Dytyramb na cześć podejrzanego generała Z.

Orła cień dzierżący w szponach dobrą zmianę przykrył już całą naszą ojczyźnianą przestrzeń. Przelatując nad naszą śląską krainą, wypuścił z dzioba kopertę. Znalazłem ją właśnie ja. Patrzę, adres: Śląsk, a drobnym drukiem poniżej: Odwiecznie Polski. Otwieram, a w środku dużymi już literami: DEKOMUNIZACJA.

Najpierw ucieszyłem się, że to jakaś forma podchodów, a zabawę tę pamiętam wdzięcznie z harcerstwa, zaraz jednak przyszła smutna refleksja – za wysokie progi. Jak niepyszny zaniosłem więc kopertę gdzie trzeba. Dostałem od razu reprymendę, że otwarta, ale w końcu machnęli ręką, bo okazało się, że i tak wszyscy wiedzą. I że dyskusja o dekomunizacji przestrzeni publicznej, także na Śląsku, właśnie jest w toku. Tok bynajmniej nie przebiega łagodnie, wręcz przeciwnie, osiąga siłę cyklonu, a w jego oku wiruje rzecz jasna niejasna postać Jerzego Ziętka, długoletniego wojewody, okrzykniętego jeszcze za życia Gospodarzem i Budowniczym Śląska. Przeważa opinia, że na nim dekomunizatorzy połamią sobie zęby.

Nikt nie będzie kruszył kopii o ulice gen. Karola Świerczewskiego czy tow. Aleksandra Zawadzkiego. Z Edwardem Gierkiem będzie już pod górkę – szczególnie w rodzinnym Zagłębiu. Wszystko zależy od tego, jakiego ducha tchnie w dekomunizacyjne zamiary miłościwie nam panujący. Jeśli na naszej śląskiej ziemi tchnącym będzie znany z niekonwencjonalnych zachowań i wypowiedzi poseł PiS Pięta Stanisław, to będzie ostro. Pięta bowiem uważa, że niepodległa Polska nie może upamiętniać ludzi, którzy instalowali reżim komunistyczny. Nawet bym się z nim zgodził, bo za reżimem nie jestem. Żadnym. Ale bądźmy prawi i sprawiedliwi – co zrobić z tymi, którzy ten reżim na różnych stołkach utrwalali, a których w partii Pięty nie jest mało? Pamiętamy przecież gorący spór o niegdysiejszego wiceministra sprawiedliwości, sędziego Kryżego, czy innych przedstawicieli reżimowego prawa, którzy dzisiaj z sejmowej mównicy hardo powołują się na suwerena. Revenons à nos moutons – czyli do Stanisława Pięty. Nie ma w Polsce miejsca na kult Ziętka – uważa poseł.

To dziwne, bo z kultami wysypał się przecież cały worek. A przecież to nie wszystko – następne już są w drodze. Niebawem w tym gąszczu upamiętnień postać generała Ziętka zostanie zmiksowana przez ustrojstwo zwane dekomunizacją. Zniknie z przestrzeni publicznej, choć z pamięci mieszkańców Śląska – na pewno nie. W samym PiS co do Ziętka zdania są podzielone, a w IPN siedzą też normalni ludzie, którzy wiedzą, że każdą postać z PRL trzeba rozpracowywać indywidualnie.

Myślę, że oceniając generała – jak i zresztą innych – powinno się w jak najmniejszym stopniu korzystać z przywileju późnego urodzenia. To marny argument historycznego badacza. Jeśli nie potrafi ustawić się mentalnie w realiach badanego okresu, jeśli nie poczuje smaku i zapachu panoszącego się w tamtej aurze – nie jest koneserem dziejów. A przecież tylko takim rękom powinniśmy powierzać misterną robotę dzielenia włosa na czworo. Bo przecież prześwietlić trzeba nie tylko kontekst historyczny, ale i socjologiczny, obyczajowy – i wszystkie inne możliwe. A generał był w swoim czasie jednym z nielicznych Ślązaków, którym się udało. Wygumkowanie dzisiaj Ziętka byłoby obdarciem Śląska i Ślązaków z historycznej skóry. Podobnie jak tegoroczne, zmarginalizowane obchody 95. rocznicy III Powstania Śląskiego. A więc to wszystko już się dzieje. Ziętek będzie następny? Kto po nim?

Dla mnie, związanego ze Śląskim od ponad 40 lat, Ziętek był postacią realną, znaną osobiście, dość blisko zresztą. Tę znajomość cenię sobie nadzwyczajnie, choć jak zaznaczyłem na wstępie – reżimu nie popieram. Tylko w tym rzecz, że Ziętek od owego reżimu dostał słono w generalską dupę – toteż za jego PIEWCĘ nijak uznać się go nie da i każdy, kto ma ciut pojęcia o tamtych realiach, wie to jak amen w pacierzu.

Ziętek chodził po tej ziemi jako człowiek pogranicza. Z całymi tego konsekwencjami: pogmatwanej, zakleszczonej historii, z pogmatwanymi, kontrowersyjnymi wyborami, które tylko na pograniczach są możliwe. Wchodził w zgniły kompromis z rzeczywistością, dogadywał się z nią, wiedząc, że zmienić jej nie potrafi, ale granic konformizmu – jak się wydaje – nie przekraczał. Przynajmniej nie bardziej niż ci, którzy w tamtym mrocznym czasie poruszali się sprawnie i sprawność tę przenieśli łatwo w dzisiejsze realia, korzystając z amnezji lub łaskawości aktualnej władzy. Ziętek chodził po tym naszym padole jako fanatyk Śląska i śląskości. Dla tej swojej, teraz już poniekąd i mojej małej ojczyzny, był gotów na wszystko: naginał prawo, centralny budżet doił jak mógł, kruszył biurokratyczny beton… Nie miał skrupułów, był bowiem przekonany, że w jeszcze większym stopniu centrala doi Śląsk.

Zaczęło się tuż po wojnie od hasła: „Cały kraj odbudowuje stolicę”. Wiadomo, że główny ciężar odbudowy spadł na Śląsk. Później widział, jak konserwowany jest tu przemysł ciężki, degradujący ludzi i ziemię. W imię czego? Choćby w imię zapełniania budżetu dewizami, które dostawaliśmy głównie z eksportu węgla. Właśnie ludziom chciał dać coś w zamian: mieszkania, sanatoria, hale, drogi… Czyż to nie brzmi znajomo? Premier Józef Cyrankiewicz miał życzyć Ziętkowi na urodzinach Ziętka ponad 150 lat życia, żeby miał czas odsiedzieć swoje inwestycyjne przestępstwa. Wiedział, że generał to bestia niepokorna. Wszak o budowie słynnego Spodka i Ronda – na budowę których nie było wówczas zgody – Cyrankiewicz dowiedział się dopiero wtedy, kiedy hala już stała, a po rondzie jeździły samochody. Takie inwestycje poza planem centralnym – tylko Ziętek to potrafił!

Przy całym swoim ryzykownym szarżowaniu miał generał duży instynkt samozachowawczy – wiedział, że władza jest absolutna, znał jej meandry i starał się trzymać w jej cieniu. Kiedyś powiedział mi, że bez Gierka – bez jego partyjnego parasola – niewiele by zrobił. Pozwalał, aby splendory na I sekretarza spływały, ale ludzie swoje widzieli i wiedzieli. I pamiętają do dzisiaj. Z obowiązującej teraz linii tzw. narodowej historii patriotycznej można się dowiedzieć, że w czasach słusznie minionych każdy na jego miejscu mógłby iść podobną drogą. Nie, nie każdy – w Polsce było wojewodów wielu, działali w podobnych warunkach, ale żadnego za życia nie ochrzczono mianem Gospodarza. Ktoś powiedział, że zarządzał województwem jak własnym dobytkiem – a pańskie oko konia tuczy. A więc dobrze zarządzał. To nawet być może zarzewie dzisiejszej dobrej zmiany, na co poseł Pięta nie wpadł, a mógł. W czasach „wszelkiego niedoboru” Ziętek był geniuszem administracyjnym – dla Śląska potrafił z igły zrobić widły, a jak się nie udawało, to wydobywał je spod ziemi.

Korzystający z przywileju młodego urodzenia uważają, że czasy demokratyczne negatywnie zweryfikowałyby Jerzego Ziętka; obdarłyby ze splendoru – nie byłby geniuszem w służbie publicznej, a jedynie wycierałby kąty jako urzędnik średniego szczebla. Ja jednak śmiem w to wątpić. Zarządzanie dobrem wspólnym w normalnych, nowoczesnych ekonomicznie warunkach pozwoliłoby mu dopiero na rozwinięcie skrzydeł. Ziętek był bowiem osobowością. Powiem więcej i odważniej – jego gwiazda błyszczała jasnym światłem na szarym firmamencie ówczesnego establishmentu, zapchanym postaciami, poślednimi, raczej marnymi, podszytymi strachem przed uprawianiem władzy pro publico bono, za to ustrojonymi w pawie pióra.

Zostawił po sobie genialne, jak na tamte czasy, materialne ślady w śląskiej przestrzeni. Stąd winniśmy mu wdzięczne ślady w naszej pamięci – tej pomnikowej i ulicznej. Co nie wyklucza, rzecz jasna, wnikliwego i sprawiedliwego grzebania w jego mrocznym, jak to się ocenia, kontrowersyjnym w wielu wypadkach życiorysie. Aż się dziwię, że do tej pory do niczego się nie dogrzebano… A jeżeli nawet jakieś karty zostaną wyłożone na stół, to trzeba będzie położyć je na jednej szali, a na drugiej – to wszystko, do czego chlubnie rękę przyłożył Jerzy Ziętek.

Przyrównanie generała do śląskiego Konrada Wallenroda nie wydaje mi się nadużyciem. Poeta, jak pamiętamy, swoje dzieło opatrzył mottem zaczerpniętym z „Księcia” Machiavellego – traktatu o sprawowaniu władzy: „Macie bowiem wiedzieć, że są dwa sposoby walczenia – trzeba być lisem i lwem”. I tych sposobów trzymał się generał. Chodził krętymi drogami, rozważał wszystkie za i przeciw – i wybierał tę, która dawała największe korzyści jego małej ojczyźnie. Śląskowi.

A drogi były pokręcone, jak zresztą jego czasy. Kiedyś w rozmowie z nim zahaczyłem o decyzję wypędzenia trzech katowickich biskupów w 1952 r., którzy sprzeciwili się likwidacji nauki religii w szkołach – co do dziś stanowi celną amunicję w działach kierowanych w jego kierunku. Na początku żachnął się, ale zaraz po swojemu zarechotał: Chłopak, jak ty myślisz, a inni też, że wiceprzewodniczący wojewódzkiej rady miał w tej sprawie coś do powiedzenia, to w ogóle gówno wiesz. To były inne czasy. Decyzje podejmowano w innych gmachach – w tym partyjnym i w UB. Ja byłem tylko od podpisywania. Kiedy naiwnie dopytywałem, czy nie mógł odmówić i trzasnąć drzwiami, pokiwał głową. I co by to dało, co by zmieniło? Chłopak, ty gówno wiesz.

Tak mówił powstaniec śląski, żołnierz Polskiej Organizacji Wojskowej, przedwojenny poseł z listy Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem, burmistrz Radzionkowa, więzień radzieckich łagrów – z których wyszedł pokiereszowany, o lasce. Mówił, że nie puścili go do Andersa, ale do Berlinga jakoś się dostał. Na Śląsk wrócił w stopniu podpułkownika ludowego wojska. Jaka cenę zapłacił za to przedwojenny antykomunista – pozostaje tajemnicą.

Był pragmatykiem i nie był w powojennych latach w swym wyborze osamotniony. Podobną drogą szedł przez pewien czas choćby Eugeniusz Kwiatkowski, przedwojenny budowniczy Gdyni i Centralnego Okręgu Przemysłowego, polityk sanacyjny, jak Ziętek, choć większego kalibru. Po wojnie też się angażował. I co, jego też będziemy gumkować?

Tzw. dekomunizacja przestrzeni publicznej to element polityki historycznej partii rządzącej, która szuka nowych bohaterów, a starych chce zrzucać z pomników i skazywać na niepamięć. Zbyt wielu nowych PiS na Śląsku nie znajdzie, a takich jak Ziętka nie da się wymazać z naszej pamięci, choćby jego popiersie zniknęło z Urzędu Wojewódzkiego, jego pomnik wylądował w skansenie komunizmu, a jego nazwisko zniknęło z listy patronów szkół i szpitali, z ulic i placów. Po prostu się nie da. Fizyczny zabieg jest możliwy, jak niegdyś z Katowicami i Stalinogrodem, ale po paru latach wszystko wróci do normy. Nie z Ziętkiem takie numery! I nie z nami, ma się rozumieć.

Ziętka obronimy, ale przecież w powojennej Polsce takich postaci było więcej. Swoich Ziętków miały gminy, miasta, powiaty, województwa… Zapatrzonych w pracę na rzecz swoich małych ojczyzn, na rzecz dobra wspólnego – z PRL gdzieś w tle. Bywało, że w głębokim tle. Jeżeli pozwolimy ich wymazać, to tak, jakbyśmy wygumkowali swoją młodość i życiorysy. To nadchodząca katastrofa, to koniec cywilizacji białego człowieka – jak powiedział niegdyś poseł Pięta. Choć, co warto pamiętać, w innych okolicznościach.