Religia – do apelu!

Jak do tej pory, a mija już miesiąc, Ministerstwo Edukacji Narodowej nie zareagowało na noworoczny apel metropolity katowickiego abp. Wiktora Skworca, żeby religia i etyka były w szkołach obowiązkowe. Jeżeli jednak resort oświaty pochyli się nad tym tematem – nie przystoi wszak głosu biskupów zlekceważyć – to Maciej Kopiec, poseł Lewicy z Rybnika, ma gotowe rozwiązanie. I wilk będzie syty, i owca cała. Otóż za obowiązkową religię niech płaci Kościół katolicki, a za etykę samorządy. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie: czy religia powinna być przedmiotem obowiązkowym?

W tej chwili samorządy mają w garnuszku pensje nauczycielskie, a MEN daje na katechetów. Niedużo, nie ma o co kruszyć kopii – raptem ok. 1,5 mld zł rocznie w skali kraju. Przez taką sumę Kościół nie pójdzie z torbami. Byłoby to społecznie przejrzyste, bo każdy płaci za swoje. Prawe i sprawiedliwe.

Warto przypomnieć, że był to kolejny apel abp. Skworca z religią w tle. W czerwcu minionego roku zwrócił się do proboszczów i administratorów parafii z prośbą o użyczenie szkołom powierzchni w domach katechetycznych. Nadzwyczajnie dobra zmiana doprowadziła do takiego zagęszczenia w państwowych podstawówkach i szkołach średnich, że dzieci uczą się na dwie zmiany i do późnych godzin wieczornych. A salki katechetyczne w tym czasie stoją puste.

Projekt został zignorowany, żeby nie powiedzieć obśmiany przez rodziców. Jak to – religia w szkole, a matematyka, fizyka, biologia i cała reszta w przykościelnych salkach? Toż to paragraf 22! Czy tam Ziemia nadal będzie okrągła? A pewne moralne kwestie związane z biologią – drażliwe i wrażliwe – wykładane będą ortodoksyjnie czy zgodnie ze szkolnymi programami? Czyli neutralnie. Czy Kościół mógłby dopuścić, żeby pod jego dachem różni pedagodzy ateusze albo – broń Boże – jeszcze gorzej, nauczali uczniów, często niewierzących, albo – broń Boże – jeszcze gorzej? Nauczali, dodajmy, ignorując prawo boże i jego nierozerwalną część: prawo naturalne? Stąd tamten apel został zignorowany, czyli trafił na Berdyczów.

Bóg jeden wie, jak będzie z tym ostatnim… Bo skąd się też wzięła odezwa abp. Skworca o obowiązkowej religii w szkołach? Przecież nie z chęci zrównania religii i etyki, którą wymienia się w tle tego zamysłu. W poprzednim roku szkolnym, jak podaje „Dziennik Zachodni”, w województwie śląskim religii uczono w 3292 szkołach, śladowa etyka była w 419, ale też w 634 szkołach w ogóle nie było religii. Można powiedzieć, że to tylko ok. 20 proc. wobec religijności innych szkół. A może to aż 20 proc. na samym Śląsku, uważanym za tradycyjnie katolicki? A województwo śląskie to póki co także region częstochowski, bielsko-bialski, to góralska Żywiecczyzna… Przyznaję, że użycie określenia „póki co” w odniesieniu do regionu częstochowskiego jest wynikiem mojej złośliwości.

W kościelnych statystykach z roku szkolnego 2016/2017 bez religii, w skali kraju, było 1388 szkół, a w ostatnim już 1747! Z tego prawie jedna trzecia w województwie śląskim. To oznacza, że w tylu właśnie placówkach na lekcje religii nie zgłosił się ani jeden uczeń. A stało się to albo za sprawą rodziców, albo z własnego wyboru dziecięcia, które osiągnęło pełnoletność.

Nie byłoby jeszcze o co rozdzierać szat… Można by było tymi brakami obarczyć emocje związane z aferami pedofilskimi w Kościele. Z odsłonięciem i ujawnieniem prawdziwego oblicza ks. prałata Henryka Jankowskiego. Z filmem braci Sekielskich „Tylko nie mów nikomu”, obejrzanym blisko 30 mln razy. Z filmem „Kler”, na który Polki i Polacy walili drzwiami i oknami. I jeszcze z wieloma innymi przypadkami, w niektórych kręgach nazywanymi „perfidnym atakiem na Kościół”…

W Zagłębiu, w diecezji sosnowieckiej (podaje „DZ”), co czwarty elew nie chodzi na religię. Gorszy wynik ma tylko archidiecezja warszawska. W renomowanym LO im. Staszica w Sosnowcu na 544 uczniów z religii wypisało się 334. W liceach katowickich zrezygnowała ich jedna trzecia, a w wielu szkołach zawodowych nawet połowa. W samych Katowicach katechezę pobiera 65 proc. uczniów, ale w całej diecezji katowickiej – już ok. 90 proc. Z kolei w regionie częstochowskim – póki co – 94 proc.

Szkoły różnie sobie radzą z niechodzącymi na lekcje religii uczniami, jeżeli katecheza wypada między zajęciami. Najczęściej siedzą w bibliotekach, pod opieką wolnych akurat nauczycieli. Odrabiają lekcje, mogą też… zdrzemnąć się na przygotowanych specjalnie do tego celu miejscach do leżenia.

Przypomnijmy, że abp Skworc apelował o 3xTAK dla obowiązkowej religii. Po pierwsze: szkoły nie tylko kształcą, ale i wychowują – w czym religia pomaga, właściwie porządkując kontakty człowieka z Bogiem, jak i ustawiając po bożemu relacje międzyludzkie. Po drugie: szkoła, będąc instytucją publiczną, powinna wprowadzać ucznia w kulturę, a właśnie religia spełnia funkcje kulturotwórcze. Po trzecie: religia niesie w sobie wartości w wychowaniu niezbędne.

Bez religii, ewentualnie etyki, wyrośnie nam społeczeństwo nihilistyczne. Stąd też apel hierarchy do rodziców, aby nie ulegali presji zbuntowanej latorośli i nie wycofywali deklaracji (zgody) uczestnictwa w lekcjach religii. Ponieważ: „nauczanie religii w szkole i zajęcia z etyki będą odpowiedzią na poczucie zagubienia, dezorientacji, niezadowolenia i braku poczucia sensu wśród młodego pokolenia, czego krańcowym wyrazem są samobójstwa młodocianych”.

Mocno powiedziane. Warte też poddania profesjonalnym badaniom. Choćby ostatniej myśli dotyczącej samobójstw: czy statystycznie więcej jest ich w szkołach religijnych, czy w pozostałych. Wnioski mogą być różne. Moja córka pobierała nauki w katolickim gimnazjum. Panowała tam atmosfera tolerancji, zrozumienia i dobrze pojętej wolności – także wyznania. Na lekcje religii chodziły czasem dzieci o innym kolorze skóry, których rodzice wyznawali inną wiarę. Chodziły – bo chciały. Jak lekcje religii obniżyły poziom, a ksiądz nie chciał podejmować trudnych tematów – przestały.

Toteż jestem przekonany, że tu właśnie jest pies pogrzebany.

Gdyby Kościół dysponował elitarną kadrą duszpasterzy, odważnych i wykształconych – na lekcje religii młódź waliłaby jak w dym. Wystarczyłaby lotna brygada raz na dwa tygodnie, która podczas spotkań wywołałaby burzę mózgów, nie bałaby się kontrowersyjnych zaczepek, potrafiłaby porwać.

Jak ich znaleźć – nie wiem. Jak to zrobić – nie wiem. Niech Kościół położy wszystkie najlepsze ręce na pokład. Każdej wszak Polce i Polakowi zależy na tym, żeby rosło pokolenie nie tylko światłe, ale i moralne, etyczne. Stąd pomysł arcybiskupa byłby niezły, gdyby nie krył w sobie drugiego dna, o które łatwo podejrzewać. Wiadomo, że etyka kuleje. Że mało nauczycieli. Że to kłopot. Ale gdyby przełamać te niedogodności i stanąć na głowie? Gdyby wyobrazić sobie spotkanie w szkolnej auli etyków z katolami – niech się spierają na argumenty i doświadczenia, niech kruszą kopie – może wyszedłby z tego kreatywny konsensus, twórczy kompromis, o który tak trudno nam, dorosłym i prawdopodobnie mądrzejszym?

O współistnieniu i wzajemnym uzależnieniu sacrum i profanum mówiono wiele. Kołakowski – po czasie – uznał, że religia, zanurzona w dziejach kultury musi tymi dziejami być tłumaczona. I że jest ważna zarówno dla ludzi en masse, jak i dla jednostki. Goethe – że człowiek bez wiary jest półczłowiekiem. Diderot dorzucił, że wprawdzie rozum i wiara są darem niebios, to jednak te dwa prezenty nie dadzą się pogodzić i są ze sobą sprzeczne. Einstein – że nauka bez religii jest kaleka, a religia bez nauki – ślepa. Shaw jak zawsze dowcipnie odpowiedział „Toastem na cześć Einsteina”że religia zawsze ma rację, a nauka to najwymyślniejsza ze sztuczek człowieka, która nie potrafi rozwiązać żadnego problemu bez tworzenia kolejnych dziesięciu. Napoleon napomknął, że społeczeństwo bez religii jest okrętem bez kompasu, co ciut później wykpił Piłsudski, głosząc, że religia jest dla ludzi bez rozumu.

Jak widać – temat wciąż jest na tapecie i pozostanie na niej do końca świata. To znaczy, że nie należy go lekceważyć. To znaczy, że apel arcybiskupa miałby sens – jeśli nie ma drugiego dnia, co już powyżej zastrzegłem. I jeśli zarówno władza świecka, jak i Kościół należycie się do problemu przyłożą. Jedni z wiarą, drudzy z miłością, a cała reszta, czyli tzw. Polki i Polacy – z nadzieją. Religia z etyką powinna nauczyć się współistnieć. Jeśli ktoś nie pragnie być religijnym – powinien chcieć zapragnąć zgłębienia tajników etyki. Tak myślę.

Toteż nie mam wątpliwości, że MEN za jakiś czas zareaguje na apel hierarchy, bo nie będzie miał wyjścia. Z obowiązkiem religijnym w szkole nie będzie łatwo. Pewnie oświata zacznie od zmiany organizacji zajęć w szkole, bo lekcje na pierwszej czy ostatniej lekcji nie sprzyjają katechezie. Młodzież przychodzi o godzinę później lub o godzinę wcześniej opuszcza szkołę. Ale religia w środku zajęć też nie zdaje egzaminu i przede wszystkim nie jest fair play. Umów należy dotrzymywać. Także ocena religii na świadectwie, która mogła podwyższyć średnią, nie wypaliła. To także nie był pomysł fair play.

Co więc robić? Myśl do rozważenia rzucił Szymon Hołownia, pisarz, publicysta katolicki i kandydat na prezydenta: „Wychowanie religijne dzieci w rodzinach katolickich to obowiązek rodziców. Władze kościelne niepotrzebnie wyręczają rodziców, narzucając państwu lekcje religii w szkole”.

Myśl ciekawa, warto ją złapać i zasiać to ziarno. Może triumwirat: rodzice – religia – etyka byłby tym rozwiązaniem, którego potrzebujemy wszyscy. Może kiedyś, Panie Szymonie, będzie z tego plon, ale w najbliższych wyborach jeszcze tego nie widzę, a odważna myśl nie pomoże. Sam jestem małej wiary.