Znowu Częstochowa, czyli ukryta gra prezesa

Po tym, jak po raz któryś Jarosław Kaczyński kategorycznie zapowiedział podział Mazowsza i ustanowienie województwa warszawskiego, przyczajone ogary poszły w las. Nie trzeba było długo czekać, żeby wojewódzki miód z ust prezesa zaczęto spijać najpierw w Częstochowie, potem w Żywcu i Bielsku-Białej. Północ i południe województwa śląskiego znowu chce niepodległości od Katowic. Chce, żeby było tak, jak było – jak przed paskudnym 1999 r., kiedy tę niepodległość odebrała im nienawistna reforma administracyjna Jerzego Buzka.

W lepszej sytuacji wydaje się być Częstochowa. Tutaj sanacja województwa zapowiadana jest od dawna. Cyklicznie, przed każdymi wyborami: parlamentarnymi, prezydenckimi i samorządowymi. Serialowo, z odcinka na odcinek, przy każdej obecności Jarosława Kaczyńskiego i władz PiS w częstochowskiej bazylice. Nie wiadomo, co tam prezes szepce Jasnogórskiej Panience. Może obiecuje wojewódzkie status quo, bo jakimś dziwnym zrządzeniem politycznego losu wszystkie przedwyborcze zamysły rozpływają jak sen jaki złoty. Żeby nie sięgać zbyt głęboko.

Mamy 2015 r. Szymon Giżyński, lider PiS w Częstochowie, ostatni wojewoda wolnego województwa, obiecuje: jeżeli tylko częstochowianie i mieszkańcy regionu wybiorą kandydatów PiS do Sejmu, jeżeli PiS będzie miał większość, to „do końca kadencji, czyli 2019 r., przywrócimy województwo częstochowskie”.

Mieszkańcy uwierzyli i wrzucili do urn co trzeba. Z obietnicy nic nie wyszło, ale PiS brnie dalej. Październik poprzedniego roku, czas przedwyborczy, Jarosław Kaczyński pod Jasną Górą: „Jestem przekonany, że duchowa stolica Polski będzie uwzględniona (zrozumiałem, że w nowym wojewódzkim rozdaniu – JD) – nie pozwolimy, żeby Częstochowa była prowincjonalna”. Wprawdzie prezes nic o województwie nie powiedział, a i tak jego słowa zostały przyjęte entuzjastycznie. Wszak częstochowianie umieją czytać między wierszami. Wybuchły euforyczne brawa – gdy Częstochowa była jeszcze pod butem rosyjskiego cara, a także później, pisano by: burnyje apłodismienty.

Spicz ów wygłosił  prezes na częstochowskich wałach i lud to kupił. Cóż z tego, kiedy nie wiadomo, co obiecał Jasnogórskiej Panience, do której udał się tuż potem…

Z nieznanych mi powodów o województwie częstochowskim nie zająknął się przed wyborami ani premier Mateusz Morawiecki, wybrany posłem ze Śląska, ani ostatnio prezydent Andrzej Duda, który na Jasnej Górze bywa prawie tak często jak w domu – czego nie można brać mu za złe. Ma w końcu za co dziękować.

Czyżby więc przekaz wizji niezależnego województwa powierzono jedynie prezesowi Kaczyńskiemu? I to on, nieborak, bierze na steraną klatę ten swoisty dwugłos – co innego ludowi, co innego w zaciszu kaplicy?

Ta metoda musiała przysporzyć mu sporo uciechy – postanowił posunąć się dalej i oto pojawiła się propozycja podziału Mazowsza. Od razu w Częstochowie zapaliło się światełko nadziei. Ponownie w pierwszym szeregu stanął lider PiS i aktualny wiceminister rolnictwa Szymon Giżyński – ramię w ramię z lewicowym prezydentem miasta pod Jasną Górą Krzysztofem Matyjaszczykiem.

Trzeba uczciwie powiedzieć, że Matyjaszczyk od lat śle do najwyższych władz państwowych i partyjnych apele o sanację województwa – ale pisze na Berdyczów, bo kto by się tam przejmował listami jakiegoś działacza SLD!

Na lekki podmuch w częstochowskie wojewódzkie żagle bardzo ostro zareagował ostatnio Lubliniec, a bez powiatu lublinieckiego województwo byłoby karykaturą. Na oficjalnej stronie Starostwa Powiatowego można przeczytać stanowisko starosty Joachima Smyły: „Jesteśmy przeciwni takim rozwiązaniom ze względów ekonomicznych, politycznych, kulturowych i historycznych. Nasz pogląd wyraziliśmy uchwałą Rady Powiatu z 2015 r. (kiedy to PiS obiecywał województwo za głosy – JD), w której stanowczo sprzeciwiliśmy się próbom wyłączenia powiatu lublinieckiego ze struktur administracyjnych województwa śląskiego i włączenia nas w ewentualnie tworzone województwo częstochowskie. Oczywiście, nie mamy nic przeciwko utworzeniu takiego województwa, ale bez nas”.

 A Tadeusz Konina, wicestarosta, dorzuca: „Mieszkańcy Ziemi Lublinieckiej już raz doświadczyli takich siłowych przesunięć. Potraktowano nas – Ślązaków – jak pionki na szachownicy. W 1975 r. komuniści siłowo wyrwali powiat lubliniecki i przyłączyli do nowo powstałego województwa częstochowskiego. To było dla mieszkańców naszej ziemi prawdziwym nieszczęściem. Nasze korzenie zawsze były i będą na Śląsku, czego najlepszym przykładem było zdecydowane NIE! dla odłączenia Ziemi Lublinieckiej ze Śląska wyrażone w plebiscycie w czerwcu 1981 r.”.

Tak więc niechęć do Częstochowy ma w Lublińcu również mocne korzenie solidarnościowe. Pod częstochowskim berłem nie widzą siebie ponownie w Oleśnie (Opolszczyzna), Radomsku i Wieluniu (Łódzkie), a na ewentualne majstrowanie przy podziale powiatu włoszczowskiego (świętokrzyskie) miejscowi stawiają kosy na sztorc.

Ciężko będzie z odrodzeniem województwa częstochowskiego, oj ciężko, a na dodatek prezes Kaczyński, co ośmieliłem się zasugerować wyżej, prawdopodobnie gra na dwa fronty.

W jeszcze gorszej sytuacji jest Bielsko-Biała. Nie ma pątniczej charyzmy przynależnej Jasnej Górze, toteż przedwyborcze obietnice są tu oszczędniej dawkowane i dużo mniej spontanicznie. Głupio, bo mogłyby, odbiwszy się od gór, wracać zdwojonym echem.

Lecz górale nie składają broni. Na czele działań o sanację województwa bielskiego stoi Stowarzyszenie Beskidzki Dom. Przypomina, że również region bielsko-żywiecki włączony został do województwa śląskiego 20 lat temu – bez zgody znacznej części mieszkańców, w tym wbrew uchwale Rady Miasta Bielska-Białej, która lokowała miasto i powiat w województwie małopolskim.

SBD napisał do swoich posłów z regionu, żeby wzięli się do roboty i powalczyli o województwo: „Przyłączenie do województwa śląskiego uderzyło nie tylko w potencjał gospodarczy, transportowy czy turystyczny regionu, ale także (co wielu lekceważyło i lekceważy) w tożsamość kulturową i regionalną mieszkańców połowy województwa, stanowiącej historyczną i kulturową część Małopolski” – piszą autorzy koncepcji zmian administracyjnych.

Zwolennicy województwa bielskiego mają jednak dodatkowo pod górkę. Jak dawniej widzieliby u siebie Cieszyn, Żywiec, Suchą Beskidzką, Kęty, Oświęcim… Może Żywiec poszedłby jeszcze pod rękę – ale pozostałym dobrze pod berłem Krakowa. Tak samo zresztą jak Śląskowi Cieszyńskiemu pod egidą Katowic. Nawet z samą Bielsko-Białą mogą być kłopoty. Bielsko to historyczne ziemie górnośląskie, których częścią jest Śląski Cieszyński, a Biała to czysta Małopolska. Przed wojną Biała Krakowska. Miasta zaczęła scalać w czasie wojny III Rzesza, a dzieła dokończyła Polska Ludowa, jednocząc je w 1951 r.

Jak to wszystko pogodzić, żeby jednym dać województwo, a innych przy tym nie zrazić? Z Bielska-Białej płynie taki apel: powrót do 49 województw, co oznacza, że opór niechętnych należałoby złamać siłą. Czy Kaczyński na to pójdzie? To już nie byłaby podwójna gra – to byłoby otwarcie wielu frontów… Da radę stary wyga?

Albo jeszcze inaczej: włączenie Bielska-Białej i Żywca do Małopolski, bo na Śląsk i Ślązaków, choćby takich jak ja, podcinającym im skrzydła, patrzeć już nie mogą.

Lub po trzecie: zmienić nazwę województwa na śląsko-małopolskie. Za wszystkimi rozwiązaniami jestem za. A nawet przeciw. Szczególnie za ostatnim. Jeżeli komuś poprawi to humor, to może być nawet województwo: śląsko-małopolsko-zagłębiowsko-częstochowskie, którego nazwa zadość uczyni racjom historycznym i geograficznym. I ambicjom.

Dopiero teraz widać, jak kolejna idea fixe prezesa o województwie warszawskim spuściła ze smyczy polskie ogary, które ochoczo pognały w gęsty las własnych ambicji, ciągot i marzeń o samowładztwie.