Życie po życiu. Wysypały się wspomnienia o Kamilu Durczoku

Jeszcze przed świętami – i niespełna pięć miesięcy po tragicznym fakcie – rozwiązał się worek wspomnień o Kamilu Durczoku. Rzymska sentencja de mortius aut bene aut nihil poszła w niepamięć.

Wspomnienie o Kamilu staje się czarno-białe, a przecież, jak twierdzi francuska filozofka Simone Weil, „nikt z nas nie jest zupełnie biały, jak anioł, ani taki czarny jak diabeł. Jesteśmy raczej jak zebra w paski. Pytanie tylko, na który pasek patrzymy?”.

Targ wspomnień przywołuje różne fakty, komentuje, interpretuje, wrze. Kamil był postacią medialną, ba, wielce medialną, więc może nawet mu się to, gdzieś tam, podoba – wszak najgorsza jest obojętność, a ta na pewno mu nie grozi. W blasku tych wspomnień ogrzewają się także inne osoby, a to już coś.

Wspominki zaczęła Marianna Dufek wywiadem dla „Fashion Magazine”, periodyku o modzie i urodzie. Wynurzenia Marianny, która ponad 22 lata była żoną Kamila, błyskawicznie rozlały się zarówno tam, gdzie go kochano, jak i tam, gdzie nienawidzono. Żadna z tych stron nie mogła tego zostawić bez komentarza. Tym bardziej że od czasu jego odejścia był to pierwszy wywiad. Od kochania do nienawiści tylko krok, a bywa i odwrotnie, choć rzadziej. Marianna wyznała, że ich faktyczne małżeństwo trwało mniej więcej 15 lat – przez kilka ostatnich stali już na rozstaju dróg, w separacji. Wiedzę tę smakowały panie, a także panowie – nie tylko czytelnicy ekskluzywnego „Fashion Magazine”, ale i innej prasy, poczytnej, choć mniej ekskluzywnej.

Powodem odgrzebywania wspomnień było zakończenie nakazu pięcioletniego okresu milczenia o wzajemnych małżeńskich relacjach,  który był jednym z warunków rozwodu. Wymagany czas minął, umowa została dotrzymana. Marianna – była żona, dziennikarka i celebrytka – postanowiła opowiedzieć, jak wyglądało jej życie z gwiazdą dziennikarstwa i celebrytą.

Łatwo nie było. Stawić czoła plotkarskim nowinkom, ignorować złośliwe komentarze, lekceważyć głupie pytania i insynuacje.

Było już dobrze po rozwodzie, kiedy Kamil zaczął się afiszować ze swoją nową flamą, młodszą o 22 lata Julią. Schudł, zapuścił brodę, no naprawdę – ładna, szczęśliwa para. Marianna trzymała gardę: „Przypomina mi to telenowelę w stylu Mody na sukces. Nie gram w kiepskich serialach. Już nie dam się w to wciągnąć”. I nie dawała.

Na pewno bolało. Tym  bardziej że zewsząd rozlegały się męskie westchnienia. „Kamil to ma szczęście! Jaka ładna, tylko pozazdrościć…”.

Mało początkowo znana blogerka lifestylowa i pasjonatka mody. I tak pewnie by się tliła, jak niezliczona liczba nieznanych blogerek, gdyby Durczok nie wypatrzył jej w gąszczu internetowych aktywistek. Gdyby razem nie odwiedzili setki reporterskich i celebryckich ścianek. Gdyby nie zaczęły na nich polować serwisy – plotek.pl, plejada.pl i jeszcze wiele innych o takiej samej sile rażenia.

Dla Kamila znowu błysnęło światełko w tunelu. Można wszystko zacząć od początku. Zrobić grubą kreskę. Julia miała być wisienką na torcie nowego otwarcia. Została zastępczynią szefa w portalu Silesion (2017–19), cholernie kosztownym przedsięwzięciu, które było dla Kamila bardzo ważne. Dawało nadzieję, że wszystko jeszcze może być dobrze, że los się odwróci. Ale los nie był wspaniałomyślny. Silesion padł, a miłość nie przetrwała portalu.

Ale Julia wybiła się na niepodległość. Rok po upadku Silesionu i po rozstaniu z Durczokiem wydaje książkę pod samarytańskim tytułem „Każdego szkoda”, co potwierdza tezę zaprzyjaźnionego profesora historii, że żyjemy w czasach, kiedy więcej ludzi pisze książki, niż je czyta. Po śmierci Durczoka przejęła fanpage jego serwisu, zamieszcza na nim posty związane ze swoim blogiem i książką. Zarzeka się, że jej dzieło w żadnym wypadku nie odnosi się do Kamila. Opowiada tylko o zupełnie przypadkowym związku młodej projektantki wnętrz z dużo od niej starszym politykiem. Związek okazuje się toksyczny, a polityk skompromitowany w aferze finansowej. On pije, jest agresywny, nieprzewidywalny… Stacza się coraz niżej. Z niewiadomych powodów wszyscy zaczęli bohatera kojarzyć z Kamilem Durczokiem.

Udzielając wywiadu, Marianna wiedziała, że naraża się na hejt i wchodzi w internetowy bagienny dyskurs. Ale pięć lat milczenia zbudowało tamę, która teraz pękła: „Ceną mojego rozwodu była umowa milczenia. Przez pięć lat padło tyle kłamstw na mój temat. Każdy chciałby to sprostować. A jestem już w tym wieku, że nie zależy mi na tym, żeby mnie wszyscy lubili”.

Jestem przekonany, że Mariannie wolno więcej. Po dwóch publikacjach w tygodniku „Wprost” – o tajemniczym proszku, dmuchanej lalce i materiałach porno znalezionych w mieszkaniu na Mokotowie, w którym zastano Kamila, po zarzutach o mobbing i molestowanie seksualne – przyjechała do warszawskiego mieszkania swojego męża. „Zastałam go z pistoletem przy skroni. To obraz, który nałożył na mnie wielką odpowiedzialność. Wciągnął w pułapkę emocjonalną. Cały ten czas formalnie czułam się jego żoną. Byłam nią na papierze i dla świata. Żyłam więc w zawieszeniu. Sama nie wiedziałam, kim byłam. Taką żoną nie żoną i trzeba było jakoś się zachować” – powiedziała potem w programie „Taka jak ty” w TVP Kobieta.

Nie wiadomo, czy Kamil przyłożył pistolet do skroni na 5 sekund przed zgrzytem klucza w zamku i pojawieniem się żony, czy trzymał go od kilku godzin. Ale to był ten moment, w którym Marianna postanowiła mu pomóc.

Podała mu rękę. Jeszcze raz stanęła w obronie dobrego imienia męża, a  Kamil w tamtym momencie bardzo tego gestu potrzebował. Często pytano ją: dlaczego? Po tym wszystkim, co się już między nimi wydarzyło. Dlaczego? Tekst „Wprost” był „przekroczeniem wszelkich zasad ludzkich i etycznych, jakie w tym zawodzie obowiązują. Tak samo postąpiłabym, gdyby krzywda spotkała któregoś z moich przyjaciół. Tak trzeba było się zachować. Przede wszystkim z myślą o dziecku, które dla nas obojga jest najważniejszą osobą. Zresztą postawę naszego syna, w tej koszmarnej także dla niego sytuacji, odbieram jako nagrodę. Zobaczyłam, że życiowe wartości dobrze mu się poukładały w głowie”.

Król życia wrócił na Śląsk. I, niestety, zabrał ze sobą koronę. „Jego zachowanie było nie do zniesienia. Jego nawyki były nie do zniesienia. Wreszcie dotarło do mnie, że to jest nie w porządku wobec mnie, naszego syna i znajomych”.

Marianna w 2017 r. wystąpiła o rozwód i wróciła do nazwiska panieńskiego. Chciała odciąć się od Durczoka i wszystkiego, co się z nim wiązało. Mówiła, że z tym zamiarem nosiła się już dużo wcześniej, ale Kamil długo nie chciał zgodzić się na rozstanie. Kiedy został szefem „Faktów” w TVN, zaczęła prowadzić dwa życia, w których miała… dwie szafy. Pierwsza od poniedziałku do piątku: luz, dżinsy, kolorowy podkoszulek… Czas od piątku do niedzieli był czasem bycia żoną redaktora w garniturze. Ważnej dla świata postaci. Francja elegancja. „To kuriozalne, że on tak bardzo chciał utrzymać wizerunek wzorowego męża, ojca, Ślązaka”. Powoli zaczęło do niej dochodzić, że małżeństwo było fasadą i już nic nie da się z tym zrobić. Postanowiła odzyskać swoją niezależność, odzyskać siebie.

Marianna w późniejszej ocenie, pewnie w dużej mierze subiektywnej, uznała, że jej małżeństwo zaczęło się już rozpadać, kiedy Kamil został szefem i prezenterem „Faktów” (2006). Był wybitnym dziennikarzem, ale słabym człowiekiem: „Fakty stały się dla niego rodziną. Porzucił mnie i syna dla redakcji”.

Dotarło do niej, że była zdradzana: „Dopiero później zrozumiałam, że on nie rozstał się ze mną dla jednej kobiety, ale dla wielu kobiet”.

Ponad dwa lata temu Kamil junior zmienił nazwisko na Dufek tuż po   kolizji spowodowanej przez ojca na autostradzie A1 pod Piotrkowem Trybunalskim. Kamil senior był pod dużym wpływem alkoholu, wylądował w izbie wytrzeźwień, a prokuratura domagała się dla sprawcy tymczasowego aresztu. Sąd nie przychylił się do wniosku. Sprawa zakończyła się wyrokiem dwuletniego pozbawienia wolności – w zawieszeniu. Puszka Pandory zaczęła się otwierać coraz bardziej.

Marianna: „Miałam wówczas luksus pracy wyłącznie dla przyjemności. W domu nie było problemu z pieniędzmi. Nie wiedziałam, ile zarabia mój mąż. Tego dowiedziałam się niedawno z akt sądowych sprawy o podrobienie weksla. To była nieprzyzwoita kwota, grubo ponad sto tysięcy złotych miesięcznie, gdy był redaktorem naczelnym Faktów. Dostawałam od niego, w moim rozumieniu, duże pieniądze na życie. Z tego utrzymywałam całą rodzinę, opłacałam nasze wyjazdy zagraniczne, odkładałam na polisę syna i byłam w stanie jeszcze zaoszczędzić. Dzięki temu po latach to ja płaciłam ogromne opłaty sądowe za procesy z Wprost”.

Kwota nieprzyzwoita, lecz Kamil był nie tylko szefem, ale i prowadzącym „Fakty” przez cztery dni w tygodniu. Pracował od rana do nocy. Prowadził redakcyjne kolegia, nadzorował pracę prezenterów i reporterów, których gonił po kraju i świecie. Decydował, co „Fakty” pokażą i skąd będą nadawać – m.in. ze Smoleńska po katastrofie rządowego samolotu. Był tytanem pracy i tego samego wymagał od podwładnych. Stale podnosił poprzeczkę, miał niewyparzony język, bywał brutalny i chamski… Ale pod jego władzą „Fakty” prześcignęły w oglądalności „Wiadomości”. Sukces niebywały. Władze TVN widocznie uznały, że jest wart takich pieniędzy.

Nie byli już małżeństwem, kiedy dowiedziała się o podrobieniu jej podpisu pod wekslem na 5 mln zł. Szok, ból, cierpienie: „To był jego dom, jego kredyt, mieliśmy już rozdzielność majątkową. Na dodatek ten weksel został podpisany na etapie naszego wczesnego małżeństwa, a ja o niczym nie wiedziałam…”.

Zanim zdecydowała się złożyć na byłego męża zawiadomienie do prokuratury, nie przespała wiele nocy. Spłacałaby jego długi do końca życia: „Straciłabym wszystko, na co pracowałam”.

O śmierci Kamila dowiedziała się pierwsza. SMS-em od lekarza, który kilkakrotnie go reanimował. Żylaki przełyku, wątroba do wymiany, alkoholizm. Krwotoki. Junior dowiedział się tego rana o śmierci ojca od mamy.

Jedynym ratunkiem dla Kamila było rozpoczęcie nowego życia. Całkowite wyrzeczenie się alkoholu. Przestawienie w głowie wszystkich rzeczy. Marianna nie wierzyła w dobre jutro: „Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której na dobre ruszyłyby procesy sądowe. Miał pełną świadomość, co mu grozi. Czytałam na Twitterze jego alkotwitty. Doskonale go znając, widziałam, jak mu się pozmieniało w głowie. Jak stał się jednostronny i napastliwy. Podświadomie chciał końca. Górę wziął jego gen autodestrukcji”.

Z tą diagnozą nie zgadza się Dominik Durczok, brat Kamila. Wiele słów, które padły z różnych stron, kiedy wszystko już stało, uznał za krzywdzące, bolesne i zakłamane. Z Kamilem łączyła go braterska miłość, zawadiacka, szorstka. To od niego wracał z Wybrzeża, mając dwa promile plus. To jego dom był ostatnią przystanią Kamila. I dom matki: „Czasem człowiek musi umrzeć, żeby się przekonać, ilu miało się przyjaciół w biedzie”.

Tak mówił na pogrzebie, na którym zjawiło się dużo ludzi. Mówił, że Kamil chciał odbić się od dna i zmierzać ku górze. Wierzył, że z każdego upadku można się podnieść, kiedy ma się wokół siebie przyjaciół. Ale on został sam. Z aurą, która stała się dla niego nie do zniesienia. W rozmowie z Aleksandrą Ratajczyk w „Fakcie” Dominik zaprzeczył genowi autodestrukcji brata. W końcu znali się jak łyse konie. Kamil wiedział, że umrze, jeśli nie zmieni życia. Że przeszczep wątroby będzie możliwy tylko po długim przygotowaniu medycznym i proceduralnym. Że ani kropli alkoholu. Nigdy.

Próbował się ratować, ale nie wyobrażał sobie leczenia w zamknięciu, w ostrym reżimie, gdzie nie mógłby być sławnym Durczokiem, ale zwykłym alkoholikiem, podporządkowanym, posłusznym, jednym z wielu w ośrodku. Dominik zdradził jednak wielką tajemnicę. Było tak źle, że Kamil pojechał do ośrodka. Ukorzył się, złamał dumę, siedział przy stole z takimi chorymi jak on. Spał w zbiorowej sali z takimi jak on. Szorował latryny tak samo jak oni. Wytrzymał ponad miesiąc. Próbował.

Kolejny przyjaciel nie odbierał telefonu. Tylko wierny Dymitr, czworonożny kumpel, nie odstępował go na krok. Druga po Kamilu juniorze miłość Kamila. Wszystko się sypało. Zaprzyjaźniony z rodziną ks. Piotr Brząkalik, duszpasterz trzeźwości w Archidiecezji Katowickiej, trwał w gotowości dzień i noc. Na wszystko było już za późno.

„Durczokracja” – program, który wypromował – był jego ostatnim zrywem ku gwiazdom. To miały być „projekty specjalne, akcje specjalne, pomysły specjalne także z najnowszą, fascynującą technologią, dotąd wykorzystywaną w deepfake’ach i zabawie. Będziemy się właśnie bawili, czyli przekazywali treści w sposób, do którego jeszcze chyba nie do końca przywykliście. No, może w części memów. To będzie miejsce awantury, ale awantury toczącej się według określonych reguł, nie będzie tam miejsca na chamstwo i na komentarze wykraczające poza ramy mojej (kulejącej) grzeczności”.

Do studia przychodzili zapraszani goście – eksperci, politycy, oficjele.  Trzeba było stanąć na wysokości zadania i tak się działo, bo po drugiej stronie stołu siedział wciąż wybitny dziennikarz, jedna ze stu najcenniejszych gwiazd polskiego show-biznesu według „Forbesa”: „Chory na dziennikarstwo, na opisywanie świata”.

Ale inna choroba postępowała i robiła swoje. Także nazwa, choć błyskotliwa, już na wstępie wydawała się ryzykowna. Po wszystkim, co się wcześniej wydarzyło, nazwisko Durczok stało się kontrowersyjne. Program umarł 16 listopada 2021 r. wraz z autorem.

Kiedy Mateusz Szymkowiak z „FM” zapytał Mariannę, czy trudno jest być byłą żoną Kamila Durczoka, otrzymał odpowiedź, której się właściwie spodziewał. „To moje przekleństwo!”. I zakończyła smutną refleksją: „Choć nie brakuje mi Kamila osobiście, to żal mi go. Nie znam drugiej osoby, która tak sobie zmarnowała życie…”.

Kilkanaście dni temu na wzniesionej fali wspominek gruchnęła wiadomość, którą podaję za gazeta.pl – oto ekscentryczny Patryk Vega przymierza się do nakręcenia filmu o Kamilu Durczoku. Vega uznał, że wprawdzie na polskim podwórku jest już spełniony, ale zobrazuje jeszcze historię Durczoka, dopiero potem ruszy na podbój Hollywoodu. O planach Vegi informował serwis pudelek.pl, który zacytował anonimowego współpracownika Vegi: „Patryk jest zafascynowany tym tematem w sensie psychologicznym i socjologicznym. Tym, jak bardzo można w życiu upaść, mając wszystko. Historia człowieka, który miał duży pierwiastek autodestrukcji w sobie. Zdaniem Patryka Kamil Durczok to postać rodem z Dostojewskiego. A to wszystko: historia jego kariery, wzlotów i upadku – na tle blichtru show-biznesu. Wielkie pieniądze, ludzie z pierwszych stron gazet, politycy, narkotyki, kobiety, molestowanie, alkohol i płatna miłość”.

Scenariusz prawie gotowy – wymaga tylko podkoloryzowania.

Na tę zapowiedź zareagowała Marianna Dufek: „Myślę, że Kamil nie zasłużył sobie na to, żeby Vega robił o nim film. Doprecyzowując – jak najgorzej oceniam twórczość tego reżysera. I nie mamy o czym ze sobą rozmawiać”. Zapytana, czy rodzina będzie chciała zablokować film, odpowiedziała, że na razie to sfera plotek: „Nie wiem, czy nie komentujemy klasycznego humbuga, dodatkowo robiąc panu Vedze reklamę… W tej chwili nie ma czego blokować. Jestem na etapie konsultacji z prawnikami”.

Zarówno Marianna, jak i Dominik starają się wzajemnie nie dotykać, choć widać od razu, że stoją po przeciwnych stronach. Dominik zaznacza, że z całą pewnością nie wie wszystkiego o małżeńskim związku brata i tym samym daje prawo do rozgoryczenia – i Mariannie, i bratankowi. Od chwili wspomnienia nad grobem Kamila nie powiedział o starszym bracie ani słowa. Teraz uważa, że jest to bratu winien, ponieważ zmarły nie może się bronić, a w mediach krąży o nim wiele opinii, które są kłamliwe. Tak, Kamil był alkoholikiem, tak, lądował na dnie – ale podnosił się i staczał kolejny bój ze swoim demonem. Ze swoimi demonami. Raz był na dole, raz na górze: „Walczył. Ale nie wyszło”.

Nie chce oceniać, co jego była szwagierka czuje i jak interpretuje pewne sprawy: „Może poza jedną rzeczą. Marianna powiedziała, że Kamil miał kompleksy wynikające z pochodzenia i dotyczące rzekomo prowincjonalnej dzielnicy Katowic, Kostuchny, w której się urodził, i faktu, że nasz tata prowadził warsztat samochodowy. Moim zdaniem było wręcz przeciwnie: Kamil był dumnym Ślązakiem, dumny z korzeni rodziców”.

W pogrzebowym orszaku dojrzałem ks. Piotra. Spotkaliśmy się wzrokiem. Przyłożył dłoń do piersi w geście pozdrowienia, a potem rozłożył ręce w geście bezradności, przegranej.

Nikt oprócz rodziny nie wie, jak mocno Kamil cierpiał i z jakim wrogiem przyszło mu stoczyć wojnę. To także, w jakimś sensie, była ich wojna. Także Dominika: „W ostatnich tygodniach jego życia to chyba ja byłem jego podporą. To do mnie dzwonił o drugiej w nocy, o piątej rano. Błagał, żebym przyjechał, mówił, że się boi, że sobie nie daje rady. Chciał, żebym po prostu z nim był. (…) Mieliśmy świadomość, że jego organizm jest na tyle słaby, że to może się źle skończyć. Nie mieliśmy tylko świadomości, że to będzie tak szybko”.

Dzień przed śmiercią Kamila mama poprosiła Dominika, żeby szybko przyjechał. Brat leżał w kałuży krwi, a krwotok był ogromny: „Gdy wtedy, 15 listopada, wiozłem go do szpitala, myślałem, że lekarze jeszcze raz zapanują nad kolejnym krwotokiem z przewodu pokarmowego i że go znów postawią na nogi. Był bardzo osłabiony. (…) Lekarz powiedział: proszę być przygotowanym na wszystko, stan jest bardzo ciężki. Zdążyliśmy tylko sobie powiedzieć: Trzymaj się”.

Kiedy oczom czytelników ukazało się dzieło Julii Oleś, brat Kamila nie komentował tego wzniosłego faktu. Dopiero teraz, podczas wywiadu: „Wydawało mi się, że pisaniem książek zajmuje się pisarz. A tu się okazuje, że coraz częściej książki są pisane przez osoby, które mają niewiele do powiedzenia. Robią to w celach poprawy własnego ego lub czerpią z tego jakieś profity. (…) Pisanie, że ktoś jest alkoholikiem i że w taki czy inny sposób się zachował, jest żenujące. (…) Ta jej książka to tania sensacja”.

Tania nie tania, nożyce się odezwały. Julia odpowiedziała krytyce na łamach „Faktu” i od razu została skomplementowana m.in. przez viva.pl.  Zachowała jednak powściągliwość i spokojnie odpowiedziała na zarzuty: „Rozumiem go, bo wiem, z czego te słowa się wzięły. Każdy ma swoje rany i, jak pokazują ostatnie dni, swoją historię do opowiedzenia. Wysyłam wyłącznie dobre myśli wszystkim, którzy dochodzą do siebie po traumach, których doznali. Ten proces potrwa długie lata”.

I zapowiedziała kolejną książkę.

I to by było na tyle… Oczywiście, przy tej odsłonie wspomnień o Kamilu. Genialnym dziennikarzu, kreatorze, ojcu, mężu, przyjacielu, kochanku… A jednocześnie alkoholiku, furiacie, ryzykancie, narcyzie, drogowym piracie, utracjuszu. Wszystkie te skrajności godziło jedno – był dobrym człowiekiem.

Kiedy było się postacią takiego kalibru, tak wielowymiarową, to wspomnienia będą powracać. Kamil nie był moim przyjacielem, był nad wyraz utalentowanym kolegą po piórze i słowie. Dobrym znajomym. Z biegiem czasu – znajomym coraz mniej i mniej. Ale we wspomnieniach bliższych i dalszych będzie wiecznie żywy. Będziemy o nim słyszeć, będziemy o nim czytać.

Bo, przywołując słowa Marianny i pomijając wszystkie powyższe białe paski zebry, nie znamy drugiego takiego faceta, co tak spieprzył, spierdolił sobie życie.