Stoi i fruwa, choć niepoświęcony. 50 lat Spodka

Przyleciał do nas pół wieku temu. Obiekt początkowo niezidentyfikowany, albowiem wieszczono, że kosmiczna konstrukcja runie, zanim jeszcze skończy się budowa. Tymczasem katowicki Spodek, bo o nim mowa, stoi solidnie, choć pod jego fundamentami nadal dają o sobie znać stare pogórnicze wyrobiska. Stoi.

I cieszy oko i serca Ślązaków nie mniej niż Pałac Kultury i Nauki naszych warszawiaków, Wieża Eiffla zadufanych w sobie paryżan, Brama Brandenburska wrażych berlińczyków, a Statua Wolności przebrzydłych Amerykanów.

Nie tylko stoi, ale bywało, że odlatywał w przestworza za sprawą fanów hokeja, siatkówki czy płomiennego wystąpienia El Comendante Fidela Castro…

Albo wypluwał z siebie ekstatyczne petardy radości i aplauzu na wieść o wizjonerskich wizjach Edwarda Gierka, które wódz obnażał podczas  płomiennych spiczów wygłaszanych wewnątrz latającej konstrukcji. Czy z nadzieją serdeczną zamyślał się nad grubo ciosanymi słowami Lecha Wałęsy, który gierkowskie myśli wdeptywał tutaj w ziemię.

I na wołowej skórze nikt nie spisze niezliczonej liczby uzdrowieńców, których pod Spodka sklepieniem leczyli i na swój sposób wrócili życiu Anatolij Kaszpirowski wespół ze Stanisławem Nardellim.

W ostatnich latach Spodkiem dodatkowo zawładnął Intel Exstreme Masters – mistrzostwa świata w grach komputerowych, którym podobne imprezy w USA czy Azji do pięt nie dorastają. A gry komputerowe to po części i w swej tematyce dzieło Szatana.

I ta przewijająca się przez Spodek plejada czarodziejów dobrej muzyki, z których najbardziej utkwił w mej pamięci Joe Cocker.

W Spodku też spożyłem ucztę dla mnie wyjątkową – premierę „Świątyni Zagłady” z Indianą Johnsem, którym zawsze chciałem być i to zostało mi do dzisiaj, starzeję się bowiem jak on, choć może mniej godnie i pociągająco.

Tak, Spodek swoje widział, swoje słyszał, swoje wie…

Stąd dla mnie niezrozumiałym jest, że do tej pory TAKI OBIEKT, TAKI OBIEKT! nie został poświęcony, a przecież pokrapia się dzisiaj wszystko. Być może śląscy hierarchowie za sprawą abp. Wiktora Skworca*, któremu zarzuca się tuszowanie pedofilii wśród księży, mają ważniejsze sprawy na głowie. Nieoficjalnie mówi się, że święcenie Spodka – jeśli nawet w jakiejś odległej perspektywie – ma być połączone z nadaniem mu imienia gen. Jerzego Ziętka, bez którego Spodek byłby tylko marną halą widowiskową. Po zmianie śląskiego wojewody, rzecz jasna, zaciekle Ziętkowi przeciwnemu, no i po przewartościowaniu historycznych racji IPN, rzecz jeszcze jaśniejsza. Qui vivra – verra.

Tymczasem w tę doniosłą rocznicę katowicka „Gazeta Wyborcza” rozmawiała z inż. Zygmuntem Puchałą, kierownikiem budowy Spodka w latach 1966–71. Inżynier wszedł na budowę, mając 28 lat, kiedy fundamenty były już gotowe. Nie byle jakie fundamenty: trzy olbrzymie, pochylone pod różnym kątem płyty – stopy, na których usadawiano słupy podpierające…Pół wieku temu o rzut beretem fedrowała jeszcze kopalnia „Katowice”. Taki trzypoziomowy układ fundamentów miał więc zniwelować skutki górniczej eksploatacji. Choćby tąpnięcia, które na powierzchni objawiały się sporymi wstrząsami ziemi mierzonymi w skali Richtera. Płyty mogą się wzajemnie wobec siebie przesuwać i tak budowla stoi stabilnie.

Poza tym – wspomina Puchała, który uważa Spodek za swoje dzieło sztandarowe – cała konstrukcja była tak nowatorska, awangardowa w każdym calu, że po jej zakończeniu konstruktorów i budowniczych wyniesiono na światowy piedestał: „Budowla budziła międzynarodowy respekt, a nas, jej twórców, bardzo szanowano. Potem mogłem wybierać w różnych projektach na świecie jak w ulęgałkach…”.

Z ciekawostek, które przytoczył Puchała, podam dwie mało znane. Otóż w pewnym momencie, kiedy już szkielet Spodka wyłonił się z ziemi, budowę przerwano. To za sprawą sporu między uznanymi polskimi naukowcami, architektami, konstruktorami i budowlańcami, którzy uważali, że dzieło skończy się katastrową, a uznanymi naukowcami, architektami, konstruktorami i budowlańcami twierdzącymi, że nowatorska konstrukcja będzie wieczna. Jednym z punktów sporu był brak filarów nośnych w tak olbrzymiej hali. I że dach miał się opierać na konstrukcji podobnej do położonego poziomo koła rowerowego… To się nie powinno udać! Wtedy Jorg, czyli wojewoda Ziętek, wówczas jako przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej, zwołał spotkanie biegunowych stron, aby wyrobić sobie zdanie na temat Spodka.

Na jednej z olbrzymich tablic wyprowadzano przed Ziętkiem matematyczne twierdzenia ubrane w ciągi liczb – że się zawali. Na drugiej – że się nie zawali. Inżynier Puchała, a więc nie laik, jakim był wojewoda, wspomina, że miał problemy ze zrozumieniem racji stron. A co dopiero Jorg. Ale Jorg, któremu pomysł Spodka bardzo się podobał, przerwał prelegentowi żonglującemu wykresami i argumentami przemawiającymi za projektem.

– I co, chopie, będzie to stało?
– Będzie! – usłyszał. 

Na to Ziętek walnął laską (kryką) w stół i huknął:

– No, to chopy, koniec gadania, do roboty!

A był to 1970 r. Na wszelki wypadek wszystkie obliczenia dotyczące Spodka Jorg kazał wysłać do Centrum Obliczeniowego w Wiedniu, żeby mądre komputery sprawdziły to, co się w ludzkich głowach wylęgło. Po pół roku przyszła odpowiedź: Spodek wytrzyma, będzie stać!

Aby stał wiecznie, liny podtrzymujące dach hali w oryginalnej koncepcji musiały być ze stali nierdzewnej. A taką produkowała tylko Szwecja. A na to trzeba było dewiz. Spodek budowano – o czym poniżej – poza centralnym planem, więc nawet Ziętek pospołu z Edwardem Gierkiem, który też był entuzjastą hali, pewnego progu nie mogli przeskoczyć – choć oprócz dewiz niczego na budowie nie brakowało. Na domiar złego przeciwnikiem tak ambitnej inwestycji był wówczas Władysław Gomułka i nie należało zbytnio go drażnić, bo dzierżył jeszcze dość władzy, by rozkazać Spodek zaorać.

No, ale Polak potrafił! Jeszcze zanim to hasło weszło pod strzechy. Puchała przypomniał, że wzięto najlepsze liny nośne produkowane w kraju, opakowano je w blaszane koryta i zalano… rozgrzanym asfaltem. Tak zabezpieczona stal nie mogła korodować. Za Chiny Ludowe.

Tuż przed inauguracją zwieziono nocą do Spodka kilka tysięcy żołnierzy. Skakali, śpiewali, krzyczeli, skandowali… Natężenie skrupulatnie mierzono. Spodek nie drgnął.

O Spodku niektórzy mówią z przekąsem, że to dzieło chorej socjalistycznej inżynierii finansowej i śląskiego partyjnego widzimisię. Miał kosztować ok. 200 mln zł, a pochłonął niemal cztery razy tyle. I że w obecnych realiach dzieło to nie miałoby szans na realizację. Czyżby?

Parę lat temu przywódca partii i narodu rzekł: przekopiemy Mierzeję Wiślaną. I co? I cały naród zakasał rękawa i do roboty. Początkowo przekop miał kosztować 880 mln zł, doszedł już do prawie 2 mld zł, a do końca jeszcze daleko.

W czasach, kiedy powstawał Spodek, nie można było powiedzieć ot tak sobie: budujemy w Katowicach halę widowisko-sportową dla mas pracujących. Masy masami, ale nadrzędną obligację stanowił centralny plan inwestycyjny i to on w ostateczności o wszystkim decydował. Wówczas nie można było ot tak sobie stanąć przed kamerą i rzucić: zbudujemy w Ostrołęce elektrownię węglową! O nie.

Bo natychmiast biurokraci-planiści zaczęliby uparcie drążyć temat – a po co… a dlaczego w Ostrołęce… A teraz proszę – jedna myśl wzniosła i 2 mld zł jak psu, za przeproszeniem, w dupę. Gomułka czy nawet Gierek nie mogli rzucić w naród idei: budujemy Centralny Port Komunikacyjny! Nie mogli, bo kasta planistów-biurokratów by ich zjadła.

Teraz rzec narodowi wszystko można. I on to kupi. Takie czasy.

W tamtych czasach, przynajmniej od lat 60. poprzedniego wieku, mówiło się o tzw. śląskiej autonomii budowlanej. Termin związany był m.in. z przekazywaniem przez różne centralne resorty przedsiębiorstw budowlanych i przemysłu materiałów budowlanych w gestię Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach.

Górnictwo i energetyka miały swoje wielkie firmy budowlane, a siedziba ich ministerstwa mieściła się w Katowicach. Było więc zaplecze. Tylko co i jak zbudować?

Podglądano więc podobne hale w Europie, i to niekoniecznie socjalistycznej. Ziętkowi najbardziej podobała się wiedeńska hala sportowo-widowiskowo-kinowa. Co ciekawe, Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku, dzisiaj Park Śląski, także kopiował rozwiązania wiedeńskiego Parku Prater.

Ze specjalistycznymi maszynami budowlanymi także nie było większego problemu. Ot, jeden z przykładów, który można mnożyć i mnożyć: kiedy Wielkopolsce zabrakło węgla w srogą zimę, a w centralnym rozdzielniku nie było już ani tony – jeden telefon do Ziętka uruchamiał kilka składów z produkcją ponadplanową. W zamian za to do Katowic trafiały nowoczesne maszyny budowlane z Targów Poznańskich, które wystawcy zostawiali targom w darze.

Jak zawsze w takich globalnych przedsięwzięciach najważniejsze są pieniądze. Warszawa systematycznie skreślała z centralnych inwestycji operę w Katowicach czy Bibliotekę Śląską, której budowa przesuwała się w nieskończoność. Oba te przedsięwzięcia nie wydawały się z punktu widzenia stolicy szczególnie ważne. W myśl przewodnią tego punktu widzenia Spodek jako dzieło sztuki i przybytek kultury nie miał szans. Trzeba było sprytnie go do tej myśli przewodniej dostosować. Odziać w siermiężną roboczą, proletariacką szatę.

Generał Ziętek puścił oko. Wszak Spodek to nie opera dla nielicznych dziwaków! To nie biblioteka dla kujonów i książkowych moli! To Obiekt Dla Mas, który narodził się z oddolnej inicjatywy społecznej – stąd też w województwie zakwalifikowano go jako inwestycję organizacji społecznych. 

Najczęściej kryły się za tym fundusze zakładowe wielkich przedsiębiorstw górniczych, hutniczych i energetycznych. To wszystko było mało, ale przecież obowiązywała zasada, że jak coś powstaje w czynie społecznym, na dodatek dla Mas Pracujących, może liczyć na przychylność państwa i dotacje jego skarbu.

No i pieniądze płynęły rozlicznymi strumieniami pod różnymi tytułami. Mówiono, że do jakiegoś projektu Warszawa miała zrefundować czy też dorzucić 20 mln zł. Kiedy dokument przedłożono Ziętkowi do podpisania, to się żachnął – wszak do premiera nie wypada pisać o jakieś marne 20 mln zł! No i poczynił odpowiednie poprawki, według swoich potrzeb…

Do olbrzymich dotacji na rzecz Spodka udało się przekonać Główny Komitet Kultury Fizycznej i Turystki – mówi się o połowie wstępnie skalkulowanych kosztów… Wszak wówczas Śląsk sportem stał i to w każdej dziedzinie. Świetnym źródłem finansowania okazał się obowiązkowy w całym kraju Społeczny Fundusz Odbudowy Stolicy. Ocenia się, że w historii funduszu aż jedna trzecia środków pochodziła z województwa katowickiego. W niewielu województwach jednak wiedziano, że regulamin czy też statut funduszu dopuszczał zatrzymanie dla własnych potrzeb części zebranych – dzisiaj by się powiedziało: konfiskowanych – dla Warszawy pieniędzy.

Ziętek prowadził profesjonalną politykę marketingową i gdzie tylko mógł, zachęcał do szczodrego sypania groszem na zrujnowaną Warszawę. Stolica zawdzięcza Śląskowi hojny gest i spory kawał śląskiego serca.

Kiedy pierwotny kosztorys Spodka został przekroczony, zaczęto podnosić, że wszystko, co się buduje nad pracującymi dla Polski kopalniami, musi być przynajmniej o 30 proc. droższe niż w innych regionach, bo ziemia trzęsie się tu jak galareta. Kiedy zaś i ten naturalny argument przestał wystarczać,  to Spodek uznano za obiekt prototypowy. Bo faktycznie taki był, co miało prawo usprawiedliwiać wszelkie ponadplanowe wydatki.

Kombinowano więc jak koń pod górę, ale na pustą kasę nie było mocnych. W 1970 r. wstrzymano nawet budowę, bo zabrakło pieniędzy na importowane wykończeniowe materiały i urządzenia, na dodatek konstruktorzy i inżynierowie nie mogli się dogadać i skakali sobie do gardeł. Ale dla Ziętka katowickie przedsięwzięcie było projektem życia. Argumentował spokojnie i przebiegle: – A co powie społeczeństwo na zatrzymanie już tak zaawansowanej inwestycji, powstającej w czynie społecznym? Powie, że socjalistyczny trud jest wyrzucany w błoto. I będzie miało rację. Tak było.

Pieniądze się znalazły. Także pewnie dlatego, że już mówiono, i to wcale nie szeptem, że Gomułkę, który ponoć na wieści o postępującej w Katowicach gigantycznej budowie zgrzytał zębami i rwał ostatnie włosy z głowy, zastąpi Gierek. Młyny historii przesunęły się o jedno oczko i na urodzinach gen. Ziętka premier Józef Cyrankiewicz wzniósł pamiętny toast: Ja ci Jorg życzę 150 lat życia i dużo zdrowia, żebyś mógł odsiedzieć te swoje kombinacje i przekręty. Cóż, liczyła się sprawa. Zadanie zostało wykonane.

Koszty budowy Spodka przerosły wyobrażenia gen. Ziętka i innych. Choć wznoszono go ku górze po partyzancku, jak wiele innych obiektów w tamtych czasach, to fuszerki nie odstawiono. Co zostało uwiecznione w śląskim pejzażu. Dziś pięknie wkomponowano go w Katowicką Strefę Kultury. No cóż, złoty jubileusz zaślubin Spodka z Katowicami to rzecz wielka. Może z racji tej rocznicy Śląski Obiekt Latający poderwie się z ziemi, zatoczy koło nad naszym pięknym krajem, zabierze na pokład kogo trzeba – i odleci w przestworza. A potem wróci. A pokład jego będzie pusty.

PS Spieszę donieść, że po samoukaraniu się abp. Wiktora Skworca rezygnacją z członkostwa w Radzie Stałej Konferencji Episkopatu Polski i z funkcji przewodniczącego Komisji ds. Duszpasterstwa Konferencji Episkopatu zrzekł się on honorowego obywatelstwa Tarnowa, gdzie jako biskup ordynariusz miał przymykać oczy na seksualne wykorzystywanie małoletnich przez swoich księży. Rodzi się pytanie, czy metropolita katowicki nie jest dla siebie zbyt surowy…