Wilhelm Szewczyk – wymazywanie śląskich symboli

Niestety, nie udało się uratować w centrum Katowic placu im. Wilhelma Szewczyka. Niebawem na główny dworzec kolejowy będziemy zdążać przez pl. Marii i Lecha Kaczyńskich. Zbrzydzonych tą sytuacją i sposobem jej zaistnienia oraz pospolitym, zwyczajnym malkontentom podpowiadam, że można wejść do pociągu i z niego wysiąść jeszcze od strony pl. Andrzeja i ul. Kościuszki.

Obie nazwy są dozgonnie bezpieczne: pl. Andrzeja, dawny Andreasplatz (choć dostał nazwę od opcji niemieckiej), obecnie z dumną tablicą upamiętniającą zamordowanych w pobliskim więzieniu żołnierzy Śląskiego Okręgu Armii Krajowej. A Kościuszko jest bezdyskusyjny. Czyli OK.

O pl. Kaczyńskich przesądziła, z końcem ubiegłego roku, znowelizowana na chybcika i podpisana przez prezydenta w tymże samym tempie i stylu tzw. ustawa dekomunizacyjna. Wcześniej radni Katowic zaskarżyli do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego zarządzenie zastępcze wojewody, które pl. Szewczyka zmieniło na Kaczyńskich. Prezydencka nowela odebrała samorządom prawo podważania decyzji wojewody i zdecydowała, że w sprawach wszczętych i jeszcze niezakończonych będą stosowane już nowe przepisy. A gdyby jednak radni chcieli, nawet jednogłośnie, zwrócić honor przypisany Szewczykowi wraz z przynależną mu przestrzenią – musieliby swoją petycję słać do IPN i wojewody, których wymagana zgoda, na chłopski rozum, raczej nie zostanie udzielona. I koło się zamyka. To cwana riposta ustawodawcy na m.in. casus Bydgoszczy, gdzie alei Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ustanowionej zarządzeniem zastępczym, radni błyskawicznie zwrócili poprzednią nazwę: al. Planu 6-letniego. Oj, musiała ułańska fantazja bydgoskich radnych mocno zaboleć wojewodę kujawsko-pomorskiego wraz z przyczółkiem. Nie tylko zresztą jego zabolała.

Wilhelm Szewczyk, śląski „Wiluś” – to barwna legenda z bohaterem o życiorysie pokręconym jak losy wielu znamienitych i zwykłych ludzi tej ziemi. Ziemi, której dzieje są tak samo „zakręcone” i poplątane jak przeszłość i teraźniejszość jej mieszkańców. Ślązak z krwi i kości, Ślązak – Polak, Polak – Ślązak. Kto to wszystko rozezna, zrozumie? A przede wszystkim – odczuje?

Bez tego zrozumienia trudno Szewczyka rozliczać z czegokolwiek. Przed wojną związany z Obozem Narodowo-Radykalnym – jednak nie z powodów antysemickich, czym zasłania się IPN, ale w kontrze do faszystowskiego niemieckiego nacjonalizmu, który zaczął pączkować na polskim Śląsku. Najpierw nieśmiało, z czasem ze zdwojoną tuż przedwojenną siłą. W wojnę musiał – jak setki tysięcy Ślązaków – ubrać mundur Wehrmachtu. Wydawałoby się, że wiedza o takim przymusie, kiedy polska część Śląsk, a nawet Zagłębie zostały włączone do państwowości III Rzeszy z całymi tego obowiązkami i konsekwencjami – powinna być już powszechnie oczywista. Tutaj nie było żadnego GG. Taki był los tej ziemi – zresztą nie tylko tej, o czym przypomniał swego czasu casus „Dziadka w Wehrmachcie”.

Wiluś wdział ten mundur nie dlatego, że chciał, tylko że musiał. I w tym mundurze potrafił się zbuntować przeciwko volksliście i narzuceniu mu siłą niemieckiej narodowości. Siedział w katowickim więzieniu (przy Andreaplazt), w którym za ścianą ostro przez całą wojnę pracowała gilotyna. Pan Bóg, który ma najlepsze rozeznanie w jego sprawie, spojrzał łaskawie. To spojrzenie uratowało Wilusia – uciekł.

Był pragmatykiem. Po wojnie pogodził się z rzeczywistością. Mawiał, że Ślązacy nie mogą kopać się z koniem, bo nie wygrają. Konia trzeba przerobić na „nasze kopyto, po naszemu”. Był w partii, ale aż do „odwilży” w 1956 roku Urząd Bezpieczeństwa traktował go z najwyższą podejrzliwością – jako śląskiego nacjonalistę, wroga PZPR i PRL.

Szewczyk był wielkim regionalnym pisarzem, z olbrzymim dorobkiem literackim, daleko wykraczającym poza Śląsk, o czym każdy lokalny patriota wie – a patriota w sensie ogólniejszym wiedzieć powinien. Był świetnym publicystą i felietonistą – jednym z kluczowych śląskich intelektualistów, o których pamięć należy dopominać się ponad wszystko. Szczególnie wśród tych, którzy uważają, że mają prawo traktować tę ziemię jako niezaprzeczalnie swoją. Wszak prawo to wymusza szacunek dla jej synów, czyż nie? Szewczyk to znakomity znawca problematyki niemieckiej, w tym wybitny ekspert w sprawach Łużyczan i ich terytorium. A teraz czytam opinię jednego z naukowców, że Szewczyk był „aktywnym ideologiem Ziem Zachodnich i Północnych”. A więc, jeśli był aktywnym ideologiem tych ziem – czyli polskości Gdańska, Koszalina, Zielonej Góry, Wrocławia, Opola Gliwic itd. – to chyba zasługuje na życzliwą pamięć i kawałek przestrzeni, nad którą przez tyle lat czuwał. Ludzie, czy myśmy już całkiem powariowali i dokąd w tym wariactwie dojdziemy?!

Zamazywanie pamięci Szewczyka to wymazywanie śląskich symboli ze śląskiej ziemi. W imię czego, chyba nie w imię ukrytej opcji niemieckiej? Komu na tym zależy? Jaki ma w tym interes? Historia Szewczyka nie jest jednoznaczna, nie jest czarno-biała – i taka też jest historia Śląska. Taka jest też historia wielu regionów, na całym świecie. Historie śnieżnobiałe nie istnieją. Bohaterowie bez śladu cienia – nie istnieją. Co ciekawe i pouczające, to kontrowersyjni niegdyś bohaterowie z cieniem w życiorysie często zostają wynoszeni ponad ołtarze. Jeżeli pójdziemy tą drogą, to trzeba będzie decaryzować Adama Mickiewicza i wywlec na światło dzienne paskudne powiązania niejakiemu Józkowi na P. z austriacką, a możne nawet niemiecką bezpieką. Powinni o tym pamiętać ci, dla których ołtarze są tak ważne. Wiluś na pewno nie zostanie świętym, ale plac mu się należy i powinien tam wrócić. Zresztą mniemam, że śląski upór katowiczan nigdy go w ich pamięci stamtąd nie wyrzuci.

Co ciekawe, Szewczyk dostał swój plac w 1995 roku. Do zapyziałej wówczas przestrzeni przytulał się brudny Dworzec Główny, od którego wzięła się poprzednia nazwa – plac Dworcowy. Kiedy wyrosła Galeria Katowicka, a dworzec zyskał nowe, europejskie oblicze – rzucono myśl, żeby zweryfikować nazwę zmodernizowanej przestrzeni. Wtedy, o dziwo! – po konsultacjach społecznych postanowiono, że patronem planu pozostanie Wiluś. Za tą decyzją jednogłośnie opowiedzieli się także radni z PiS! Jak jeden mąż! A warto przypomnieć, że było to niespełna dwa lata temu – w marcu 2016 roku. Byliśmy już wówczas pod miłościwym panowaniem przodowników dobrej zmiany – co więc stało się w tym krótkim czasie, że w ich sercach i umysłach nastąpił taki destrukcyjny zamęt?

Płyną apele do rządzących: nie przestawiajcie nam mebli w naszych mieszkaniach; nie wymazujcie lokalnych bohaterów. Póki co płyną na Berdyczów.

Ostatniego marca tego roku rozstrzygnie się upamiętnienie jeszcze znaczniejszej śląskiej legendy – wojewody Jerzego Ziętka. Nowelizacja ustawy dekomunizacyjnej spowodowała skrócenie czasu na usunięcie pomników „sławiących komunę” o całe pół roku – z 31 października 2018 roku właśnie na koniec marca. Można więc wkrótce spodziewać się zastępczego zarządzenia wojewody w sprawie pomnika Ziętka w Parku Powstańców w Katowicach. Kto zajmie jego miejsce na cokole? Czy stanie się to bezboleśnie, bez słowa sprzeciwu? Przejdziemy obok tego faktu obojętnie, w milczeniu? Będziemy się przyglądać, jak pamięć Jorga wyparowuje z nazw ulic, parków, szkół, szpitali i instytucji publicznych?

Podskórnie czuję, że mieszkańców Śląska – czyli nas – stać na to, by w przedwyborczym czasie manifestacyjnie bronić pamięci Ziętka. Chociaż, z drugiej strony, jakie ma znaczenie samorządowa jednogłośna wola wyborców, kiedy jedną ustawową nowelą odbiera się im konstytucyjne prawa poskarżenia się na zastępcze decyzje wojewody. Czas pokaże – zobaczymy.