Śląsk bez kopalń

Pod koniec 1989 r. – albo być może na początku następnego – oglądałem zdjęcia satelitarne naszej części Europy. Zrobiono je dla potrzeb amerykańskiej firmy Amoco Petrolum, która przyjechała na Śląsk w poszukiwaniu gazu, a konkretnie metanu.

W końcu nic z tego nie wyszło, ale to całkiem inna sprawa. Z kosmosu Śląsk jawił się jako ciemna plama – dziura, prawie zupełnie czarna. Aktualne zdjęcia z końca ubiegłego roku pokazują w tym samym miejscu jarzącą się wstęgę. To najjaśniejszy punkt na wschód od Berlina. Ćwierć wieku temu światła naszej aglomeracji nie mogły przebić się przez zanieczyszczoną atmosferę. Dzisiaj lśnimy.

Ten fakt przywołałem niedawno na początku debaty w Muzeum Śląskim w Katowicach. Zastanawialiśmy się wspólnie, co niszczy Górny Śląsk. Taki był zresztą temat owej debaty. Ale jeśli stawia się pytania o zniszczenia i pożogi trawiące moją małą ojczyznę, to przecież nie po to, żeby rozmawiać tylko o przeszłości, ale żeby szukać odpowiedzi, jak rozprawić się z realnymi zagrożeniami – teraz.

Problem w tym, że Górny Śląsk to pojęcie geograficzno-historyczne. Tej pierwszej kategorii ruszyć się nie da, zresztą nie ma powodu – to piękna przestrzeń pełna swojskiego uroku i zaskakujących niespodzianek. Co do historii – pytań zawsze będzie wiele. Każdy ma swoja własną wersję – co by było, gdyby…

Bytem realnym, a więc poznawalnym i naprawialnym, jest województwo śląskie – konkretny twór ustrojowy, administracyjny, polityczny i gospodarczy. Tylko on da się formować, lepić i kształtować. Czyli: Śląsk w powszechnym rozumieniu. Dlatego wolę rozmawiać o śląskości, a nie górnośląskości, choć ta ostatnia próbuje się wcisnąć w każdy zakamarek mojej regionalnej przestrzeni bytu.

Wróćmy na chwilę do debaty, bo warto. Toczyła się ona w przepięknej podziemnej sali (na poziomie minus 4) Muzeum Śląskiego, które oficjalnie otworzy podwoje na przełomie wiosny i lata. Zbudowano je „na gruzach” byłej kopalni „Katowice”. Dla jednych to będą gruzy naszego górnictwa, dla innych – jego wiekowe fundamenty. Jedni nie przekonają drugich. Każdy ma własną koncepcję i nie popuści. Fundamentalne pytanie brzmi: czy Śląsk jest niszczony?

Do tego właśnie ogródka wrzuciłem swój kamyczek, przywołując kosmiczne wspomnienia fotografii z zaświatów. Bo przeszliśmy niemały kawałek drogi. Od regionu zdominowanego przez przemysł ciężki i przez niego zdegradowanego na niespotykaną w kraju i Europie skalę – do ziemi, na której da się żyć. Śląsk nie ma już czarnego oblicza. Lepiej to czy gorzej? Niech każdy sam snuje swoje opowiadanie.

Śląsk pozostaje największym przemysłowym regionem kraju – przekonywałem – to dzisiaj, według różnych miar, od 13 do 17 proc. polskiego PKB. Ale o tej pozycji nie decydują już węgiel i stal.

Ponad 60 proc. PKB województwa przynoszą usługi. Przemysł – ok. 30 proc. Jeżeli jednak produkcję przemysłową potraktujemy jako 100-procentową całość – to tylko 12 proc. tej wielkości przypada na górnictwo. Podobnie jest z energetyką. Hutnictwo wlecze się już w przemysłowym ogonie. Mieszkańcy kosmosu mogą to poświadczyć. Widzą światła naszych śląskich domów i autostrad. Nieomal gołym okiem.

Lokomotywą przemysłową Śląska stała się motoryzacja. Złośliwi eksperci twierdzą, że w naszym wydaniu to branża „na plagiacie”, ponieważ nie tworzymy nowych technologii, tylko kopiujemy. Cóż, przyjdzie czas i na kreowanie – przynajmniej raz nie narzekajmy od razu. Bo właśnie w strefie kreatywności źle nie jest.

Przemysł maszyn i urządzeń górniczych – to całkowicie światowa czołówka. Mamy innowacyjne rozwiązania w dziedzinie technik i technologii medycznych – szczególnie tych związanych z kardiochirurgią. Także na poziomie światowym. W regionie bielskim dominuje przemysł lotniczy, a w Gliwicach produkujemy samoloty bezzałogowe…

Ale ciągle siedzimy też na węglu, który przez wieki kształtował oblicze regionu i odciskał na nim swoje czarne piętno. Dawał bogactwo i pracę, ale też rujnował ziemię i ludzi. Był wszystkim, wszystko dawał – ale też zabierał. Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie Śląsk bez węgla? Czy nasza wyobraźnia dorównuje francuskiej, belgijskiej i angielskiej? Wszak królewscy Wyspiarze w przyszłym roku zamkną na trzy spusty swoją ostatnią kopalnię głębinową – pozostawiając jeno odkrywki. A Niemcy w 2018 roku zlikwidują trzy pozostałe.

Kiedy ćwierć wieku temu oko satelity robiło zdjęcie naszej czarnej dziury, to wydobywaliśmy wówczas ponad 180 mln ton węgla, a w górnictwie fedrowało z górą 400 tys. chłopa. Dzisiaj na Śląsku 100 tys. pracowników wydobywa 60 mln ton.

Mamy kolosalne zasoby węgla, potrafimy go wydobyć, ale nie umiemy go sprzedać – jest za drogi. I tu leży pogrzebany pies dzisiejszej sytuacji śląskiego górnictwa. To też jest odpowiedź na słyszane od lat hurraoptymistyczne zapowiedzi budowy nowych kopalń. A za chwilę – cisza. Nie sztuką jest bowiem wybudować kopalnię – sztuką jest sprzedaż ciężko wydartego z jej czeluści węgla.

Nasze górnictwo ma dzisiaj charakter socjalny – daje pracę, ale nie wyznacza żadnych perspektyw dla Śląska. Próby nadania mu innego charakteru – choćby podziemnego zgazowania węgla – potrwają dziesiątki lat i nie wiadomo, czym się zakończą w sensie ekonomicznym. Chemiczna przeróbka węgla dla pozyskiwania benzyny to technologia znana od dawna. Ale wiodąca w tej dziedzinie prym Republika Południowej Afryki rezygnuje z niej. Po zniesieniu embarga produkcja benzyny z węgla kurczy się, bo przestaje się opłacać. RPA zapowiada ograniczenie zużycia węgla w energetyce na rzecz budowy siłowni jądrowych.

Nasze głębinowe górnictwo nie jest w stanie – w znakomitej większości – podjąć konkurencyjnej walki nie tylko na europejskim rynku, ale też krajowym – ba, wypychane jest także z naszego regionalnego rynku śląskiego. Więc co dalej?

Jeżeli górnictwo w dzisiejszej formie nie niszczy Śląska w sensie dosłownym, to na pewno hamuje jego rozwój. Blokuje inny potencjał. W swojej obecnej, niezreformowanej postaci – dogorywa. To łabędzi śpiew – pełen teatralnej dramaturgii. Przy użyciu bolesnych rekwizytów – strajków, rejtanowskich protestów i zwyczajnych ludzkich rozpaczy. Ale tamten rzewny świat familoków i urokliwych piosenek, skarbnika i utopców nie dopasuje się do realu. To my musimy zmienić reguły gry. Na jakie?

Mamy na Śląsku kilka kopalń, które są w stanie podnieść rękawicę rzuconą przez światowy górniczy biznes. Może trzeba im dać wolną rękę i wtedy pójdą w tan jak podlubelska „Bogdanka”?

Dla tych, które nie dadzą rady, trafne wydaje się wyjście niemieckie – określenie czasu wygaszania wydobycia (np. 25 lat) i spisanie umowy społecznej, która pozwoli na spokojne przebycie tej drogi. Sygnatariusze to z jednej strony rząd – właściciel kopalń, a z drugiej samorząd i szeroko pojęta strona społeczna. Umożliwiłoby to, jak u naszych zachodnich sąsiadów, kierowanie pomocy publicznej do likwidowanych zakładów.

Niemcy wycinają swoje górnictwo w pień. My w naszej umowie moglibyśmy zastrzec, że istnieje możliwość wykupienia od państwa kopalń, jeżeli nabywca dowiedzie biznesplanem, że potrafi wydobywać węgiel z zyskiem. Może znajdą się chętni – jak w przypadku „Silesii” w Czechowicach-Dziedzicach – którzy znają się nie tylko na fedrowaniu, ale też na korzystnej sprzedaży. W owej umowie powinien być zapis o możliwości przekwalifikowywania górników i zmniejszaniu mocy wydobywczych w miarę tworzenia na Śląsku nowych miejsc pracy.

Czy można sobie wyobrazić Śląsk bez węgla? Ja sobie wyobrażam. Zwłaszcza gdy debata na ten temat toczy się podziemiach zamkniętej kopalni „Katowice”. W niesamowitym w swojej koncepcji Muzeum Śląskim.