Tête-à-tête z Bigosową. Czar pożegnalnych wspomnień

Cmentarz w Brzegach k. Zakopanego przytulił kolejnego strudzonego wędrowca. Zofia Stachoń-Bigos dostała w prezencie 83 lata i wykorzystała je do cna. Słynna swego czasu na cały kraj Bigosowa w cyklicznych  programach telewizyjnych hardo, z góralskim rezonem przepytywała polityków i ugniatała ich niczym oscypki. Wprawdzie wylansował ją Wojciech Cejrowski w swoim „WC Kwadransie”, ale natura obdarzyła Bigosową takim medialnym potencjałem, takim góralskim rozumem, że rychło wyzwoliła się spod protektoratu swego odkrywcy i sama zaczęła gazdować w takich programach jak ”Bigosowa i szwagry”, „Posiadach…”, „Kontrwywiadach…”. Zaproszeni goście czuli zasadny respekt przed tą dziarską kobieciną w kwiecistej chuście.

Opis słynnej gaździny na pewno nie będzie pełny – redakcje gazet nie pałały entuzjazmem do pomysłu, żeby wybrać się do Bukowiny Tatrzańskiej i stawić czoła pyskatej góralce. Trzeba też uczciwie powiedzieć, że Bigosowa nie przejawiała szczególnych uczuć do niektórych tytułów z rodowodem peerelowskim.

Wreszcie padło na mnie, bo z Katowic do Zakopanego to rzut beretem… Co z tego, że rzut, kiedy nie było jak rzucać. Bigosowa odmawiała spotkania i kręciła na różne swoje sposoby. Straszyła srogą zimą, a 2005 r. był rzeczywiście srogi. I że w związku z tym nie dojadę jak amen w pacierzu. W tym ostrym zimowym czasie na Śląsku jakieś swoje sprawy załatwiał Janek Lityński, którego poznałem przez Marka Kempskiego, byłego szefa śląsko-zagłębiowskiej Solidarności i wojewodę katowickiego. Spotkaliśmy się w sprzyjających okolicznościach przy małym co nieco. Nie byliśmy wówczas jeszcze zaprzyjaźnieni, stało się to dopiero parę lat później i okazało się, że zarezerwowano nam na tę przyjaźń za mało czasu.

Przy spotkaniu pożaliłem się na tę humorzastą góralkę, której, jak uznałem, medialne gwiazdowanie przewróciło w głowie. Lityński wstał, poszedł łapać zasięg, a po powrocie rzekł: – Możesz spokojnie do Bigosowej się wybierać… Jak to? – żachnąłem się. – Szkoda gadać, ona sama ci opowie…

Tak więc Janek otworzył mi zdalnie drzwi do Bigosówki, domowej restauracji stojącej na Wyżniej Głodówce nad Bukowiną Tatrzańską, tuż przy drodze na Łysą Polanę i w kierunku Morskiego Oka. I zrodziła się z tego „Gazda ekranu” („Polityka” 26.02.2005). Wejście miałem jak słoń do składu porcelany.

Na dzień dobry zacząłem od zaprzyjaźnionych górali z Korbielowa, którzy Bigosową są zachwyceni. Że rozstawia po kątach, że nikomu się nie kłania…A ta jak nie warknie: – Gówno prawda, tam nie ma żadnych górali! Górale są tylko na Skalnym Podhalu. Zapamiętaj pan, tylko na Skalnym Podhalu! Reszta to jakieś Żywczaki, Wiślaki… Żadni z nich górale! Trudno w to jeszcze po latach uwierzyć, ale wówczas Bigosowa autentycznie obraziła się za tych żywieckich górali. Zamilkła, cisza nie miała końca, atmosfera gęstniała. Gdyby nie Lityński… – A skąd pan Lityński ma takie względy? – zapytałem nieśmiało.

– A przygarniałam w Bigosówce w stanie wojennym Janka i Elę…  Przygarniałam Romaszewskich, Strzemboszy, bywali Wujcowie… Przypomniała sobie, że SB kilka razy szukała u niej właśnie Lityńskiego i Onyszkiewicza. Od swoich dostała „cynk”, że się zbliżają: – To chłopaki fruuu, przez to okno, a za nim, jak widać, ściana lasu… A bibułę to trzymaliśmy pod dennicami w kilkunastu ulach.

Pękły uprzedzenia. Zniknęły. Góralka opowiadała, jak to w lecie tuż obok obozowało nielegalne harcerstwo z „Czarnych Trzynastek”: – Pan Strzembosz robił im wykłady z historii Polski, ja przy nich siadałam, słuchałam i się uczyłam. To dopiero była szkoła, bo tę oficjalną skończyłam na siedmiu klasach.

A jednak nie ze wszystkimi „z opozycji” było Bigosowej po drodze. Na pieńku miała z Jackiem Kuroniem, który odszedł rok przed naszą rozmową. Zapamiętała go jeszcze z lat 50., gdy na Głodówce prowadził obozy harcerskie: – Góralskim dzieciom czerwone szmaty na szyjach wiązał i przekabacał na komunistyczną stronę… Za pierwszej Solidarności – rozpamiętywała – Kuroniowi wybaczyłam, ale za drugiej, kiedy razem z Mazowieckim zaczęli lewą nogę wspierać, złość wróciła.

Bigosowa po rozstaniu z mężem została z czwórką dzieci. Mówiła ze smutnym uśmiechem, że odszedł do bardziej urodziwej. Przypilnować, ugotować, lekcji dopilnować, gości w restauracji obsłużyć, drewna narąbać, dach naprawić… Mówiła, że od roboty rękę ma ciężką jak młot kowalski. Niejeden podpity góral ją poczuł na swoim pysku i karku. Tłumaczyła też, dlaczego jest taka mocna w gębie: – Kiedy się miało takie życie, to trzeba oddawać: ząb za ząb, oko za oko, słowo za słowo. Ta refleksja pojawiła się przy okazji wspomnień o pobytach na Bigosówce Adama Michnika i ks. Józefa Tischnera.

Na przełomie lat 80. i 90. często do niej zaglądali, zawsze razem. No i dochodziło do awantur na racje: – Wygarnęłam im, że idą ręka w rękę z czerwonymi. Księdzu nie ubliżę, bo jest namaszczony, ale Tischnerowi dopiekłam, że nie lubię księży partyjnych.

Tischner partyjny? – zdziwiłem się. – A jakże, z Unią Wolności trzymał! I jakby dla boskiej równowagi wspominała ojca Rydzyka: – Ścięliśmy się w poglądach kilka razy, ale sponiewierać go nie mogłam, bo też namaszczony. Szacunku jednak u mnie nie ma. Ciekawość mnie zżera, czy po ponad 15 latach Bigosowa pozostała przy swoim zdaniu o Rydzyku?

Kiedy się ma taką niewyparzona gębę, ciężkie życie i medialną sławę, to nie da się nie stanąć na czele Stowarzyszenia Byłych Właścicieli i Współwłaścicieli Wywłaszczonych Hal i Polan w Tatrach. Tak się też stało.

Stowarzyszenie powstało w celu odzyskania ziem rzekomo należących do górali i rzekomo zabranych siłą przez komunistów pod powstający w latach 50. Tatrzański Park Narodowy. Swoje krzywdy Bigosowa wyliczyła na 22 hektary po ojcu i matce, a ich cały ród, wywodzący się z Budzów i Wnęków,  miał mieć przed utworzeniem parku 15 tys. hektarów: – Tylko mój pradziad z Budzów miał 16 sióstr i 9 braci. Pan sobie wyobraża, jaką to siłę – tylko z tego jednego pnia – stanowimy na Podhalu?

Siła okazała się jednak za mała, żeby rozparcelować TPN. Mimo nośnego, wymyślonego przez Bigosową hasła: – Trzeba udrzeć tyle ziemi, ile się da! Jednym z głównych przeciwników Bigosowej stał się Wojciech Gąsienica-Byrcyn, ówczesny dyrektor TPN. Uważał, że jeżeli stowarzyszeniu kierowanemu przez Bigosową uda się przewrócić rozporządzenie o wykupie ziemi i wywłaszczeniach pod park, to górale przewrócą całe Tatry po polskiej stronie. Działo by się, jak amen w pacierzu. Wściekła Bigosowa miała taką złość na Byrcynów – potęgowaną jeszcze tym, że Byrcynowie dobrowolnie oddali swoje ziemie i lasy do TPN – że poruszyła niebo i ziemię, żeby wysiudać dyrektora. Po kilku latach dopięła swego, ale następcy też bronili integralności parku jak niepodległości.

Zaciekłość i pazerność części górali reprezentowanych przez Bigosową doprowadziły do powołania Stowarzyszenia Obrony Praw Obywateli Powiatu Tatrzańskiego na czele z Marią Gruszką, które stanęło w obronie integralności parku i dowodziło, że bigosowcy nie mają praw do parkowej własności. Że w dużej mierze karmią się fikcją uratowania króla Jana Kazimierza przed Szwedami i nadania góralom tym historycznym sposobem całych Tatr na własność. – Tylko w kupie i pod państwową ręką możemy obronić Tatry – tak Gruszkowa wygarniała Bigosowej. – Gówno prawda! – odparowywała zacięta gaździna i zwierała szyki.

Minęła telewizyjna moda na ciętą góralkę z Głodówki i w Bukowinie Tatrzańskiej zaczęto odgrzewać stare powiastki o Bigosowej. Przypominano, co z telewizyjnymi szwagrami – kabareciarzem Bogdanem Smoleniem i parodystą Waldemarem Ochnią – wyprawiała przed kamerami: – Cepelię z nas zrobiła, ale żeby skały się posrały, to nic mądrego Zośka dla nas nie wymyśli! – zapamiętałem uwagę sprzed lat.

Mówi się, że o zmarłych albo dobrze, albo wcale…Albo prawdę, jacy byli. A była na Skalnym Podhalu postać, która odcisnęła na nim trwały ślad. Wiem, są ludzie, którzy tysiąc razy więcej wiedzą o Zofii Stachoń-Bigosowej niż ja po tym burzliwym tête-à-tête. Wiem… czy to ważne? Do dziś pamiętam to spotkanie w ciepłej izbie i śnieżną zamieć za oknem. I krzepką kobietę w kwiecistej chuście na ramionach. Taką ją zapamiętałem i tą pamięcią się dzielę. Muszę się jednak z panią Zofią nie zgodzić co do odbierania góralom  z Żywiecczyzny prawa bycia góralami. No muszę… Niech się nawet w niebie obrazi.