August Hlond – prymas po przejściach

Piątego lipca, w najbliższy wtorek, w 135. rocznicę urodzin Augusta Hlonda, prymasa Polski w latach 1926-1948, zostanie odsłonięty w Katowicach jego pomnik. Z postaciami na cokołach bywa różnie: budzą kontrowersje i w momencie ich ustawiania i ściągania.

Tak będzie i tym razem, choć na Śląsku emocje nie powinny być nadmiernie duże. A w kraju? Cóż – ci, którzy pochwalali albo przyzwalali na wydarzenia w Sejmie sprzed trzech lat, kiedy to podczas uchwały w związku z 65. rocznicą śmierci prymasa wyzywano go od konfidentów Gestapo, zdrajców i antysemitów; ci zostaną przy swoim. Jak zawsze będą tacy, którym to wszystko zwisa. Ale przecież są i tacy, którzy wiedzą, że pamiętnej jesieni w 1948 roku wypowiedział na łożu śmierci znamienne słowa: „Zwycięstwo, gdy przyjdzie, przyjdzie przez Maryję”. A na swojego następcę wskazał biskupa Stefana Wyszyńskiego. Wizjoner?

Był rok 1922 r. Administratorem apostolskim części Górnego Śląska przyznanej Polsce zostaje salezjanin August Hlond, urodzony w Brzęczkowicach k. Mysłowic – od 13 lat rezydujący w Wiedniu jako prowincjał olbrzymiej salezjańskiej inspektorii austriacko-niemiecko-węgierskiej. Pod koniec 1925 r. jest już biskupem nowej diecezji katowickiej, a w czerwcu, niecały rok później – arcybiskupem metropolitą gnieźnieńsko-poznańskim i prymasem Polski. Chwilę później nosi już kapelusz kardynalski.

Chwila 1925 r. jest ważna, bo znosiła wówczas kościelną jurysdykcję hierarchii pruskiej/niemieckiej z metropolią we Wrocławiu/Braslau na ziemiach włączonych do Polski.

Tę błyskawiczną karierę zawdzięczał papieżowi Piusowi XI, Achille Rattiemu, który od 1918 r. piastował funkcję wizytatora apostolskiego Polsce, a później nuncjusza. Poznali się jeszcze w czasie salezjańskiej pracy w Wiedniu. Historycy przypominają, że Rattii był jednym z dwóch – obok ambasadora Turcji – przedstawicieli zagranicznych, którzy nie opuścili Warszawy w czasie ofensywy bolszewickiej. Od stycznia 1920 r. reprezentował Watykan w Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej, która decydowała o podziale Górnego Śląska.

Znamienny dla przyszłości Hlonda był udział Rattiego w pierwszym powojennym zjeździe biskupów polskich w Gnieźnie pod koniec sierpnia 1919 r. Zjazdowi przewodniczył krakowski biskup Adam Sapieha, typowany wówczas do najwyższych kościelnych godności w odrodzonej Polsce. A Sapieha poprosił nuncjusza o opuszczenia sali tymi słowami: „Kościół polski chce rozstrzygać swoje sprawy bez wpływów zewnętrznych”. To zostało zapamiętane. Biskup krakowski dostał kapelusz kardynalski dopiero w 1946 r. z rąk innego papieża – Piusa XII.

Ten epizod musiał też mieć wpływ na nominację Hlonda, zwieńczoną godnością prymasa Polski. Awansując Hlonda, papież miał powiedzieć: „Mianuję syna ziemi śląskiej na prastary stolec biskupi, czym pragnę dać dowód, jak bardzo zależy mi na jedności Polski”. Papież doskonale znał sprawy polskie i powiązania naszych hierarchów z ruchami politycznymi. Znał też ich rolę, nie zawsze transparentną i jednoznaczną, z czasu zaborów. Pius XI był też znanym przeciwnikiem angażowania się duchowieństwa w działalność partii politycznych.

Stąd Hlond. Stąd też ówczesne opinie z marszu, że tym samym „strona niemiecka” uzyskała wpływ na Kościół w Polsce, niejako na rząd dusz. W publikacjach o Hlondzie przytaczany jest epizod z jesieni 1927 r., kiedy to przyjechał do Rzymu po kardynalski kapelusz. W kraju nie brakowało głosów, że otrzymał go za wierną służbę Watykanowi, kosztem interesów Polski. W czasie przyjęcia na jego cześć prymas (świeży kardynał) opowiadał różne wesołe historyjki z przeszłości. I gdy w pewnym momencie padło prowokacyjne pytanie: kiedy to było – w czasie, gdy był jeszcze Niemcem, czy już Polakiem? – Hlond, niespeszony sytuacją, odpowiedział z serdecznym śmiechem, że był już Polakiem. Takie też były śląskie wybory w tamtych czasach. Józef Szelchauz, adwokat Trybunału Roty Rzymskiej, najwyższego sądu apelacyjnego od wyroków biskupów, wspominał: „Jeżeli chodzi o teren Rzymu, to Włosi uważali Hlonda za Włocha, Niemcy i Austriacy – za Niemca, a w Polsce niektórzy uważali go za Polaka. De facto był on czystej krwi Watykańczykiem i służył tylko Watykanowi”.

Z kolei na Śląsku uważany jest – i to będzie niebawem podkreślane – za jednego z najwybitniejszych Ślązaków i Polaków.

A co do antysemityzmu? Najczęściej wypomina się Hlondowi list pasterski z lutego 1936 r. („O katolickie zasady moralne”) oraz odmowę potępienia pogromu kieleckiego w 1946 r. List pasterski był reakcją na szerzące się w Polsce nastroje antyżydowskie. Potępił w nim wszelkie formy przemocy i wezwał do traktowania Żydów jak bliźnich i sąsiadów. Ale też zarzucił im m.in. propagowanie ruchu bolszewickiego toczącego wojnę z Kościołem katolickim, oszustwa, lichwę, wywieranie – jako awangarda bezbożnictwa – negatywnego wpływu na młodzież katolicką.

To, że wprost nie potępił pogromu kieleckiego, jest faktem. Jednak na spotkaniu z dziennikarzami amerykańskimi mówił o nim tak: Kościół katolicki zawsze i wszędzie potępia wszelkie mordy. Potępia je też w Polsce, bez względu na to, przez kogo są popełnione, i bez względu na to, czy popełnione są na Polakach czy na Żydach, w Kielcach lub innych zakątkach Rzeczypospolitej. W czasie eksterminacyjnej okupacji niemieckiej Polacy, mimo że sami byli tępieni, wspierali, ukrywali i ratowali Żydów z narażeniem własnego życia. Niejeden Żyd w Polsce zawdzięcza swe życie Polakom i polskim księżom. Że ten dobry stosunek się psuje, za to w wielkiej mierze ponoszą odpowiedzialność Żydzi, stojący w Polsce na przodujących stanowiskach w życiu państwowym, a dążący do narzucenia form ustrojowych, których ogromna większość narodu nie chce. Jest to gra szkodliwa, bo powstają stąd niebezpieczne napięcia. W fatalnych starciach orężnych na bojowym froncie politycznym w Polsce giną niektórzy Żydzi, ale ginie nierównie więcej Polaków.

Taki był Hlond ze swoimi poglądami w roku 1946. – ze swoim stosunkiem do Żydów i powojennej rzeczywistości. To było już po zerwaniu przez władze konkordatu. Ale też było to w okresie wielkiego dzieła prymasa, które zasługiwało na pomnik w PRL, gdyby tamto państwo, rzecz jasna, mało inne oblicze. To było błyskawiczne ustanowienie polskiej administracji kościelnej – po wymuszeniu zrzeczenia się jurysdykcji od dotychczasowych niemieckich władz – na ziemiach zachodnich i północnych. Rzecz nie do przecenienia, kiedy administracja państwowa znajdowała się jeszcze w powijakach, a na te tereny ściągały miliony z kresów wschodnich. Bardzo się to Kościołowi niemieckiemu nie podobało.

I jeszcze o przypisywanej Hlondowi zdradzie wojennej – prymas opuścił bowiem Polskę 14 września 1939 r. (nawet został ranny podczas bombardowania kolejowej stacji). Uciekł czy celowo wyjechał? Przez Rumunię dostał się do Rzymu. Stamtąd do Francji, gdzie do kwietnia 1943 r. przebywał w Lourdes. Kraj miał opuścić za namową prezydenta Ignacego Mościckiego i marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, którzy zakładali, że Niemcy będą chcieli w okupowanej Polsce uczynić prymasa „zakładnikiem narodu”.

Zdaniem apologetów Hlonda stał się on za granicą głosem podbitego narodu. Już w pierwszym wystąpieniu w Radiu Watykan mówił z zapałem do słuchaczy: Nie zginęłaś Polsko, bo nie umarł Bóg! Bóg nie umarł i w swoim czasie wkroczy w wielką rozprawę ludzi i po swojemu przemówi. Z jego woli w chwale i potędze zmartwychwstaniesz i szczęśliwa żyć będziesz – najdroższa Polsko, męczennico…

Już na początku emigracji znosił bolesne ciosy ze strony Polonii amerykańskiej, która po części obwiniała Kościół katolicki za wrześniową tragedię. Samemu prymasowi zarzucano sprzeniewierzenie polonijnych darów – pieniędzy, złota i kosztowności – przesłanych jeszcze przed wybuchem wojny. Hlond długo tłumaczył się, że wszystko przekazał Funduszowi Obrony Narodowej.

Wypominano mu także, że duszpasterze i lekarze zawsze, nawet w najgorszych sytuacjach wojennych, „pozostawali przy chorych na duchu i ciele”. Więc zdradził kraj w potrzebie? A może był jedynym w okupowanej Europie najwyższym hierarchą, który nie poszedł tym samym na współpracę z Niemcami – pod różnymi szyldami? Nie wiem.

Na początku 1944 r. został aresztowany przez Gestapo i internowany w Paryżu; a następnie przebywał w klasztorach we Francji i III Rzeszy, w Westfalii. Dla jednych wykazywał się odwagą, odmawiając podpisania hitlerowskich odezw do Polaków w zamian za zwolnienie – dla innych ten okres pozostaje tajemniczy, stąd też bolesne domniemywanie kolaboracji. Snute już w czasie wojny, a tym bardziej po, kiedy stanowczo dystansował się od nowego ustroju.

Kiedy w kwietniu 1945 r. został wyzwolony przez Amerykanów, natychmiast udał się do Rzymu, a w lipcu – mimo sprzeciwu rządu w Londynie – był już w Poznaniu. Został zaopatrzony w szczególne pełnomocnictwa Piusa XII, związane z mianowaniem administratorów apostolskich (z prawami biskupów ordynariuszy) – to właśnie pozwoliło na szybkie utworzenie administracji kościelnej w nowych granicach Polski. W marcu 1946 r. został metropolitą warszawskim.

Stosunek do władzy ludowej niech odda odmowa „uwierzytelnienia” prezydenta Bolesława Bieruta wspólną przejażdżką ulicami Warszawy. W 1947 r., po wyborach do Sejmu, który miał z kolei wybrać Bieruta na prezydenta, zaproponował to prymasowi wiceminister spraw wewnętrznych, a Hlond na to: „Wybory do tego Sejmu są największym oszustwem w dziejach Polski. Kościół tego akceptować nie może”.

Kiedy 22 października 1978 r. świętowaliśmy w Rzymie uroczystość inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II, papież w swym herbie umieścił słowa: Totus Tuus – Cały Twój, Maryjo. Wówczas prymas Stefan Wyszyński skonstatował: „Wypełnia się testament kardynała Hlonda, który 30 lat temu umierając w Warszawie, powiedział: Zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo Matki Najświętszej”.

Od 1992 r. trwa proces beatyfikacji kardynała Hlonda.

Pomnik w Katowicach na pewno nie będzie poświęcony postaci niepokalanej, bo takich nie ma. Niepokalani są tylko ci, którzy w danym momencie dają sobie prawo oceny innych. I głośno o tym krzyczą. Jak w Sejmie sprzed trzech lat. Ale Sejm stanął za nim niemal ponad podziałami i przyjął uchwałę podkreślającą istotną rolę Hlonda w integracji z Polską nowych ziem: po 1922 r., a tym bardziej po II wojnie.

Prymas Hlond zamieszka w prawie 5-metrowym monumencie i obroni się przed niepokalanymi. Szczególnie w Katowicach.