Kiedy pycha drepcze przed pokorą

Na najbliższą sobotę, zaraz po Trzech Królach, planowana była feta nie z tej ziemi – benefis abp. Wiktora Skworca, metropolity katowickiego. Jeden wielki jubileusz z okazji kilku innych wielkich jubileuszy: 75. rocznicy urodzin, 50. święceń kapłańskich i 25-lecia sakry biskupiej. Szykowało się wydarzenie, jakiego od czasów Edwarda Gierka i imprez w katowickim Spodku Śląsk nie widział.

W okazałym gmachu Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach miała beneficjentowi eventu grać, do ostatniego smyczka, właśnie ta wielka orkiestra. Duma Śląska i Polski. A w drugiej odsłonie całą swoją artystyczną potęgą miał zaprezentować się Zespół Pieśni Tańca „Śląsk”. Mistrzowi w sutannie – mistrzowie kultury. Kultury wysokiej. Koszty niemałe, liczone w setkach tysięcy złotych, wzięły wespół na siebie miasto Katowice i Urząd Marszałkowski Województwa Śląskiego. Archidiecezja katowicka, trzeci organizator jubileuszu, miała honorowo wnieść swój szyld, bo wiadomo, biedna jak kościelna mysz.

Już w grudniu rozesłano 1800 zaproszeń na koncert świąteczny z racji wymienionych jubileuszy wraz ze skromną osobistą prośbą abp. Skworca: „JE ks. Arcybiskup Jubilat prosi o dar obecności i zaniechanie darów materialnych w jakiejkolwiek formie”. Ładne i zrozumiałe. Czasy trudne, dla wielu biedne, tym bardziej myszom piszczeć nie wypada.

No i to proste w formie i treści zaproszenie wywołało, niczym śnieżna kula, lawinę, która zasypała benefis… Dzisiaj już wiadomo, że gdyby wieść o tej wielkiej gali trzymano pod kluczem w tajemnicy aż do początku nowego roku, to mogłaby się udać. Tak potężnej machiny artystyczno-organizacyjnej, naładowanej emocjami, gwiazdami i forsą, nie dałoby się już zatrzymać…

Bo jak to – zabeczały w grudniu minionego roku potulne jeszcze niedawno owieczki – to przecież nie przystoi… Owieczki zaczęły dzwonić do swoich radnych i głośno pytać, czy Katowice powinny być partnerem jubileuszu pasterza wątpliwej reputacji w rozumieniu prawa świeckiego i kanonicznego?

Łukasz Borkowski, radny z PO, podzielał te wątpliwości. A że na dodatek sam dostał zaproszenie – jego rozterki były tym większe. „Bezwstyd to mało powiedziane” – zauważył. Bo czy miasto może finansować fetę duszpasterzowi obciążonemu zarzutami tuszowania zbrodni pedofili, praktykowanych przez podległych sobie kapłanów? Wobec którego toczy się właśnie postępowanie przed Państwową Komisją ds. Zwalczania Pedofili i objętego prokuratorskim śledztwem?

Wątpliwości radnego trafiły do mediów i coraz większej rzeszy śląskich owieczek i baranków. No, do całego stada. I się zaczęło…

Owszem, każdy ma prawo świętować swoje wielkie rocznice, tylko jednym wolno więcej, innym mniej. Akurat abp. Skworcowi powinno być wolno mniej. Jego święto powinno zamknąć się w ciszy, zadumie nad przebytą drogą i w chrześcijańskiej pokorze. Nie bez powodu przecież musiał ustąpić z kierowania olbrzymią archidiecezją. Wszak sama diecezja katowicka to 1,5 mln wiernych, 320 parafii i 1200 kapłanów – plus prawie 1,4 mln wiernych w diecezjach gliwickiej i opolskiej. Wielkie stado. Jeśli nawet jednemu dzieje się krzywda – dobry pasterz biegnie na pomoc. Ale ten nie pobiegł. I zatkał sobie uszy, żeby nie słyszeć żałosnego beczenia. I stanął po stronie wilków.

W świetle dnia okazało się, że abp Skworc nie jest dobrym pasterzem. Musiał prosić papieża o wyznaczenie koadiutora, biskupa pomocniczego z prawem następstwa, Adriana Galbasa – do pomocy w zarządzaniu diecezją i archidiecezją. Z ważnego powodu musiał też zrezygnować z członkostwa w Radzie Stałej Konferencji Episkopatu Polski i z funkcji przewodniczącego prestiżowej Komisji ds. Duszpasterstwa KEP.

Nie bez powodu posypał głowę popiołem i zwrócił się w liście do wiernych tymi słowami: „Sytuacje te dotyczyły wykorzystywania seksualnego małoletnich przez duchownych podległych mojej jurysdykcji (w diecezji tarnowskiej – JD). Jak się okazało, w dwóch takich przypadkach doszło do zaniedbań. W związku z tym zwracam się przede wszystkim do skrzywdzonych oraz ich rodzin ze szczerą i pokorną prośbą o przebaczenie. O to samo proszę wspólnotę Kościoła tarnowskiego, któremu przez niespełna 14 lat starałem się służyć na miarę możliwości i sił”.

Oprócz przeprosin zobowiązał się przekazać własne pieniądze swojej byłej diecezji tarnowskiej – na wydatki „związane ze sprawami wykorzystania seksualnego”. Tego wszystkiego, rzecz jasna, nie można nie docenić. Choć wielu uważa, że pewnie się ze swoich grzechów wyspowiadał i w związku z tym w rozumieniu własnego sumienia jest czysty jak łza*.

Jakie refleksje i jaki żal mieszka w jego sercu – ja nie wiem. 

W dniach przygotowań do jubileuszu swoje dołożył ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Właśnie poinformował, że Prokuratura Rejonowa w Tarnowie umorzyła śledztwo w sprawie ks. Stanisława P. podejrzanego o zbrodnię pedofili wobec 80 chłopców w parafiach diecezji tarnowskiej pod rządami bp. Skworca – i w Ukrainie, gdzie starano się ukryć pedofila. 80 dzieci, pewnie więcej, bo czarne liczby przy tego rodzaju przestępstwach są nie do wykrycia i zbadania.

Ks. Tadeusz (były kapelan Solidarności hutników Nowej Huty) od lat jest na dwie sprawy nieuleczalnie zawzięty: współpracę katolickich kapłanów ze Służbą Bezpieczeństwa i pedofilię – czynną lub świadomie ukrywaną – w naszym kościele. W książce „Księża wobec bezpieki na przykładzie archidiecezji krakowskiej” podał, że metropolita katowicki był agentem tajnych służb komunistycznych o pseudonimach „Dąbrowski” i „Wiktor”. Z upływem lat można powiedzieć, że sprawa współpracy z SB rozeszła się po kościach… Inne nie. Wiadomo też, że SB chętnie zarzucała sieci na kapłanów mających pedofilskie upodobania.

Akurat wspólnym mianownikiem zawziętości ks. Tadeusza w tropieniu tego dwugłowego zła skrywanego pod sutannami i za kościelnymi tajemnicami stał się abp Wiktor Skworc, metropolita katowicki, wcześniej pasterz najbardziej katolickiej diecezji w kraju – w Tarnowie.

Umorzenie śledztwa wobec byłego podwładnego ks. P., którego po kolei ukrywał w dwunastu parafiach, aż wreszcie wysłał do Ukrainy, byłoby pyszną wisienką na świątecznym torcie jubilata. I nadzieją, że on sam też się wywinie, bo wprawdzie postępowanie prokuratorskie w jego sprawie trwa, ale idzie jak krew z nosa.

Według śledczych upłynął okres przedawnienia, choć, zacytujmy, sprawa jest jasna: „Ksiądz Stanisław P. dopuścił się nadużyć seksualnych” – ks. Tadeusz przywołuje tarnowskiego prokuratora Mieczysława Sienickiego.

Decyzja o umorzeniu jest zaskakująca, lecz nie ostateczna. Uchyla się furtka odwoławcza do sądu. Jeżeli wielebny ks. Stanisław, dziś pensjonariusz domu księży emerytów, zabawiał się z chłopcami poniżej 15 lat, to jego rzecz przedawniłaby się po 20 latach. Ale jeśli w tym czasie zostałoby wszczęte postępowanie, to wszystko poszłoby w niepamięć dopiero po 30 latach.

Po tej fali krytyki i przypomnieniu, że abp Skworc nie był dobrym pasterzem, co dla wizerunku Kościoła stanowiło bolesny wyrzut, Archidiecezja Katowicka jeszcze w grudniu poinformowała, że urodziny arcybiskupa w gmachu NOSPR się nie odbędą. Rzecznik prasowy ks. Tomasz Wojtal przekazał krótko i zwięźle: „Archidiecezja Katowicka rezygnuje z organizacji planowanego na 6 stycznia 2023 roku koncertu w NOSPR w Katowicach”. Po takim dictum samorządowi województwa i miastu już nie wypadało ciągnąć przygotowań uroczystości. Być może wszyscy po cichu odetchnęli, chcąc wejść w nowy rok z czystą kartą.

Abp Wiktor Skworc kończy w maju 75 lat – zgodnie z prawem to dla hierarchów czas przejścia na emeryturę. Poprzednim duszpasterzom katowickim papieże przedłużali posługę o dwa lata – w uznaniu ich zasług dla śląskiego Kościoła. Decyzje Watykanu różnymi chodzą drogami, ale raczej nie należy się spodziewać, aby ten zaszczytny gest spłynął na obecnego arcybiskupa. Nie bez kozery przecież wyznaczony został koadiutor, biskup pomocniczy, już arcybiskup, rzec można, Adrian Galbas.

Dochodzą szepty, że bp Galbas był niechętny tej uroczystej pompie, ale kto tam wie, co w kurialnej krypcie piszczy oprócz wspomnianej wyżej myszy. Być może to tylko złośliwe języki w oczekiwaniu zmiany na katowickim tronie.

W każdym razie abp. Skworcowi została wcześniej dana szansa usunięcia się w cień. Szansa zarówno z Watykanu, jak i od elity naszego episkopatu. Ale w jego, księcia Kościoła, przypadku, pycha drepcze przed pokorą. Bo jakże inaczej nazwać tę niepokorną aktywność w blasku fleszy – oficjalne podziękowania złożone Danielowi Obajtkowi podczas pielgrzymki w Piekarach Śląskich: „Dziękujemy PKN Orlen za wykupienie od kapitału niemieckiego polskiej prasy lokalnej” – a dostrzegamy tę zmianę w lokalnym „Dzienniku Zachodnim”. Cóż, lokalny dziennik zaprawdę stracił czujność, pławił się już w brei dobrej zmiany i nie reagował na niestosowność jubileuszowej fety dla hierarchy stojącego pod kościelnym i społecznym pręgierzem.

Być może jubileusze abp. Skworca godne są upamiętnienia. Ale nie w świetle jupiterów i nie za samorządowe pieniądze. W ciszy, zadumie i pokorze.

* Jak słyszę przeprosiny od wszystkich: polityków, duchownych… no wszystkich, którzy nagle biją się w piersi, to niezmiennie powraca dowcip o zajączku i niedźwiedziu sąsiadujących przez strumień. Zajączek z powodów nieznanych, ale czuć, że czuł się bezkarnie, wychodzi rano nad rzeczkę i woła: Misiu, misiu… Co, zajączku? – grzecznie pyta miś. – A pocałuj mnie w dupę, misiu…

I to się powtarza przez kilka dni, aż razu pewnego po codziennym zawołaniu zajączka łapie go za kark wielka łapa, podnosi pod pysk, znak, że misiu przeszedł strumyk i pyta: no, co zajączku?

– Misiu kochany, chciałem cię przeprosić za to, co było, za przedwczorajsze, wczorajsze, no i dzisiejsze…

Nie wiadomo, czy misiu zgniótł zajączkowi kark, czy kopnięciem wysłał go na drzewo, czy puścił wolno – ale tyle warte są przeprosiny po czasie.