Ślązacy (nadal) bez partii

Na Śląsku, z powodu niezarejestrowania Śląskiej Partii Regionalnej, gdzieniegdzie słychać gromkie larum. I ciche płacze. Nie żeby od razu rwano sobie włosy z głowy, ale słychać tu i ówdzie głosy, że śląskiej inicjatywie rzucane są kłody pod nogi. I że chce się ją utrącić z powodów politycznych, ponieważ wisi nad nią złowrogi cień Ruchu Autonomii Śląska. Niemal w tym samym czasie został złożony wniosek innej śląskiej formacji – Ślonzoki Razem – który także leży odłogiem, bez rozpoznania. Czy faktycznie jest coś na rzeczy?

Inicjatywa powstania ŚPR zrodziła się w połowie 2017 roku w wyniku porozumienia dwóch najważniejszych śląskich sił: RAŚ i Związku Górnośląskiego (więcej tutaj). Związek Górnośląski serce ma, najkrócej mówiąc, po polskiej stronie. Partia miała być nie tylko alternatywą dla ugrupowań ogólnopolskich, ale również szerokim śląskim porozumieniem politycznym ponad podziałami. Miała to być odpowiedź (i być może będzie?) na szerzące się brzydkie plotki, iż najbliższe wybory samorządowe PiS chce dedykować tylko partiom politycznym, aby wyeliminować z dużych miast formacje lokalne, które teraz trzymają władzę.

Od trzymania, z nadania suwerena, jest przecież ktoś inny. Partia regionalna byłaby więc formą zabezpieczenia na wszelki wypadek, gdyby rządowe słowo stało się, nie daj Boże, ciałem.

Podobną drogą myślenia poszła Mniejszość Niemiecka na Opolszczyźnie, która minionego lutego, po półrocznym oczekiwaniu, zarejestrowała partię Regionalna Mniejszość z Większością – choć nie wiadomo, czy użyje tej nazwy w najbliższych wyborach czy też pójdzie na nie pod dotychczasowym szyldem. Dla przypomnienia: w 2011 roku rejestracja partii Polska Jest Najważniejsza trwała półtora miesiąca, a rok później w dwa miesiące wykluła się Solidarna Polska. I jest.

Rejestracji dokonuje Sąd Okręgowy w Warszawie, który powinien to uczynić niezwłocznie po wpłynięciu stosownego wniosku, popartego minimum tysiącem podpisów. Wymóg każe, żeby na liście podpisów byli obywatele polscy, wykazani z imienia i nazwiska, adresu i numeru PESEL. Taki wniosek o wpisaniu ŚPR wpłynął na początku października tamtego roku. „Niezwłocznie”, jak widać, to termin cudnie enigmatyczny, wieloznaczny, rozciągliwy jak guma z niewymownych – może oznaczać kilka tygodni lub kilka miesięcy, lub jak kto chce.

Pomiędzy inicjatorami ŚPR zazgrzytało już tamtego grudnia, kiedy to z pomysłu tworzenia partii wycofał się Grzegorz Franki, prezes Związku Górnośląskiego, wcześniej wybrany na wiceszefa katowickiej PO. Franki uznał, że jego „stowarzyszenie nie jest gotowe na tak wielki projekt polityczny”. Dodam od siebie, że nie jest gotowe na mariaż z RAŚ. Na Frankiego wylały się z różnych stron kubły z różną treścią, ale kolejne wybory na prezesa Związku Górnośląskiego wygrał w cuglach.

Nie wydaje mi się, żeby warszawski sąd chciał pogrzebać Śląską Partię Regionalną, choć motorem jej rejestracji są autonomiści. Sąd, w szczegółowo badanej wybranej grupie podpisów, zakwestionował co czwarte nazwisko z racji nieczytelnego lub błędnego numeru PESEL. Wezwał więc do uzupełnienia braków, co jest zrozumiałe i oczywiste. Ale jeżeli prawdą jest, że sąd rejestrowy odrzucił podpisy, bo zamiast Rudy Śląskiej w adresie była Ruda Śląska, to faktycznie można powiedzieć, że sąd się czepia i wikła, za przeproszeniem, w duperele. Specjalnie lub nie.

Larum w sprawie rejestracji ŚPR jest uzasadnione, bo wybory samorządowe zbliżają się szybkim krokiem i już należałoby wywiesić nowy partyjny szyld. Choć nie mam szklanej kuli, marnie śląskiej partii wróżę, wszak nie ma powodów, żeby potraktować ją gorzej od niemieckiej Regionalnej Większości z Mniejszością, której intrygująco syntetyzujące miano skradło moje serce.

Nie można jednak wykluczyć – i tę myśl dedykuję wszystkim nowym regionalnym bytom politycznym – że jak już się w bólach wyklujecie, to rządzący, w imieniu suwerena, rzecz jasna, uznają, iż w wyborach samorządowych – na wszystkich szczeblach – mogą startować tylko… partie ogólnokrajowe. W każdym razie nie jest to niemożliwe.