Arcybiskup koadiutor śladami Salomona

Z inauguracyjnej homilii bp. Adriana Galbasa, nowego arcybiskupa koadiutora archidiecezji katowickiej, w słowie kierowanym do śląskich kapłanów*: „Wiem, że wielu z was jest dzisiaj zmęczonych, znużonych, a nawet zrozpaczonych. (…) Przyczyn waszego wyczerpania jest wiele. Często bardzo osobistych. Sami wiecie, jak konkretnie i szczegółowo mają na imię. Często jesteście jakimiś onymi, oni to, oni tamto – jakimś zbiorowym pedofilem, zbokiem… Ratunkiem jest zdrowa, uczciwa i otwarta wspólnota. Spróbujmy taką wspólnotę – drodzy bracia – zbudować. Zbierzmy się do kupy”.

Biskup Adrian Galbas, 54-letni dotychczasowy biskup pomocniczy diecezji ełckiej, pallotyn, właśnie objął urząd arcybiskupa koadiutora diecezji katowickiej. Największej w Polsce. To 320 parafii, 1200 kapłanów, ok. 1,5 mln wiernych. W wymiarze kanonicznym urząd przyjął już w połowie minionego grudnia.

Liturgiczne rozpoczęcie posługi poprzedził list papieża Franciszka o powołaniu koadiutora, swego rodzaju biskupa pomocniczego do wsparcia biskupa diecezjalnego, ale z prawem następstwa po abp. Wiktorze Skworcu – co stanie się w maju 2023 r. po osiągnięciu przez obecnego metropolitę 75 lat i przejściu na emeryturę. Oczywiście, jeśli w znaczeniu zdarzeń wszystko dobrze się ułoży.

Natomiast nie ma siły, nawet tej najwyższej, aby papież, ten czy następny, przedłużył Skworcowi biskupią posługę, jak to uczynił w sytuacji jego poprzednika na tym tronie – chodzi o abp. Damiana Zimonia, który swoją funkcję sprawował jeszcze przez dwa lata.

W tle tej niemożliwości leży afera związana z ukrywaniem i tuszowaniem pedofilii w diecezji tarnowskiej, kiedy kierował nią bp Skworc w latach 1998–2011, stając się tym samym postacią negatywnie wyrazistą.

Decyzja o wyznaczenie koadiutora – biskupa pomagającego w zarządzaniu diecezją z prawem następstwa „po zawakowaniu beneficjum” – związana była z warunkiem sine qua non: zrzeczeniem się przez Skworca wszystkich sprawowanych przez niego dotychczasowych funkcji w polskim episkopacie.

Część elity związanej z naszym Kościołem uważała, że być może to właściwe zadośćuczynienie za „zaniedbania”, jak to zostało nazwane, których dopuścił się abp Skworc. I wystarczające. Nawet on sam jest najpewniej o tym przekonany. 

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, dzięki któremu pedofilska afera w Tarnowie ujrzała światło dzienne, skomentował całą rzecz krótko: – Arcybiskup katowicki sam się ocenił i sam postanowił dobrowolnie poddać się karze, którą sobie wyznaczył. Kupił sobie tym samym czas i spokój. Do bezpiecznego przejścia na emeryturę.

Powołanie koadiutora nie jest wydarzeniem częstym w polskim Kościele i zdarza się w sytuacjach wyjątkowych. Z powodu ciężkiej choroby biskupa diecezjalnego, represji politycznych i innych przyczyn, które ograniczają lub uniemożliwiają pełnienie obowiązków.

W blisko 100-letniej diecezji katowickiej – powołanej w 1925 r. po przyłączeniu części Górnego Śląska do Polski – to dopiero drugi taki przypadek. W 1950 r. koadiutorem został ks. Herbert Bednorz w związku z ciężką chorobą bp. Stanisława Adamskiego. Także z prawem następstwa kierował diecezją przez 17 lat, aż do śmierci swego przełożonego. Potem, już jako prawowity biskup, rządził diecezją do 1985 – z kilkuletnią przerwą, kiedy to władze Stalinogrodu** wygnały wszystkich diecezjalnych biskupów!

Wcześniej, pod koniec 1939 r., przy schorowanym metropolicie lwowskim abp. Andrzeju Szeptyckim koadiutorem został Józef Slipy. Potajemnie przez Szeptyckiego wyświęcony, potem wyznaczony przez papieża Piusa XII z prawem następstwa, został pełnoprawnym arcybiskupem w 1944 r. Także diecezja krakowska miała swego koadiutora. Na wypadek śmierci kard. Adama Stefana Sapiehy został nim w 1951 r. bp Eugeniusz Baziak, jednak bez prawa następstwa. Pełnił funkcję administratora apostolskiego z władzą biskupa rezydencjonalnego.

Bliżej naszego czasu, ponad cztery lata temu, koadiutorem diecezji warszawsko-praskiej został bp Romuald Kamiński. Z prawem następstwa po abp. Henryku Hoserze, który trzy miesiące później miał przejść na emeryturę. Papież przyjął rezygnację Hosera, nie przedłużając mu posługi, co mogło być związane z misyjną obecnością Hosera w Rwandzie w latach 1993–94 i jego bierną postawą, a tym samym tolerowaniem ludobójstwa Tutsich.

Tak więc powołanie koadiutora, pomocnika biskupa diecezjalnego, jest czymś nieczęstym. Jeszcze bardziej spektakularnym tłem takiego aktu jest pedofilskie tło zdarzeń. A to właśnie tło doprowadziło do mianowania biskupem pomocniczym Skworca bp. Galbasa, dotychczasowego szefa niewielkiej diecezji ełckiej. Wybór dość zaskakujący. Czyżby miał sugerować brak zaufania Watykanu do hierarchów śląskich i tych z najbliższej okolicy? Ja tylko snuję myśl.

Ponad 23 lata temu bp Skworc obejmował wielce znaczącą diecezję tarnowską, najbardziej bogobojną w Polsce. Funkcję tę przejął z pozycji wikariusza generalnego i ekonoma archidiecezji katowickiej. Jego konsekracja na tarnowskiego biskupa przez Jana Pawła II była jednym z etapów na drodze powrotu do Katowic, czego świadomość miały kadrowe kręgi kościelnej władzy – zarówno watykańskie, jak i krajowe. Tak się przynajmniej mówiło w kręgach zbliżonych do katowickiego Kościoła.

Wiktor Skworc wrócił na Śląsk w 2011 r. i objął we władanie archidiecezję katowicką (w jej skład wchodzą również diecezje gliwicka i opolska). Największą i najzasobniejszą, rzecz jasna. A potem stało się to, co się stało, i niechlubne fakty wyszły na światło dnia.

W tej sytuacji Watykan sięga po najgłębsze rezerwy kadrowe… Koadiutor Galbas to wprawdzie także Ślązak, z Bytomia, ale od prawie 35 lat żył i pracował poza archidiecezją katowicką. Sam przyznał, że to dla niego terra incognita.

W swoim pierwszym kazaniu nie pouczał. Nie obwieszczał programu, ba, zastrzegł, że nawet na przyszłym ingresie nic takiego nie będzie, ponieważ w jego przekonaniu jedynym programem dla Kościoła jest Słowo Boże.

Wróble ćwierkają, że wierni się zadziwili. Język homilii i przesłanie abp. Galbasa było zdarzeniem w Kościele nieczęstym. Szczególnie w ostatnich latach, szczególnie ze strony hierarchów. Arcybiskup przyznał rozbrajająco szczerze, że niewiele umie, że niewiele wie. „Wyświęcony na biskupa zostałem nieco ponad dwa lata temu i od razu wybuchła pandemia, która zdewastowała nie tylko życie w ogóle, ale życie w szczególe, życie Kościoła. Bardzo też mi utrudniła nabieranie biskupich szlifów”.

Stąd będzie chciał pójść drogą króla Salomona, władcy sprzed ok. 1000 lat p.n.e. Oczywiście nie do końca. Przywołanie biblijnej postaci władcy Izraela zbiegło się tej soboty z czytaniem Pierwszej Księgi Królewskiej: „Król Salomon udał się do Gibeonu, aby tam złożyć ofiarę, bo tam była wielka wyżyna. Salomon złożył na owym ołtarzu tysiące ofiar całopalnych. W Gibeonie Pan ukazał się Salomonowi w nocy, we śnie. Wtedy rzekł Bóg: Proś o to, co mam ci dać”.

Wtedy Salomon wyznał przed Panem, że nie umie rządzić. Tę właśnie myśl podchwycił w kazaniu abp Galbas: „Jaka to wspaniała postawa władcy, gdy umie powiedzieć: nie umiem, nie wiem, jestem niedoskonały… Młody król złożył hojną ofiarę Panu, a zapytany, co by chciał, poprosił o serce, które umie roztropnie i rozumnie rozsądzić to, co dobre i co złe. Poprosił o mądrość. O dar, który spodobał się Bogu. O to samo proszę Boga na każdy dzień mojego życia i mojej posługi w archidiecezji katowickiej” – podkreślał arcybiskup.

Tak jak Salomon chciałby mieć serce roztropne, które potrafi rozróżnić, co w archidiecezji jest dobre, od tego, co takim nie jest. I że chce prosić Boga o to samo.

„Nie umiem. Dużo więcej nie umiem, niż umiem. Gdyby nie pewna moja łatwo zauważalna przypadłość, powiedziałbym za Jarosławem Iwaszkiewiczem, że bycie koadiutorem w Katowicach to wiatr za duży na moje włosy. Jak się jest łysym, to każdy wiatr jest za duży na włosy. To nie jest przymilanie się. Tak jest. Dlatego modlitwa Salomona tak jest mi bliska dzisiaj. Uznaję to za szczególny znak Bożej Opatrzności, że właśnie to słowo daje nam dzisiaj Kościół”.

Dalej abp Galbas przypomniał kanoniczne zadania biskupa, który powinien być „przykładem świętości poprzez miłość, pokorę i prostotę życia”. Poprosił wiernych, aby zareagowali, gdyby zboczył z tej drogi. „Pomóżcie mi być biskupem, pierwszym pomocnikiem Biskupa Katowic, a kiedyś, jak Bóg tak zechce, jego następcą” – nawoływał.

Jak wiadomo, z Salomonem różnie bywało, więc trzeba było jeszcze refleksyjnie powrócić do starożytnego izraelskiego króla. Pięknie wystartował i fatalnie wylądował. Dobrze zaczął i źle skończył. „Wszystkie dary, jakie Salomon otrzymał, ostatecznie zaprzepaścił. Wszystko zmarnował. Mądry Salomon zgłupiał bez reszty i do reszty! Dlatego, że nie był wierny Słowu Boga”.

Przywołany został jeszcze papież Franciszek, który mówiąc o Salomonie, pokazuje go jako przykład człowieka duchowo zepsutego. A to zepsucie duchowe jest gorsze niż upadek grzesznika, ponieważ polega ono na ślepocie wygodnej i samowystarczalnej, przy której dopuszczalne są oszustwa, oszczerstwa, egoizm i wiele subtelnych form skoncentrowania się na sobie samym. „To jest prawdziwy dramat: zepsuć się duchowo!” – ostrzegał za papieżem abp Galbas.

Słowa pierwszej homilii arcybiskupa koadiutora na pewno poddane zostaną wnikliwej egzegezie przez hierarchów, śląskich kapłanów i wiernych. Co też nowy pasterz miał na myśli? Do kogo je odnosił?

Na początku rozważań można uznać, że przemówił językiem niekonwencjonalnym, bo też niekonwencjonalną jest postacią. Niedawno zdradził KAI, że na bieżąco czyta kilka książek, stara się regularnie bywać w operze i filharmonii, a także na rockowych koncertach. Jest fanem zespołu U2, ale lubi też bardziej melancholijne klimaty w stylu Nory Jones i Katie Melua. Do tego regularnie biega, wędruje po górach, a na Mazurach zaczął uprawiać sporty wodne.

Abp Galbas ma kilkanaście miesięcy, żeby przyuczyć się do zawodu u boku abp. Skworca, który zasiada na biskupich tronach od blisko ćwierćwiecza. Swoje widział, swoje wie. Jeśli wierzyć temu, co Galbas mówi, a nie wierzyć nie mam powodu – będzie szedł własną drogą i prolog jego posługi kapłańskiej w diecezji katowickiej jest diametralnie różny od epilogu władania abp. Skworca.

A co do tego ostatniego… Papież Franciszek potraktował go dość łagodnie w porównaniu z konsekwencjami, jakie wyciągał wobec biskupów za te same czyny „zaniedbania” w innych niechlubnych przypadkach, jakie objawiły się w katolickich kościołach. Powód nieznany. A może Franciszek liczy na ziemską sprawiedliwość, która ubrała się w szaty Państwowej Komisji ds. Pedofilii i przekazała sprawę katowickiego hierarchy do prokuratury?

A może za tą papieską łagodnością kryje się jeszcze całkiem inny powód, tym bardziej że z końcem minionego roku Watykan wydał instrukcję zakazującą polskim biskupom udostępniania policji i prokuraturze akt kościelnych procesów o wykorzystanie nieletnich.

Dlaczego dokumenty dotyczące przestępstw popełnionych na terenie Polski, przez i wobec polskich obywateli, miałyby pozostawać w gestii obcego państwa? – zapytał „Tygodnik Powszechny”. Kościół odpowiedział, że działa na podstawie własnych przepisów: procesy kanoniczne w tej materii (wykorzystywania nieletnich – JD) zarezerwowane są dla jurysdykcji Stolicy Apostolskiej, która jest suwerennym podmiotem prawa międzynarodowego, w związku z czym każda instytucja, która chciałaby mieć wgląd w dokumentację, powinna o nią wystąpić na drodze dyplomatycznej.

Tak więc w tej materii, również dotyczącej w jakiejś mierze abp. Skworca, nasze organa ścigania i wymiaru sprawiedliwości powinny zwrócić się najpierw do MSZ, a ministerstwo do Watykanu… Teoretycznie procedura ta nie uniemożliwia ścigania pedofilii w polskim Kościele, ale praktycznie cholernie ją utrudnia.

Cóż… Mamy nową jakość w śląskim Kościele, którą czuję, choć jestem maluczki i na dodatek małej wiary. Ale abp Galbas uwiódł mnie, choć pewnie w ogóle nie miał takiego zamiaru. Śląskim wiernym życzę, żeby dali się ponieść przesłaniu gościa, który przybył z daleka. Czeka go trudna droga, bo czas i klimat dla Kościoła nieżyczliwy. Ale ma szansę zgarnąć po drodze paru niedowiarków, czego szczerze mu życzę. Z Bogiem, może z pewnym wiejskim proboszczem od Georga Bernanosa – z Salomonem niekoniecznie.

* Wypowiedzi z kazania za KAI i PAP
** Od marca 1953 do października 1956 r. Katowice były Stalinogrodem.