Rusza dodatek węglowy – 3 tys. zł na kopciucha! Będą kłopoty

Spływające Odrą ławice martwych ryb odsuwają na bok wszystkie inne problemy. Także nadciągającą jesień i zimę, kiedy ciepło będzie towarem deficytowym. Tragedia rzeki woła o pomstę do nieba, ale nie powinna przykryć niepewności związanej z problemami sezonu grzewczego. A przykrywanie jednej wpadki kolejną to ulubiona i wypróbowana gierka polityczna tej ekipy. Ekipa nie ma wyboru – musi grać.

Polska Grupa Górnicza, największa firma węglowa w Europie, ogłosiła właśnie ujednolicenie cen węgla opałowego – z ok. 1000 zł na trochę ponad 1200 zł za tonę. To teraz cena producenta, na bramie kopalni. Ujednolicenie, bo podwyżka cen przez państwową spółkę mogłaby się źle skojarzyć.

Młodym warto włożyć do sztambucha, że w PRL też nie było wzrostu cen – były regulacje cenowe. Choć Bogiem a prawdą podwyżka w PGG – po wzroście cen energii, stali, usług itd. – byłaby w końcu uzasadniona. Ujednolicenie musiało zostać skonsultowane z ministrem aktywów państwowych, właścicielem PGG (bo jakże inaczej?), któremu nie powinno być obce nic, co jest związane z węglem.

Także podpisana przez pana prezydenta ustawa z 11 lipca, która weszła w życie 28 lipca – o gwarantowanych cenach węgla dla odbiorców indywidualnych – że nie zapłacą więcej niż 996 zł za tonę.

Już w momencie podpisywania ustawa tak rozmijała się z rzeczywistością, że wręcz ośmieszyła rząd, który liczył, że milionom gospodarstw palących węglem zrobi dobrze. I przy okazji ugra dla siebie kilka punktów. Tylko co tu ugrać i z kim grać? Przypomnę: sprzedawcy węgla mieli dostać 1070 zł rekompensaty za to, że będą oferować węgiel poniżej „tysiaka”, kiedy na składach tona grubego czarnego kruszcu chodziła już po 3 tys.! Tak więc sprzedawcy taktownie pokazali premierowi gest Kozakiewicza, co z żalem wytknął im publicznie. Nie chcieli współpracować z rządem, zasłaniając się prawami rynku. Jaki rynek, kiedy ojczyzna w potrzebie?!

Szybko więc do Sejmu trafił kolejny rządowy projekt ustawy, żeby przykryć poprzedniego gniota. Ustawa o dodatku węglowym miała wszystkim, którzy palą węglem, zrobić jeszcze lepiej niż dobrze. Projekt był błyskawicznie procedowany, z odrzuceniem poprawek Senatu włącznie, a prezydent ochoczo ją podpisał.

Ustawa dzisiaj wchodzi w życie.

Szczęśliwcy palący węglem ustawiają się do gminnych okienek z wnioskami o 3 tys. zł. Ogrzewający się inaczej (pellet, olej opałowy, drewno, gaz LNG) zgrzytają zębami i czekają na rządowe obietnice, że we wrześniu również im coś skapnie. Grzejący gazem ziemnym mają przechlapane, ale przecież na biednych nie trafiło. Stać ich było na gazową inwestycje, więc stać na więcej. Ale ci pierwsi od kopciuchów też nie powinni skakać z radości, bo dodatek, jeśli zostanie wypłacony szybko, starczy im teraz na jedną tonę węgla – czy to krajowego, czy z importu – a jesienią będzie drożej.

Cóż można biednym szczęśliwcom poradzić?

Należy odwołać się do pierwszej ustawy węglowej o gwarantowanych cenach, bublowatej wprawdzie merytorycznie, ale prawo jest prawem. Nie została uchylona, więc z 3 tys. w jednej ręce i ustawą w drugiej myślący i zaradni Polacy powinni zgłosić się po trzy tony węgla. No, może trochę mniej, bo gwarantowana podpisem prezydenta cena podskoczyła o 200 zł. Jeżeli już ponad 50 tys. gospodarstw skorygowało swoje deklaracje o źródłach ogrzewania domów – bo zapomniano o węglowych „kozach” śpiących i rdzewiejących od lat w piwnicach – to i z przypomnieniem rządzącym o gwarantowanych cenach nie powinno być problemu. Wiadomo, Polak potrafi i żaden rząd mu nie podskoczy i w pomysłach nie przebije… O czym świadczy choćby wizja bibliotek, czytelni, siłowni, punktów pocztowych i medycznych w otaczających nas supermarketach.

Skąd władza weźmie węgiel po tysiąc złotych, to już całkiem inna para kaloszy. Słowo się rzekło i napisało, a prawo jest prawem. Dura lex sed lex – choć rząd często traktuje tę maksymę, puszczając perskie oko.

Anna Moskwa, minister klimatu i środowiska, równocześnie zajmuje się i zatrutą Odrą i węglem – taki to superresort! I mówi: „Węgiel jest, są węglarki, porty dadzą radę. Węgiel wpływa na bieżąco i będzie rozwożony do zsypisk. Węgla nie zabraknie”.

Niczego nie zabraknie: węgla, prądu… No i gazu, choć już wiadomo, że nie dogadaliśmy się z Norwegami i nie będzie tej zimy czym zapełnić rurociągu Baltic Pipe. Ale nie zabraknie! – zapewnia władza. Tylko czy musimy jej wierzyć?

Mogę się z tym zgodzić: węgla z importu do elektrowni i elektrociepłowni nie powinno zabraknąć, chociaż płynie do nas coraz droższy i droższy, bo eksporterzy wyczuli koniunkturę. Szczególnie po 10 sierpnia, kiedy w całej UE zaczęło obowiązywać embargo na węgiel rosyjski. Polska była o cztery miesiące szybsza, bo przecież wstała z kolan, a wtedy bieg jest dużo łatwiejszy.

Zabraknie za to węgla do domowych pieców. To na bank. Eksperci mówią o 2,5 mln ton! Nawet jeżeli jakimś cudem kupimy za oceanami 10 mln ton czarnego skarbu i uda się go portom wyładować, a nawet rozwieźć po kraju, to można z niego pozyskać tylko… 2 mln ton węgla grubego. Nie da się inaczej. Takie są realia. Takie jest drugie i trzecie dno rzeki, które odsłoni się, kiedy całe jej śmiertelne żniwo zostanie zebrane i zapomniane. W czystej już wodzie okaże się, że problemów z węglem nie udało się zamącić, że widać je jak na dłoni.

Można więc śmiało przyjąć, że jesienią pojawi się kolejna ustawa węglowa. Do tej martwej, gwarantującej minimalną cenę węgla i nic niezałatwiającej następnej o dodatku węglowym – dojdzie trzecia… Czego może dotyczyć?

W zanadrzu jest tylko ograniczenie spalania poprzez reglamentowanie węgla. Węglowy węzeł gordyjski coraz bardziej się więc zapętla, a na miecz Aleksandra w rządzie PiS raczej nie ma co liczyć.