatając za plecami dwa pulchne paluszki – to ono w mig stanie się ciałem. Jeszcze przed wyborami, na złość Tuskowi.

Ileż to roboty!

Zakamuflowana wśród Ślązaków opcja niemiecka warta też jest mszy – czyli wygranych wyborów. W końcu prezes nieraz dławił się śliską (śląską) żabą i z małymi wyjątkami zawsze udawało mu się ją połknąć bez zwrotu. Jeśli więc pan Jarosław powie słowo, Ślązacy dostaną przywilej bycia mniejszością etniczną. Też ustawowo. I to już mój osobisty wywód, choć wsparty tezą pani profesor.

Sęk w tym, droga Pani Małgorzato, że te ścieżki do Sejmu nie będą równoważne. Ani równorzędne. Wszystko będzie zależeć od rozwoju sytuacji na trakcie wiejskim. Czy PiS utrzyma na nim kurs, czy może zaczną na nim grasować „zbóje” z Agrounii, PSL i inni, którzy mają czelność bycia niezadowolonymi z polityki rolnej Zjednoczonej Prawicy. I nawet wierna policja, strzegąca dzisiaj wiejskiej drogi, nie pomoże. Ważne będzie, czy aferę ze zbożem z Ukrainy da się zamieść pod dywan i wysypać na ten dukt tyle dutków, żeby ugłaskały rozgniewanych chłopów? To wszystko wykażą wewnętrzne partyjne sondaże.

Jeżeli będą kiepskie, to PiS prawdopodobnie wejdzie na trakt górnośląski – z językiem regionalnym najpierw, a ze Ślązakami jako mniejszością etniczną – w ostateczności. Byłby to nawet ciekawy zabieg polityczno-socjologiczny, bo jestem przekonany, że śląski naród (i mówię tu o całym województwie) – odwrotnie do „durnego narodu Jacka Kurskiego” – tego nie kupi. Zbyt grubymi nićmi byłoby to wszystko szyte, a i naród tu inny.

Śmiem twierdzić, że górnośląskość czy też śląskość w swej tożsamościowej istocie nie będzie miała w najbliższych wyborach większego znaczenia. Będą najwyżej języczkiem u wagi w zwycięstwie tu, w samym województwie śląskim. A to 4,5-mln organizm, mający w rękawie 3,9 mln kartek wyborczych. Z tego sporo w kontrze do śląskości. To Częstochowa, Sosnowiec (Zagłębie Dąbrowskie) i Bielsko-Biała z Żywiecczyzną. Niebawem pojawią się petycje, na razie na szczeblu samorządowym, o zmianę nazwy województwa na śląsko-małopolskie lub odwrotnie. Tym samym o zmianę barw i herbu. Z racji historycznej i tożsamościowej sprawiedliwości. Ten pas małopolski można szacować na 1,5–1,6 mln wyborców.

Niebawem, dla wzmocnienia pisowskich szans w okręgu częstochowskim – bo sama Częstochowa jest wszak bastionem lewicy – Szymon Giżyński, poseł tej ziemi i zarazem wiceminister w resorcie kultury i dziedzictwa narodowego, zapowie restytucję województwa częstochowskiego. Jeśli pisowcy będą mieli parlamentarną większość, rzecz jasna. Już zapowiada, tak jak przed każdymi wyborami.

A prezes Kaczyński zapewni na Jasnej Górze, jak zazwyczaj, że tak się stanie, bo sprawa województwa częstochowskiego, duchowej stolicy Polski, jest częścią programu PiS.

A Jasnogórska Pani puści do częstochowian niebieskie oko, które widzi wszystko, także skrzyżowane pulchne paluszki za plecami prezesa. I wspaniałomyślnie wybaczy mi to zuchwałe spoufalenie.

Tymczasem w pasie górnośląskim, którego ważność dawno już podkreślono ulicą Górnośląską w Warszawie, żyje grubo ponad 2 mln wyborców. Z tego w większości wywodzących się wprawdzie z ludności napływowej po 1945 r., ale żyjących tu w rozsądnej i przyjaznej symbiozie z rdzennymi Ślązakami. Przybyszów rozumiejących tożsamościowe argumenty odwiecznych mieszkańców. Ale jest też spora grupa będąca w kontrze do wszelkich objawów śląskości. Wierzących, za Kaczyńskim, w ukrytą opcję niemiecką. Tak więc głaskanie Ślązaków zapewnieniami o poparciu dla języka i mniejszości etnicznej nie wszystkim przypada do gustu. Może się bowiem okazać głaskaniem jeża pod włos.

Stąd w moim przekonaniu droga górnośląska będzie ważna, ale nie przesądzająca o wynikach wyborów parlamentarnych. W poprzednich wyborach wszyscy, którzy wkroczyli na nią w województwie śląskim pod swoimi sztandarami – Ruch Autonomii Śląska, Śląska Partia Regionalna, Mniejszość Niemiecka – ponieśli sromotną klęską.

Śląsk głosuje politycznie, a nie tożsamościowo.

Reasumując: wszystko rozstrzygnie się na trakcie wiejskim. Choć ci, co trzymają się gościńca górnośląskiego, też mogą sporo ugrać. Trzeba tylko mieć rozeznanie, które asy w pisowskim rękawie są znaczone.