12. miesięcznica posła Morawieckiego

Bez wielkich szaleństw, ale całkiem godnie obchodzimy 12. miesięcznicę wyboru premiera Mateusza Morawieckiego posłem ziemi śląskiej. Na karczmy piwne i rozliczne huczne zabawy jego chwalące, na eventy pełne fajerwerków przyjdzie stosowny czas po pokonaniu covid-19. Premier ma tę wiktorię jak w banku – wszak już raz go pokonał, minionego lipca, tuż przed wyborami prezydenckimi, ale okazało się, że nie do końca. Hydra odrodziła się wielokrotnie silniejsza. Jestem jednak pewien, słuchając zawsze z uwagą pandemicznych nowin premiera, że urwie tej hydrze łeb i zdusi każdy następny, który mógłby się odrodzić.

Złośliwcy, których epidemia szczodrze generuje, pytają: no i co niby ten spadochroniarz przez ten rok zrobił dla Śląska? Fakt, zrzucony został nie na swoją ziemię, ale z życiorysu wszak też Ślązak, tyle że dolny. To mógłby być nawet znaczący atut – przypomnijmy, że jeszcze wiek temu z okładem stolicą całego Śląska był Wrocław, a prowincjonalne Katowice były mocno prowincjonalne i miały nad sobą dodatkową władzę w rejencji w Opolu. Atut ten, jak wiele historycznych zaszłości, należy odłożyć ad acta i wrócić do dzisiejszego stanu rzeczy.

Spadochroniarz w znaczeniu, o którym mowa, to przypadek w polityce nierzadki: na śląskiej ziemi wylądowali wcześniej Maciej Giertych, Janusz Korwin-Mikke, Andrzej Celiński… Trzeba przyznać, że przy żadnym z tych nazwisk nie można przejść obojętnie.

Zresztą w ostatnim parlamentarnym rozdaniu nie tylko premier tu spadł, ale także Włodzimierz Czarzasty (w rejon okręgu sosnowieckiego) czy Wanda Nowicka z dalekiego Lublina (na tereny Bytomia i Gliwic). Taki to już urok naszej polityki, która na dzień dobry rzuca spadochroniarzowi kłody pod nogi.

Jest w jakimś sensie intruzem. Wybrańcem przez większość zaakceptowanym, ale jednak intruzem. Wybór jest zawsze w takim przypadku warunkowy. Spadochroniarz nie może butnie zapytać: co Śląsk zrobił dla mnie? Musi wiedzieć, że przyjdzie czas, kiedy usłyszy pytanie: co ty zrobiłeś dla Śląska? Parafrazując JFK: właśnie je stawiam.

Poprzednicy zlekceważyli to pytanie. Zlekceważyli wiele śląskich spraw, łącznie z rybnickim i okolicznym smogiem. Przyszli, naobiecywali i poszli. Tak kochany i besztany przez Kutza „durny śląski naród” ich kupił. Wciąż nie wyciąga wniosków. Idzie na lep.

Z drugiej strony premier to premier. Nie rzuca słów na wiatr. Jeszcze przed głosowaniem dał Katowicom historyczną defiladę 15 sierpnia 2019 r. – z okazji Święta Wojska Polskiego. Według oficjalnych przekazów oglądało ją ok. 200 tys. osób. Było tak fajnie, że od tamtego roku wszystkie parady miałyby się już odbywać na Śląsku. Ponoć w stolicy nie ma frekwencji. Poza tym nikt w kraju szczerzej nie podziwia polskich leopardów niż potomkowie tych, którzy swego czasu w Gliwicach – zanim zaczęliśmy produkować radzieckie T (ileś tam) – wysyłali na fronty rodzinę wielkich kotów: panter i tygrysów.

Ja także jestem przekonany, choć moje korzenie daleko stąd, że na leopardy każdego roku będą walić tłumy. Może pojawią się przed kolejnymi wyborami. Tylko najpierw łeb hydry, rzecz jasna.

Do przedwyborczej defilady premier dorzucił jeszcze wizję Śląska miodem i mlekiem płynącą; że nie da skrzywdzić górników i ich kopalń; że węgiel to podstawa na wieki naszej energetyki; no i że jego oczkiem w głowie będzie Program dla Śląska – reklamowany jako trampolina wszelkiego rozwoju. Program dla Śląska powstał wprawdzie wcześniej, ale Morawiecki nie bał się go wziąć na swoją przedwyborczą klatę.

Trzeba przyznać, że skok Morawieckiego na Śląsk był udany. W katowickim okręgu dostał prawie 134 tys. głosów i zwyciężył bezapelacyjnie. Wprawdzie to daleko do poparcia, jakie uzyskiwał tutaj choćby Kazimierz Kutz, ale zostawmy te wielce niestosowne dla obu stron zestawienia.

Premier, upojony zwycięstwem, odstawił Śląsk na bok. Ma przecież na głowie cały kraj. Rząd chwalił się wprawdzie, że na PdŚ zaangażowano prawie 50 mld zł, ale przeznaczony do repolonizacji „Dziennik Zachodni” skorygował te inwestycyjne wieści do 8 mld zł – z czego większość poszła na dokończenie odcinaka autostrady A1 w kierunku Częstochowy.

Z PdŚ zaczęły wycofywać się spółki węglowe i energetyczne – rzecz idzie o inwestycje w nowe technologie. O tym, że coś jest nie halo, ma świadczyć, jak podaje śląska prasa, utajnienie protokołów z posiedzeń Rady Wykonawczej Programu dla Śląska.

Ale realna i emocjonalna znajomość regionu z którego się posłuje – pomijając oczywiście trudność, że premier ma na głowie cały kraj – ukazała się pełną krasą w maju tego roku. Wtedy to premier i zarazem poseł Morawiecki zapewnił, że sytuacja w kopalniach, w których wybuchły ogniska wirusa, jest już opanowana, a górnicy bezpiecznie wracają do pracy. To było miłe. Nie minęły trzy tygodnie i premier uzasadniał słuszną decyzję wicepremiera Jacka Sasina o zatrzymaniu produkcji w 12 kopalniach, bo niebezpiecznie rozprzestrzenia się covid-19. To już było niemiłe i premierowi było przykro, jak to mówił.

To, że premier chodzi od ściany do ściany, wiadomo nie tylko na Śląsku. Niedawno rząd Morawieckiego chciał zamykać kopalnie – i to w szaleńczym tempie. Bo smog itd. Nie chodzi o to, czy szaleńcze tempo to słuszny pomysł, czy nie. Tylko jeszcze ponad rok temu kopalnie były jego cennymi perłami w energetycznej koronie. A smog był przecież wówczas także obecny i miał się dobrze.

Węglowi związkowcy wkurzyli się. Lekko tupnęli nogą i zagrozili, że pójdą na Warszawę. To rząd zmienił swój ogląd górniczej branży. Nie będzie zamykania, tylko – wzorem niemieckim – kopalnie będą dogorywać na garnuszku państwa. I to brzmi już naprawdę dużo przyjemniej. Dla mnie to rządowo-związkowa ustawka, ale przecież niedawno brzmiały premierowe słowa o znakomitej przeszłości przemysłu węglowego…

Czepiam się, ale mam nieodparte wrażenie, że w poprzednim roku premier ciut wykiwał swoich wyborców. Czepiam się, bo dopadł mnie wirus. Mam szczęście – wirus grypy. Przeczołgał faceta w wieku późnośrednim, jak lubię o sobie myśleć. Ocenę roku premiera zostawiam Wam.

Za chwilę opowiem o epidemii sprzed lat, która tutaj, na Śląsku, zebrała wielkie żniwo. O ołowicy. I niespodziewanie, w cieniu covid-19, zaskrzeczała: zapomnieliście o mnie? To wracam.