Węgiel na kartki

Trwa pogoń za polskim czarnym złotem. Pod kopalniami i w składach opałowych kolejki po skarb rodem z późnego PRL: ciężarówki w kilometrowych nocnych kolumnach, zapisy, oczekiwania na „rzucenie” towaru, limity sprzedaży, złorzeczenia, wygrażanie władzy…

Do kartek na węgiel tylko jeden krok. Chciałbym nie twierdzić, że obecne kolejki coś zwiastują, ale wyglądają podobnie. I atmosfera w nich przypomina słusznie minione czasy. Chciałbym nie wierzyć, że to powrót do nich, ale wygląda na to, że w tym roku tak może się stać. Przynajmniej „na odcinku” węglowym.

Do tego węgiel horrendalnie drożeje. Choć wydaje się, że do sezonu grzewczego jeszcze daleko, to eksperci mówią, że wcale niedaleko, że właściwie zima za pasem. Za tonę do domowych pieców, w zależności od kaloryczności, płaci się 2,4–3 tys. zł. To aż dwukrotnie więcej niż w ubiegłym roku. Przeciętne gospodarstwo spala rocznie 3–5 ton węgla, rachunek jest więc prosty. A już tragicznie prosty, jeżeli bierze się pod uwagę, że czarnym złotem nie palą ani najbogatsi Polacy, ani też klasa średnia – to przede wszystkim źródło ciepła i warzenia strawy dla wiernej klienteli partii rządzącej. Do cen węgla muszą jeszcze doliczyć rosnącą drożyznę, inflację i w ogóle coraz wyższe koszty życia.

Czy znowu w piecach lądować będą gumowce, stare opony i podkłady kolejowe?

Problem ma gigantyczne rozmiary, choć nie widać go z okien apartamentowców ani z siedziby partii trzymającej władzę. Jak wynika z danych GUS, jedna trzecia Polaków wciąż ogrzewa domy węglem. To w naszym kraju nadal najpopularniejsze źródło ciepła. Dopiero za nim idzie ogrzewanie sieciowe, potem gaz ziemny.

Padają niewygodne pytania, choć póki co spływają po rządzących jak woda po kaczce. Dlaczego na ruski węgiel z marszu nałożono embargo, a na ruską ropę i gaz nie? Dlaczego nie spuszczono przed nim szlabanu dopiero po znalezieniu alternatywnego rozwiązania?

Oczywiście, premier jak zwykle z ustami pełnymi frazesów uspokaja… I sprowadza węgiel – z Kolumbii, Mozambiku, USA, no i ogólnie rzecz biorąc ze świata, który węglem stoi. Sprowadza czysto teoretycznie, wspierając się na swoim długim, wciąż rosnącym nosie. Dla niego to bułka z masłem, ale dla potencjalnych importerów to cholernie skomplikowane przedsięwzięcie.

Ale załóżmy, że jakimś cudem związaliśmy do kupy węglowy łańcuch importowy, a w portach infrastruktura załadowcza zmieniona została na wyładowczą. I dopływa do nas frachtowiec z Kolumbii ze 120 tys. tonami węgla zamówionego przez przedsiębiorców zrzeszonych – choćby – w Izbie Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla. To wydatek, jeszcze przed wyładunkiem i rozwiezieniem po kraju, rzędu 160–200 mln zł.

Można kupić węgiel za oceanem? No można, tylko jakie firmy nim handlujące na to stać?

Pytania o ruski węgiel obarczone są hejtem grania w putinowskiej orkiestrze. Zarzutami finansowania wojny z Ukrainą. Tymczasem import innych towarów z Rosji bije rekordy. Jak podał GUS, w pierwszym kwartale kupiliśmy od Rosjan towary za blisko 30 mld zł, to o 109 proc. więcej niż w poprzednim roku. Chodzi głównie o ropę, oleje napędowe, tworzywa sztuczne, stal i żeliwo… Rosja wskoczyła na trzecie miejsce – za Niemcami i Chinami, a przed Włochami – w handlu z naszym krajem.

Ważny jest tu marzec – pierwszy pełen miesiąc wojny. Import z Rosji wyniósł 12,2 mld zł – to 145 proc. więcej w zestawieniu rok do roku i 28 proc. więcej w porównaniu z lutym. Można przyjąć, że polscy importerzy postanowili kupić w Rosji – przed wprowadzeniem pełnych sankcji – tyle towarów, ile się da. Dlaczego nie ma więc pozwolenia, żeby w tym samym czasie zapełnić węglowe składy po brzegi ruskim urobkiem? To już jest wielka tajemnica władzy…

Stąd pełen goryczy list Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla i Federacji Autoryzowanych Sprzedawców Węgla Polskiej Grupy Górniczej wysłany do premiera pod koniec kwietnia. Piszą w nim o zagrożeniach dla kraju po wprowadzeniu embarga na węgiel z Rosji. Wcześniej po stronie korzyści była niska cena, relatywnie niskie koszty transportu, dobra jakość i dopasowanie do potrzeb polskich odbiorców. Wyliczono przy tym, że jak Rosja nie wyeksportuje do Polski 8 mln ton węgla (cały nasz węglowy import w 2021 wyniósł 11 mln ton), to ubędzie jej… tylko 4 proc. z całej sprzedaży węgla.

Ale dla Polski to dramat – zarówno podażowy, jak i cenowy. Sprzedawcy zbadali też węgiel zza oceanów, który miałby dotrzeć do polskiego sektora komunalno-bytowego. Z USA – zbyt zasiarczony. Z RPA – wysokopopiołowy. Z Indonezji – miękki, zbliżony do brunatnego. Takie gatunki mogłaby spalać energetyka zawodowa, ale jak trafią do zwykłych pieców, to dla ludzi i środowiska masakra.

A Kolumbia sama ma problemy z wydobyciem węgla.

Stowarzyszenia sprzedawców węgla napisały, że „za wojnę ekonomiczną z Putinem zapłacą wszyscy Polacy”Że milionów ludzi nie stać będzie na węgiel ze względu na cenę, że przy wzroście cen wszystkich towarów dokoła, w tym żywności, pogłębi się ubóstwo energetyczne znacznej części społeczeństwa. Z czym więc mamy do czynienia? Z orkiestrą Putina, czy z ludźmi zatroskanymi stanem polskich spraw? Snują pomysły – żeby natychmiast i odczuwalnie pomóc nabywcom węgla, proponują zerową stawkę VAT. Przy cenie 2,5 tys. zł za tonę ten podatek to prawie 500 zł!

Do końca roku może zabraknąć 11 mln ton węgla, w większości tego do sektora komunalno-bytowego: do domowych pieców, do gotowania i ogrzewania, do kotłowni w szkołach i przedszkolach, do osiedlowych ciepłowni. Jakimś wyjściem byłoby rozruszanie rodzimej produkcji tzw. węgla grubego. Najdroższego w procesie wydobycia.

Ale to musiałoby potrwać i kosztować. W PGG wyliczono, że aby przygotować ścianę do wydobycia 800 tys. ton takiego węgla rocznie, trzeba wydać ponad 200 mln zł w ciągu prawie dwóch lat, bo tyle trwają podziemne inwestycje.

W Lubelskim Węglu Bogdanka nie rozgrywają się jeszcze tak dantejskie sceny jak przed śląskimi kopalniami, ale i tam ustalono limity sprzedaży dla gospodarstw domowych. Już w marcu wprowadzono ograniczenia dla osób fizycznych: jedna mogła kupić 3 tony węgla dziennie, ale nie więcej niż 10 ton rocznie. W ostatnich dniach limit roczny obniżono do 5 ton!

W ubiegłym roku PGG wprowadziła internetową sprzedaż węgla. Kontynuuje ją obecnie z ceną producenta ok. 1000 zł za tonę. Cena dość przyjazna w porównaniu z ponad 3200 zł – już teraz! – za najlepsze gatunki w głębi kraju. Od początku roku do połowy maja PGG sprzedała 206 tys. ton, podczas gdy w tym samym czasie roku ubiegłego – 6 tys. Rekord absolutny: 34 razy więcej! Ale i w tym przypadku podaż wciąż nie nadąża za popytem. Sklep internetowy ledwie zipie. Pokazuje za to, jak wzrastają ceny węgla w miarę oddalania się od kopalń.

Choć za sugestią nowo-starego prezesa NBP cieszymy się wiosną, a za oknami śpiewają ptaki – zaraz będzie lato, za nim jesień, a za nią wiadomo co. Tymczasem już teraz sytuacja na rynku węgla jest dramatyczna, zarówno w wymiarze podaży, jak i cen. Wiosna wiosną, ptaki ptakami, ale co będzie jesienią, jak wezmą juki w troki i zwiną się do ciepłych krajów? Zostaniemy z ręką w nocniku, z węglem na kartki albo na dowód lub z jakąś inną formą reglamentacji czarnego skarbu… Może nawet z jakąś nutką melancholijnej refleksji, kto wie. W każdym razie idę o zakład, że najbliższa zima zapachnie nam palonymi gumowcami, oponami i byle czym.