Kanclerz Przewdzing – mord nadal tajemniczy

Opolska prokuratura zamyka śledztwo w sprawie ohydnego mordu Dietera Przewdzinga, wielkiego społecznika, aktywnego działacza mniejszości niemieckiej, a przede wszystkim włodarza Zdzieszowic przez niemal 40 lat – pod różnymi postaciami władzy.

Burmistrz Przewdzing, z racji swoich przymiotów nazywany Kanclerzem – zamordowany został cztery lata temu, mroźną lutową nocą, na terenie własnej posiadłości w rodzinnej wsi Krępa. Przez kogoś zatrutego ogromem nienawiści, bezmyślności lub wiedzionego koniecznością nieznanego motywu.

Zabił w sposób nieludzko brutalny: poderżnął gardło i w amoku (a może nie?) zadał wiele ran kłutych. Dieter nie umarł od razu. Konał długo w niewyobrażalnym cierpieniu, powoli się wykrwawiając (pisałem o tym w POLITYCE w ubiegłych latach).

Śledztwo może być wznowione, jeżeli wyjdą nagle nowe okoliczności, albo umorzone – co najprawdopodobniej się stanie. I będzie czekać na swój czas, podobnie jak śledztwo w sprawie morderstwa Alicji i Piotra Jaroszewiczów. Ale za 18 lat może już nas nie być, a chciałoby się poznać prawdę – kto Dieterowi zgotował taki los?

Śledztwu nadano międzynarodową rangę – i tak będzie nadal, nawet jeśli trafi do prokuratorskiej zamrażarki. Toczyło się wielowątkowo w Niemczech i na Ukrainie. A owych wątków było w nim bez liku: od typowo rabunkowych, przez kryminalne po polityczne. Niektóre dotykały osobistej zemsty i chyba ta kwestia jest (w moim przekonaniu) najistotniejsza, choć nie nadano jej charakteru motywu wiodącego. Pytanie, kto i za co miałby się mścić, wciąż nie znajduje odpowiedzi i pozostawia motyw w niedostępnej dla nas, póki co, sekretnej kryjówce.

Rabunek? Z domu nic nie zginęło. Przypadek? – psychopata krążący po okolicy z chirurgicznym lub rzeźnickim nożem? To przypadek raczej dla Herkulesa Poirot – w realu mało prawdopodobny.

W sprawie Dietera przesłuchano ponad 200 świadków – niektórych po wielokroć. Centymetr po centymetrze przeszukano jego czterohektarową posiadłość. I co? Nie udało się znaleźć żadnego śladu, o którym można byłoby powiedzieć, że mógł go zostawić morderca.

Cudów jednak nie ma. Nie ma też, prawdopodobnie, zbrodni doskonałej. Pokazała to ostatnia sprawa Jaroszewiczów czy dopadnięcie krakowskiego zwyrodnialca, który obdarł ze skóry krakowską studentkę 20 lat temu. I choć sukcesów sprawiedliwości jest w kraju coraz więcej, to tajemniczych spraw czekających na wyjaśnienie co najmniej tyle samo, jak choćby mord na parze studentów w Górach Stołowych latem 1997 roku. Bądźmy dobrej myśli, że i w tym przypadku, i w innych, nie mniej poruszających, sprawiedliwości stanie się zadość i mordercy poniosą zasłużoną karę.

Żeby było jasne – nie uważam, żeby sprawa Dietera była porażką policji i prokuratury. Ot, chwilowe, a być może długotrwałe, żmudne dreptanie w miejscu. Może zemsta? Knuta wśród przyjaciół, krewnych, wśród znajomych, w sąsiedztwie… Zazdrość? Szekspirowski Jago nie poradził sobie z tym zielonookim potworem i wiadomo, czym to wszystko się skończyło – a przecież ludzkie namiętności targają nami niezmiennie tak jak przed wiekami, a może bardziej…

Kiedyś zapytałem go, dlaczego swoją posiadłość nazywa „Ranczem Kanada”. – A żeby głupich drażnić! – rzekł, i od razu było jasne, że lubi prowokować. Że jego kryterium oceny innych było biało-czarne. Przez dziesięciolecia rządzenia Zdzieszowicami dzielił wszystkich – partyjnych i solidarnościowców, wierzących i ateuszy, Ślązaków, Niemców i Polaków – na dwie kategorie: porządnych i szuje. Uczciwych i kanalie.

Podział najprostszy z możliwych, choć nie zawsze do końca dokładny. Bo w przestrzeni życiowej kogoś z tych ludzi znajduje się kryjówka, w której przyczaił się morderca.