Przedwyborcze cuda w górnictwie

Gdyby wybory odbywały się u nas co pół roku, no góra co rok, to wiele problemów można byłoby rozsądnie rozwiązać. Choćby losy górnictwa węgla kamiennego.

Kilkuletnie perspektywy już na to nie pozwalają, bo w tym czasie dobrze jest, jak jest. Po co więc mieszać i zadzierać z najsilniejszymi i najbardziej bojowymi w kraju górniczymi związkami zawodowymi.

Zanim opowiemy o cudownym przedwyborczym pomyśle rządu na nasze górnictwo – kilka nagich faktów. Cudem będzie, jeżeli ten rok węglowa (państwowa w większości) branża zakończy stratą mniejszą niż 3 mld zł! Cudów nie należy się za to spodziewać w cenach węgla, który (średni – energetyczny) kontraktowany jest w tej chwili w Europie, a więc w najlepszym przedzimowym czasie sprzedaży, poniżej 50 dolarów za tonę. Węglem na całym świecie handluje się w zielonych papierach, więc przeliczmy – wychodzi dzisiaj 190 zł, kiedy średni koszt wydobycia takiej tony oscyluje u nas wokół 300 zł. Tylko koszt produkcji! Na europejskim rynku węgiel będzie tanieć za sprawą gospodarczej czkawki Chin, a także naszych przyjaciół od serca (Amerykanów), którzy odsuwają się od czarnego złota z powodu gazowego i naftowego urodzaju. Potrzebna jest jeszcze jedna informacja: na przykopalnianych składach leży ok. 6 mln ton węgla, a nasza energetyka ma strategicznych zapasów na dwie zimy.

I w takiej oto sytuacji rząd próbuje, niecały miesiąc przed wyborami, naprawić górnictwo – do czego zobowiązał się 17 stycznia tego roku. Może niecałe – chodzi przede wszystkim o Kompanię Węglową (KW), dumnie obnoszącą się tytułem największej firmy węglowej w Unii Europejskiej. Zresztą konkurencji do tego miana nie ma, bo Niemcy za dwa lata zlikwidują dwie ostatnie swoje głębinowe kopalnie, a Anglicy w swoich też już gaszą światła. W innych dawno już zostały wyłączone. Przypomnijmy, że ze starej KW wyłączono kilka najgorszych i nierokujących kopalń – w tym bliska sercu prezydenta i przyszłej premier „Brzeszcze” w małopolskich Brzeszczach. Na gruzach 11 pozostałych kopalń, zadłużonych na miliardy złotych (którym nawet „skoki” wzbraniają się przed pożyczeniem kilku groszy), miała powstać Nowa Kompania Węglowa (NKW). Aby w NKW tchnąć ducha, potrzebne było ok. 1,5 mld zł. Złożyć się na to miały kontrolowane przez państwo spółki energetyczne. Ale odmówiły.

Zrodził się więc pomysł powołania Polskiej Grupy Górniczej, która miała być dokapitalizowana m.in. przez akcje PGNiG. Lecz z Brukseli doszły groźne pomruki, że to byłaby niedozwolona pomoc publiczna – a jej konsekwencje dla Polski – dotkliwe. Co więc robić, kiedy wybory za pasem? W śląskich kopalniach nadal pracuje blisko 100 tys. osób, a cztery razy tyle w spółkach okołokopalnianych. Dodajmy do tego rodziny, a siła wyborcza jest ogromna.

W takiej to sytuacji rząd zdecydował wczoraj (30 września) na wniesienie do Towarzystwa Finansowego „Silesia” (niewielka firemka należąca do Skarbu Państwa) swoich udziałów w gigantycznej Kompanii Węglowej. Do „Silesii” mają wpłynąć pieniądze z państwowych firm. Na przeżycie. Do czasu, aż kontrolowane przez państwo koncerny energetyczne nie zaczną z kopalniami żenić się (wybierając co lepsze) w związki paliwowo-energetyczne. Zarządy koncernów PGE i Energa wyraziły, na prośbę ministra skarbu, przedwyborcze zainteresowanie tym pomysłem.

Jak dotąd jest to pomysł na zapewnienie dwóch najbliższych wypłat – a więc na spokój. Na dodatkową grudniową wypłatę tzw. barbórkową w tej kalkulacji pieniędzy już nie wystarczy. Ale może stać się kolejny cud – otóż eksperci PiS, którzy mają szansę rządzić górnictwem po wyborach, proponują, aby kopalnie połączyć z budżetem specjalnymi bay-pasami. Może Bruksela cudownie ich nie zauważy.

Cudem byłoby jednak, aby któraś z dużych partii politycznych powiedziała na Śląsku przed wyborami: dwie trzecie istniejących tu państwowych kopalń nadaje się tylko do likwidacji! Reszta, przy cudownych cenowych zrządzeniach rynkowych – dałaby sobie jakoś radę.

Dziś górnictwo jest w takiej sytuacji, że uzdrowieniem dla branży byłby nawet kilkumiesięczny strajk. Pod warunkiem, oczywiście, że związkowcy nie wywalczyliby za niego zapłaty. Ot i cała prawda o naszym węglu przed wyborami. Dzisiaj panuje przedwyborczy stan podgorączkowy.