Czy PiS wykorzysta historyczną okazję i zatrzyma import rosyjskiego węgla przez Białoruś?

Prawo i Sprawiedliwość ma wyjątkową szansę spełnienia obietnic wyborczych z 2015 r. Wówczas każdy z partii Jarosława Kaczyńskiego, kto mógł, zarzekał się, że jeśli tylko wygrają, to ani jedna tona rosyjskiego węgla nie wjedzie do Polski. Najgłośniej wygrażał ruskiemu badziewiu Mariusz Błaszczak, prawa ręka prezesa, szef klubu parlamentarnego. Grzmiał o blokadzie przejść drogowych i kolejowych, żeby tylko ruski węgiel nie robił naszemu czarnemu złotu wbrew. Czarnemu podziemnemu skarbowi, którego mamy od cholery i trochę, a nawet więcej.

Murem za PiS stanęła górnicza Solidarność, gotowa jechać na wschodnią i północną granicę i tam patriotycznym Rejtanem zatrzymywać pociągi z węglem. Do portów nie miał wpłynąć ani jeden rosyjski węglowiec. Wiadomo przecież, że każda importowana tona osłabia siłę związku w kopalniach, tępi ostrze miecza wymierzonego w rządzących, którzy odważyliby się nie iść ręka w rękę z górniczą Solidarnością. W obronie polskiego węgla, a więc przeciwko rosyjskiemu, wielokrotnie stawał prezydent Andrzej Duda, dumnie podkreślając na barbórkowych uroczystościach, że węgla starczy nam na 200 lat!

Tymczasem w 2015 r. do naszego kraju wpłynęło drogą wodną i przyjechało traktem lądowym ok. 5 mln ton tylko rosyjskiego urobku. O amerykańskim, australijskim czy kolumbijskim nie ma co wspominać. Choć też czarny, to smaczku politycznego nie ma za grosz. Wiadomo wszystkim, że tacy ludzie jak Mariusz Błaszczak z gęby cholewy nie robią. U nich słowo jak u Zawiszy. A u Błaszczaka dane słowo ma znaczenie priorytetowe. Stąd nie wiadomo, dlaczego z każdym rokiem rządów PiS rósł import – w tym import węgla z Rosji.   Już dwa lata po objęciu przez PiS rządowego stolca na polski rynek trafiło 8,7 mln ton, w następnym, rekordowym – 13,5 mln ton z ponad 19 mln ton importu w ogóle. Może z obecnym ministrem obrony narodowej jest tak jak z redaktorem Józkiem Jeleniem, moim ś.p. przyjacielem z krakowskich Azorów? Kiedy żona psycholożka po jego kolejnym powrocie do domu „w stanie wskazującym na spożycie” robiła nieziemską awanturę, przybierał postawę obronną. – Przecież mówiłeś, że nie będziesz pił.  Kochanie, jak mówię, że nie piję, to mówię… Józek nie byłby zadowolony z tego porównania, wiem jednak, że mi wybaczy, poza tym nie ma mocy sprawczej.

Z ruskim węglem jest podobnie jak z Józkiem – jak jeden czy drugi minister mówi, że do Polski nie wjedzie ani jedna tona ruskiego węgla, to mówi… A durny naród to kupuje! – żeby wspomnieć klasyka.

W niezwykłym, według różnych znaków na ziemi i niebie, kończącym się roku 2021 kupimy za granicą ok. 15 mln ton węgla; szacuje się, że będzie w tej transakcji blisko 12 mln ton z Rosji. Wstyd pisać, ale jest i lepszy jakościowo, i tańszy, nawet po dotarciu do śląskich elektrowni i elektrociepłowni sąsiadujących przez płot z kopalniami.

Ale ten stan rzeczy można zmienić i przynajmniej częściowo spełnić obietnice wyborcze, wykorzystując stan wyjątkowy na granicy z Białorusią, przez którą sporo rosyjskiego węgla do nas dociera. Granicę mamy już odrutowaną, niebawem powstanie solidniejszy płot, a nad nią stoi pół naszej armii pod wodzą ministra Błaszczaka! Do tego prawie cała Straż Graniczna i niezliczone rzesze policjantów.

Bo właśnie sąsiad doniósł, a ma znajomych w policji, którzy puścili farbę, że na wschód wyrusza część garnizonu śląskiego, żeby zluzować kolegów z Bydgoszczy. Mysz się nie prześlizgnie, dzieciak się nie prześlizgnie, terrorysta się nie prześlizgnie, to i tona rosyjskiego węgla nie powinna się prześlizgnąć… Takimi militarnymi siłami można spokojnie zablokować przejście kolejowe Brześć–Terespol, bo o drogowych nie ma nawet co mówić. Chińczycy mogą trochę się boczyć, że zakłóca się im rytm transportu na Jedwabnym Szlaku, ale przecież najgłupszy posterunkowy potrafi odróżnić skład z węglem od wagonów z komputerami. Czyż nie?

Chodzi wszak o to, żeby dotrzymać wyborczego słowa, a okazja jest wyborna. Gdyby jeszcze taki stan wyjątkowy wprowadzić na granicy z Obwodem Kaliningradzkim, z którego też rosyjski węgiel nas zalewa! Można byłoby objąć stanem wyjątkowym także granicę z Litwą, bo okazuje się, że przez unijną barierę też przechodzą ruskie towary. No i z Ukrainą, bo przez Medykę i inne przejścia wrogi węgiel wjeżdża nad Wisłę. Pozostają jeszcze porty, szczególnie Port Północny w Gdańsku, przeładowujący wszystko bez oglądania się na polską węglową rację stanu. Roboty jest dużo.

Z drugiej strony nie można za jednym zamachem zawrócić całego rosyjskiego importu, bo rwetes byłby wielki… Szczególnie w ciepłowniach miast na wschodzie i północy kraju, a więc grzejących zagorzałych zwolenników PiS. A tam mówi się, nie wiadomo dlaczego, że rosyjski węgiel odgrywa rolę stabilizacyjną. Toteż najlepsza będzie metoda małych kroków. Na początek powstrzymajmy, panie ministrze obrony, rosyjski węgiel na białoruskiej granicy. Potraktujmy to jako dodatkowe ćwiczenia przy okazji wykonywania poważniejszych zadań. Byłby to efekt uboczny ważniejszej akcji, no i wojsko nie będzie się nudzić.

Trzymam za słowa, które padły sześć lat temu! Wiem, nie będzie to łatwe. W 2015 r., gdy tak „gromko” pogroziliśmy rosyjskim producentom węgla, nasze kopalnie fedrowały pod 72 mln ton – w ubiegłym roku już o ponad 20 mln ton niej. W bieżącym znowu ubędzie z 2 mln, a przecież w elektrowniach i ciepłowniach trzeba nadal podrzucać coś na ruszt, także do kotłowni w szkołach i instytucjach gminnych… Również do domowych pieców. Wprawdzie spada liczba rodzin ogrzewających domy węglem, ale ciągle potrzebuje go ponad 30 proc. polskich gospodarstw domowych. Będzie ciężko z blokadą rosyjskiego węgla na białoruskiej granicy, ale próbować trzeba.

Tym bardziej że sprowadzając rosyjski węgiel, nabijamy kasę Putinowi. Więcej będzie miał na zbrojenia. Na sprzęt, który może zagrozić polskim abramsom, które niebawem staną nad wschodnią granicą. To kolejny argument do konieczności działań opisanych wyżej.

Jest jeszcze jedna strona tego medalu. Otóż węgiel na europejskim rynku cholernie podrożał. Zaszalał – można powiedzieć. Poszedł w ślady gazu i ropy naftowej. W ostatnich dniach w portach ARA (Amsterdam, Rotterdam, Antwerpia) tona węgla energetycznego o wzorcowych parametrach dochodziła do 300 dol. za tonę, choć rok temu takie gatunki oferowano po 70!

Taki węgiel dawno już w Polsce wydobyliśmy… Sami zarobić więc nie potrafimy, ale zapalmy zielone światło amerykańskim sojusznikom. Co z tego, że ich węgiel będzie droższy od ruskiego, chodzi o to, aby Ruscy nie zarobili.

Pod rządami PiS potrafiliśmy się uniezależnić od rosyjskiego gazu ziemnego. No, prawie. Dlaczego więc tak słabo idzie uwolnienie się od ruskiego węgla?