Zabrać górnikom, dać biednym

No nie, co to, to nie. Jeszcze nikt nie ośmielił się zabrać górnikom ani złotówki. To tylko chwytliwe założenie teoretyczne, bardzo na czasie, kiedy trzeba zabrać wielu, żeby wielu dać. To przecież ulubiona metoda rządzenia: zabrać bogatym, dać biednym, bo biedniejszy elektorat jest o niebo większy.

A górnicy, jak wiadomo, to ulubiona grupa zawodowa rządzącego PiS. W wyborach 2015 i następnych byli tak głaskani przez partię Kaczyńskiego, że niemal zagłaskano ich na śmierć. Czasy nietęgie, raczej chude, daj Boże, żeby nie przez siedem lat, jeśli przyjąć, że tłuste już były. Ciało cherlawe, ledwo zipie, myślenie wyłącza, lecz jeść musi. Tak samo płacić za wszystko, co trzeba – a jest cholernie drogo, coraz drożej.

Tymczasem konta hajerów pocieniały. Stąd zamysł, żeby odebrać im cokolwiek, odebrali jako chęć zamachu na świętość ich wypłat. Im zabierają, czyli muszą rozdawać  innym. Tym cholernym biednym. Takie właśnie myśli i niepokoje zalęgły się wśród górniczej braci. Biednym – czyli komu?

Jak alarmuje Sierpień `80, związek niezaliczany do „rządowych”, aż 70 proc. górników Polskiej Grupy Górniczej – największej firmy węglowej w Europie, z blisko 37 tys. zatrudnionych – otrzymało ostatnią wypłatę połączoną z dodatkową czternastą pensją mniejszą o 500-2500 zł! To znaczy, że z prawie 26 tys. gardeł wybrzmiewa krzyk pretensji.

Co do samej czternastki, można mieć zastrzeżenia co do jej zasadności. Bo przecież to jeszcze za końcowej PRL była oliwa wylewana na wzburzone górnicze morze. I tak pozostało. Miała wtedy w miarę sensowne uzasadnienie – była nagrodą za zysk. Tymczasem zysku w górnictwie od dziesięcioleci ani widu, ani słychu, a nagroda wciąż obowiązuje, wpisana przed dekadami na listę świętych przywilejów węglowych. Właściciel ma płacić i już! Nawet za nic. Zawsze może komuś zabrać – policjantom, straży granicznej, żołnierzom, agentom CBA… i dosypać górnikom. Może i już.

Z drugiej strony górnicy zarabiają całkiem nie najgorzej. Na początku tego roku, na fali protestów z końca 2021 i z groźbami rozszerzenia blokady torów dla pociągów z węglem, wywalczyli znaczne podwyżki. W PGG o 400 zł więcej – średnia w firmie wynosi teraz 8200 zł brutto. Co istotne, wzrost wynagrodzeń zadziałał wstecz. Tak żeby tegoroczne negocjacje płacowe, które niebawem się rozpoczną, miały już podstawę z wyższych stawek. Związki górnicze mają przystąpić do tych negocjacji z żądaniami 7–10 proc. podwyżek.

W tym górniczym fermencie chodzi o samą zasadę wynagrodzenia. Na koncie miało być tyle i tyle – a jest odczuwalnie mniej. Z jakiej paki? Ociulali nas!

W liście do premiera, który przy okazji jest posłem śląskiej ziemi, górnicy napisali o niekompetencji zarządu PGG i „całkowitej kompromitacji rządu przy wprowadzaniu nowych zasad podatkowych, co sprawia, że górnicy mają prawo być wściekli”. Czują się ofiarami niekompetencji i niechlujstwa rządzących. Wściekłość kierują jednak w złym kierunku: „Takie same błędy w stosunku do posłów zostały niemalże natychmiast naprawione. Nie jesteśmy gorsi”.

A cóż to posłowie koalicji rządzącej mają wspólnego z Polskim Ładem? Cóż to? Nic to. Kazano, to zagłosowali. Są posłuszni, mają więc prawo do szybkiego zwrotu utraconych zarobków.

Albo pieniądze, albo protesty! – krzyczy w imieniu górników Bogusław Ziętek, przewodniczący Wolnego Związku Zawodowego Sierpień` 80. I tak w artykułowaniu wściekłości hajerów związek ten znowu wyprzedził inne organizacje, łącznie z prorządową Solidarnością.

W górnictwie jeszcze nie zawrzało, ale stan jest podgorączkowy. Z Ministerstwa Aktywów Państwowych spływa właśnie na konta węglowych spółek – w większości dla PGG – 400 mln zł. No dobrze już, dobrze… No cicho już, cicho… Załatać, zasypać, uspokoić…

Ta kasa to pokłosie uchwalonej przez Sejm pod koniec roku ustawy górniczej, precyzującej zasady udzielania dopłat z budżetu państwa. W tej kroplówce wlany jest program na blisko 29 mld zł – do 2031 r. Ustawa dodatkowo przewiduje zawieszenie spłaty, a docelowo umorzenie zobowiązań węglowych spółek wobec m.in. ZUS i Państwowego Funduszu Rozwoju, Funduszu Pracy, Funduszu Solidarnościowego, Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych, Funduszu Emerytur Pomostowych… To kolejne kilka dobrych miliardów.

Program nie został jeszcze notyfikowany przez Komisję Europejską, ba, rząd nawet nie złożył oficjalnego wniosku w tej sprawie – a pierwsza transza dotacji dla nierentownego górnictwa już przypłynęła. Największa firma węglowa w Europie jest największym beneficjentem aktów podtrzymywania górnictwa, co niby jest zupełnie logiczne. Potocznie nazywa się to kroplówką, a ustawowo „dopłatami do redukcji zdolności produkcyjnych kopalń”. Ale nie na wspieranie wydobycia z publicznych pieniędzy!

Można przypuszczać, że Bruksela zapali zielone światło dla budżetowego wsparcia górnictwa. Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki, ekspert górniczy, powiedział Onetowi, że nie martwi się o zgodę Brukseli: „Unia Europejska mocno wspiera każde przedsięwzięcie, które prowadzi do likwidacji górnictwa. Powiedzmy wprost: to pieniądze na pogrzeb polskich kopalń”.

Ale pies pogrzebany leży w zasadach pomocy – jak i na co te „pogrzebowe” pieniądze będą wydawane. Tymczasem jedna ze stron burzliwego dialogu rżnie głupa. Unijne prawo zezwala na dotowanie kosztów nadzwyczajnych w związku z zamykaniem kopalń węgla, a nie w związku z kontynuacją ich działalności. A tak mogą być potraktowane zaległe wypłaty za prace w soboty i niedziele, od września do grudnia poprzedniego roku. I nadzwyczajne podwyżki z opcją wypłat wstecznych. I wątpliwa 14. pensja. No i tym samym comiesięczna wypłata, bo te wszystkie dobra skumulowały się w jednej pensji. I tym samym ewentualne europejskie wątpliwości co do wydatkowania kasy na zakamuflowaną opcję kontynuacji będą zwyczajnie logiczne. Bo też chodzi o pieniądze gigantyczne. Miało prawo ich zabraknąć przy ostatniej wypłacie. Same „czternastki” to 340-350 mln zł! Czy jednak można to nazwać kosztami nadzwyczajnymi?

W moim przekonaniu koszty nadzwyczajne to finansowanie odpraw górniczych – aktualnie 120 tys. zł za pożegnanie z węglem. To finansowanie przez cztery lata urlopów górniczych aż do ustawowej emerytury. To renty wyrównawcze, świadczenia socjalne… Tymczasem 400-milionowa transza, która przyszła do górnictwa, idzie na kontynuację działalności, na spokój w branży, bo za czternastkę hajerzy gotowi są jeszcze pogonić i tych w Katowicach, i tych w Warszawie.

Tak więc rząd, a osobliwie Jacek Sasin, szef aktywów państwowych, będzie musiał kombinować jak koń pod górę, aby w tych budżetowych szufladkach chytrze poprzekładać pieniądze. Tak żeby Bruksela nie dopatrzyła się utrzymywania kopalń na siłę. A w co, jak w co, ale w chytrość Jacka Sasina wierzę na amen.

A co do kondycji naszego górnictwa w ogóle i w szczególe, to – o dziwo! Wciąż brak oficjalnych danych z podsumowaniem ubiegłego roku. Przynajmniej finansowych. Kończą się na ubiegłorocznym wrześniu z kwotą 2,3 mld zł strat netto obejmujących wcześniejsze trzy kwartały i wyliczeniem, że do każdej wydobytej tony trzeba było dopłacać 45 zł. Wyniki podał jedynie Lubelski Węgiel „Bogdanka”: wydobycie prawie 10 mln ton, zysk netto 276 mln zł wypracowany przez ok. 5,7 tys. zatrudnionych. Sama PGG zdążyła pochwalić się wydobyciem 24,3 mln ton – wynik finansowy niewiadomy – do czego przyczyniło się 37 tys. pracowników.

Wobec powyższego trudno oprzeć się wrażeniu, że jeszcze jedna taka „Bogdanka” w kraju – a mówimy tylko o węglu energetycznym – i połowę problemów ze śląskimi kopalniami mielibyśmy z głowy.

PS Ociulać – oszukać, zrobić w bambuko. Śląskie określenie tubylcze, całkowicie bezkrwawe.