Śląskie historie po historii

Gość Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach – obywatel Niemiec zresztą – zapytał mnie na dzień dobry, jak tam z tą autonomią Śląska. Bo u nich jakoś ostatnio ani się o tym nie mówi, ani pisze… Więc co?

Żeby cię pokręciło! – zakipiała moja dusza. To zamiast zachwycać się Międzynarodowym Centrum Kongresowym albo podziwiać sąsiedni gmach Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia – zamiast o cudzie gospodarczym Polski gadać, to on grzebie w bombie! I od tego grzebania wizytę na gościnnym Śląsku rozpoczyna. Czysta prowokacja! – Autonomia ma być w roku 2020. To jeszcze parę lat, więc jakoś sobie radzimy – kwituję.

Ale niczym śląski Otello wyhodowałam sobie w głowie ziarno niepewności. Zasiane przez niemieckiego obywatela – czujecie bluesa? Czy faktycznie sobie poradzymy? Problem autonomii wycofano na jakiś boczny tor. Źródełko entuzjazmu sprzed kilku lat, które tak ochoczo wybiło ze śląskiej gleby – ciut przyschło. A tu czas goni. Mapa drogowa jest, jaka jest. Najpierw referendum u nas, na Śląsku, który w dzisiejszej postaci ciągnie się od Cieszyna (na południu) za Kłobuck (na północy). Jak zareagują Bielsko-Biała i Częstochowa? Za kim stanie Zagłębie? No i wielkie niewiadome drzemią w Bytomiu, Zabrzu i Gliwicach – miastach wypełnionych po brzegi napływowymi.

Jeżeli nawet my, tutaj na Śląsku, w 99 proc. staniemy murem za autonomią, to przecież referendum konstytucyjne musi się odbyć w całym kraju. Czy Polska da nam prawo do wolności? A jeżeli nawet da, to czy Sejm to przepchnie, Senat klepnie, a prezydent zatwierdzi? Czarno widzę. Następnego dnia tłumaczę więc niemieckiemu koledze: serca prą ku autonomii, ale rozum podpowiada: ciężko będzie. Wprawdzie sztandar z napisem Autonomia `2020 powiewa na wietrze dziejów, co trzeba – zostało zapisane, ale jakiegoś specjalnego podniecenia w śląskim narodzie nie widać.

Zresztą – zbaczam sprytnie z tematu – w ostatnich latach nie takie historie jak autonomia Śląskowi przepowiadano. Swego czasu było o nich w POLITYCE głośno, ale przypomnieć warto. Mamy, dajmy na to, rok 1989. Otto von Habsburg, deputowany CSU do Parlamentu Europejskiego, zapowiadał „w najbliższym czasie” plebiscyt na Górnym Śląsku (w regionie pokrzywdzonym przez zwycięzców w dwóch światowych pożogach), w celu stworzenia niezależnej enklawy europejskiej. Deputowany proponował, aby w głosowaniu wzięło udział ok. 2 mln Ślązaków mieszkających poza Polską. Ćwierć wieku z hakiem minęło, a z plebiscytu wyszły nici. Tak samo jak z projektu Związku Wypędzonych (BdV), według którego Śląsk miałby odgrywać rolę pomostu łączącego Polskę z Europą. Pomostowym terytorium mieliby wspólnie zarządzać Niemcy, Polacy i Ślązacy, a jego ustrój mógłby przypominać ten z przedwojennego Wolnego Miasta Gdańska. Ominęły też nas prognozy krwawych wydarzeń na Śląsku – o wiele krwawszych niż przynosiła tocząca się wtedy wojna na Bałkanach.

Albo mamy rok 1991 r. – sięgam na własne podwórko – w którym to prof. Jadwiga Staniszkis nie wykluczała, że w przeciągu 5 lat może dojść na Górnym Śląsku do referendum w sprawie przyłączenia do Niemiec. W ustach naukowca pojęcie „nie wykluczam” jest bardzo, ale to bardzo pojemne. Zaznaczyła też, że takie inicjatywy nie muszą wychodzić z samych Niemiec. W sytuacji zapaści gospodarczej u nas, do tego erozji patriotyzmu, to sami zapatrzymy się w niemiecki dobrobyt i podążymy w tamtą stronę. Z nieprzymuszonej woli. Od tej przepowiedni też już prawie ćwierć wieku minęło…

Tak więc – kończę krótki wykład z najnowszej historii – Śląskowi w ostatnich latach nie takie historie wróżono. Chcesz powiedzieć, że projekt autonomii też się w nie wpisuje? – chytrze pyta znajomy. A czy ja coś takiego powiedziałem? – odpowiadam pytaniem na pytanie.