Węgiel na podsłuchu

Polski węgiel – od czasu, kiedy 25 lat temu trafił na wolny rynek – był wdzięcznym towarem do wszelkiego rodzaju przekrętów, machlojek i kombinacji.

Choćby wtedy, kiedy wyjeżdżał z kopalni zaopatrzony w fakturę sugerującą marną jego jakość, a więc niską cenę – a docierał na miejsce przeznaczenia jako węglowy cymes. Za który trzeba zapłacić jak za cymes. Były lata, że eksportowaliśmy węgiel prawie za darmo, ale w kraju trzymaliśmy wysokie ceny. Toteż pełne pociągi wyjeżdżały jednym przejściem na Ukrainę, do Czech lub Słowacji, żeby po paru godzinach wrócić do kraju. Potem przestano już kombinować z taką marszrutą – wystarczyły same faktury sygnowane przez celników. To pierwsze z brzegu przykłady i w rzeczywistości dotyczą nie tylko tego naszego czarnego skarbu, który teraz przyprawia nas o ból głowy. Podobnie miała się rzecz ze spirytusem, cementem, drewnem… no, ze wszystkimi tzw. towarami masowymi, które stanowiły mroczny przedmiot pożądania i których ceny brały się zazwyczaj z kapelusza – czyli na zewnątrz diametralnie różniły się od tych proponowanych wewnątrz kraju.

O aferach węglowych zapisaliśmy swego czasu w POLITYCE setki stron. Lata jednak musiały minąć, żeby – jak się naiwnie wydawało – ucywilizować węglowy rynek. A tu masz: ze śledztw w aferze podsłuchowej wychodzi jak na talerzu, że węgiel pozostaje w cwaniackiej grze. Na szczęście – a wszystko na to wskazuje – nie chodzi o węgiel śląski, tylko rosyjski, który ponoć sprzedawano jako rodzimą markę.

Przed eurowyborami premier Donald Tusk wyciągnął rękę do górników, którzy szykowali się już na marsz na Warszawę. Powiedział, że sprawy polskiego węgla leżą jego rządowi na sercu tak mocno, jak niepodległość kraju. Mocne. Obiecał, że nie będzie zamykania kopalń, nawet tych, które ze względów ekonomicznych zlikwidować trzeba. No i że przyjrzy się importowi węgla do Polski (w ub. roku prawie 12 mln ton), a szczególnie temu z rosyjskiej strony. Ta deklaracja już na dzień dobry doprowadziła do zatrzymania 11 osób z kierownictwa podbydgoskich Składów Węgla, a teraz… a teraz Marka Falenty, współwłaściciela firmy. To on rzekomo stoi za podsłuchami, które trzęsą obecnie ekipą Tuska, a wszystko dlatego, że popsuto mu świetny interes.

fot. Leszek Zych/POLITYKA

Gdyby tak miało być, to byłoby to dość prostym, a nawet naiwnym wytłumaczeniem afery podsłuchowej. Ale to zostawiam na boku. Sprawa handlu węglem i bez tego jest intrygująca. Problem w tym, że świat teraz dławi się węglem. Ceny spadają, a towar jedzie i płynie do nas ze wszystkich stron. Jesteśmy wytrawnym rynkiem, bo nasza energetyka jest uzależniona (i jeszcze przez dziesięciolecia będzie) od węgla. Jak kania od dżdżu. Również gospodarstwa domowe bez węgla się nie obędą. Szacuje się, że dla domowych pieców Polacy kupują 13–14 mln ton węgla rocznie. To są najlepsze gatunki, nazywane „grubym węglem” – no i ceny świetne. Jeśli z dala od kopalń, to gdzieś 800 zł za tonę, jeśli nie więcej (koszt wydobycia tony węgla to teraz ok. 300 zł). Dla węglowych spółek, które fedrują taki gatunek, to świetny interes.

Prawdopodobnie zwietrzyły go Składy Węglowe, które kupowały węgiel w Rosji. Bzdury się wypisuje, że to węgiel niskiej jakości – jakość ma świetną, a cenę niską, bo w większości pochodzi z kopalń odkrywkowych. Nie wiem, po ile trafia na nasz rynek, ale jeżeli jest sprzedawany po obowiązujących u nas cenach, to przebicie jest niebywałe, a biznes więcej niż świetny.

No i tu pojawia się nowy problem. Składy Węglowe ponoć sprzedawały rosyjski węgiel pod marką Katowickiego Holdingu Węglowego (słynie z węgla najlepszej jakości w kraju) – po 600 zł za tonę. Przynajmniej 200 zł mniej od towaru rodzimego. Dla przeciętnego Kowalskiego to wyśmienita cena. Można za nią szefów Składów Węglowych całować po łapkach.

To pokazuje przewlekłą chorobę węglowego rynku. Kopalnie powszechnie generują straty – blisko 150 mln ton za pierwszy kwartał. Pojawia się więc pytanie, jak w drodze do Kowalskiego węgiel wydobywany za „300” osiąga „800” i więcej. Wydawałoby się, że dwa i dwa to cztery, nie pięć. W tej konfiguracji „600” za rosyjski węgiel (choć pod polską marką) to cena przyzwoita. Przynajmniej dla Kowalskiego.

Nie wiem, czy za podsłuchami stoją faceci od handlu węglem. Wiem za to, że ten handel potrzebuje prześwietlenia. I śledztwa na miarę afery podsłuchowej. Jak amen w pacierzu.