Airport Katowice i tajemniczy książę z brytyjskich wysp

Nowy rok zaczął się na Śląsku od tajemniczego wydarzenia. Dokładnie w ten dzień, a mija już prawie miesiąc, na lotnisku Katowice Pyrzowice zakoczował obywatel Wielkiej Brytanii. Niestety nie był tak sympatyczny i bezradny jak Wiktor Naworski (Tom Hanks), obywatel słynnej Krakozji, bohater „Terminala” Stevena Spielberga. Wiadomo – angielska buta!

Nie lubię poniedziałków, ale to nie był zwyczajny poniedziałek. Po pierwsze, był pierwszym dniem nowego roku, który licho wie, co ze sobą przyniesie. Po drugie, pożegnałem stary rok, który był dla mnie dobry i żałowałem, że już go nie ma. Po trzecie, znowu jestem rok starszy i trudno się z tego cieszyć… Zanurzony w tych banalnych rozmyślaniach, nie miałem pojęcia, że dwadzieścia kilka kilometrów ode mnie, czyli rzut beretem, dzieją się rzeczy dziwne, niespodziewane i całkiem niebanalne. Jakby filmowe…

W Pyrzowicach – bo tam się to wszystko zdarzyło – nikogo nie dziwią samoloty, które na okrągło przylatują i odlatują w ściśle określonych kierunkach. Toteż nikogo nie zdziwił widok pasażera, który w pierwszym dniu nowego roku znalazł się właśnie tam. Nikt go nie witał, nikt go nie żegnał – takie rzeczy na lotnisku też się przecież zdarzają. Z biegiem czasu okazało się, że noworoczny pasażer postanowił… zostać. Dnie i noce mijały, a on wciąż był tam, na lotnisku w Pyrzowicach – i jeśli nawet znikał na jakiś czas, to za chwilę znowu się pojawiał, coraz bardziej w tym miejscu czuł się zadomowiony.

Okazało się, bo z biegiem czasu rąbek tajemnicy odchylał się coraz bardziej, że kiedy znikał z lotniska, to pojawiał się w pobliskim hotelu, gdzie miał wynajęty i nawet opłacony pokój. Kiedy wpadł w szał i zdemolował przylotniskowe lokum, obrażając przy okazji personel – a nawet rzucając weń groźbami – ochrona wywaliła go „na zbity pysk”. Z zakazem powrotu do hotelu. W każdym razie niechciany gość przeprowadził się na lotnisko i już tylko tam mieszkał.

Mył się w lotniskowej łazience, golił, pewnie coś przepierał, spał na lotniskowych ławkach i robił wrażenie zagubionego tak bardzo, że powinnością było nim się zająć, troskliwie zaopiekować i absolutnie nie pozostawiać bez natychmiastowej pomocy. Z każdą chwilą wiedzieliśmy o nim coraz więcej, choć nie wszystko było jasne jak słońce.

Po pierwsze – nie jest biedakiem, za hotel płacił kartą bankową, jednak nie mógł, z jakichś przyczyn, opłacić swego rejestrowanego bagażu, ponieważ… nie miał pieniędzy. Po drugie – przyleciał z brytyjskich wysp i miał udać się dalej, drogą powietrzną, do Emiratów Arabskich, ale wypadki losowe i ekonomiczne zatrzymały go właśnie tu, w Pyrzowicach. Po trzecie – nieprawdą jest, że przeciętny Anglik jest dżentelmenem. Ten nie był, zaczął się awanturować i zaczepiać podróżnych, wykazywał się wybuchowym temperamentem – więc mit o flegmatycznym Angliku też okazał się bujdą na resorach.

Na dodatek okazało się, że facet przedstawia się jako… Prince, chyba tylko dla zmylenia przypadkowych obserwatorów. No, to na pewno nie był prawdziwy książę, choć na początku udało mu się zwieść pracowników lotniska. Panie z portowych restauracyjek zapraszały pana Prince’a raz na kanapkę, raz na herbatę i małe co nieco, jednak szybko się okazywało, że mają do czynienia z osobnikiem niewdzięcznym, agresywnym i, co tu dużo gadać, zwyczajnym chamem, który wykorzystuje empatię lotniskowego personelu. Personel postanowił w tej sprawie napisać list do „Gazety Wyborczej” – z prośbą o interwencję – bo wszystko inne w lotniskowej strefie zawodziło.

„Jego już tu wszyscy znają! Koleżanka musiała raz zamknąć lokal z jego powodu. Było pusto i cicho, a on zaczął ją bezczelnie nagabywać. Potrafi być bardzo nachalny, zachowuje się, jakby mu było wszystko jedno. Często wracamy po zmroku do domu, nasze auta stoją na końcu parkingu. Boimy się chodzić same, bo nie wiadomo, kim jest ten człowiek i do czego może być zdolny…” („Gazeta Wyborcza”).

I dalej: „Najpierw myślałam, że to biedny, zagubiony człowiek, któremu przydarzyło się coś niedobrego, być może przeżywa jakiś kryzys. Mówił, że jest głodny i czeka, aż ktoś prześle mu pieniądze. Poszłam z nim do jednej z kafejek i kupiłam mu kanapkę. Na drugi dzień poczęstowałam go herbatą. Trzeciego dnia on się po prostu rozsiadł w sklepie i zaczął zaczepiać klientów. Kiedy poprosiłam, żeby tak nie robił, wpadł w złość i zaczął krzyczeć. Wystraszyłam się i wezwałam ochronę. Panowie go wyprowadzili, ale on wkrótce znowu przyszedł. Po zmianie poszłam do koleżanek, które pracują w kawiarni. Opowiedziały mi, że do nich też przychodzi. Też go żałowały, ale gdy po kilku dniach nie dały mu już jedzenia, mężczyzna wyciągnął kartę i zapłacił”.

W końcu sytuacja stała się tak bardzo niekomfortowa, że wszyscy pracownicy lotniska skrzyknęli się, by zebrać fundusze i wysłać księcia w cholerę, czyli tam, gdzie chciał dotrzeć.

Książę jednak niespodziewanie uniósł się honorem i zawołał – no!

W ciągu minionych trzech tygodni policja reagowała aż 14 razy, jednak ostatecznie nie było możliwe działanie bardziej skuteczne – Brytyjczyk zamieszkał na lotnisku całkiem legalnie i zgodnie z obowiązującymi procedurami można go na dłużej zatrzymać, i ewentualnie deportować, dopiero po upływie 90 dni.

Oświadczenie Piotra Adamczyka, rzecznika prasowego Katowice Airport: „Obywatel Wielkiej Brytanii Prince N. przyleciał do Pyrzowic z Leeds Bradford w poniedziałek 1 stycznia. Dzień później miał udać się w dalszą podróż do Abu Zabi, jednak nie poleciał za względu na brak pieniędzy na opłacenie bagażu rejestrowanego. Pasażer zwrócił naszą uwagę swoim zachowaniem, był agresywny w stosunku do klientów i pracowników lotniska. W związku z powyższym kilkakrotnie wzywane były do niego służby, to jest Straż Graniczna i policja. Za każdym razem policja zatrzymywała go na 48 godzin. O sytuacji poinformowaliśmy Ambasadę Wielkiej Brytanii w Warszawie, która zaoferowała możliwość zakupu biletu dla swojego obywatela na lot powrotny do ojczyzny. Pan Prince N. nie był tym zainteresowany”.

Takie właśnie rzeczy działy się tuż obok mnie, a swój początek miały w poniedziałek, którym zaczął się nowy rok. Co dalej z kłopotliwym księciem, który tamtego dnia sfrunął z nieba niczym Mary Poppins?

Dokładnie nie wiadomo, bo sprawa wciąż jest owiana sekretną mgłą, choć pyrzowickie gołębie donoszą, że pan Prince już znalazł się w samolocie, który uniósł go w stronę upragnionych Emiratów Arabskich.

Dlaczego utknął tak blisko mego domu? Przypadek? Może chciał, jak Wiktor Naworski z Krakozji, spotkać tu, w Pyrzowicach, swoją Amelię Warren? Chyba jednak nie, bo tamten chciał wyjść z lotniska i nie mógł, a ten mógł, a nie chciał.

Może uznał, że brexit to jednak był błąd i postanowił dać temu wyraz tu, na Śląsku? To też jakoś mało prawdopodobne, choć możliwe. Może chciał wylądować w Przytułach Starych i wziąć udział w evencie, o którym donosi już cały świat, a statek powietrzny zawiódł go do Pyrzowic – i stąd ta frustracja? To też możliwe i warto ten argument poważnie rozważyć.

A może uznał, że herbata na lotnisku jest lepsza niż ta angielska, pita o 17, i wpadał w szał? Albo dużo gorsza – i też wpadał w szał? Jak nie wiadomo, o co Prince’owi chodziło, to mnożą się teorie spiskowe. A to, że to agent Jego Królewskiej Mości bada, jak nam się żyje w kajdanach Unii Europejskiej… A to, że to ruski szpieg w przebraniu, który liczy, ile samolotów specjalnych ląduje w Pyrzowicach, a potem odlatuje w kierunku Ukrainy… Może to aktor, który ćwiczy rolę do „Terminala II”? Kto wie?

Tak naprawdę wszystko jedno, dlaczego nieszczęsny książę postanowił przez jakiś czas zamieszkać na śląskim lotnisku w pierwszy poniedziałek nowego roku.

Ale niech mu się darzy.