Deputatom czas powiedzieć sayonara

Mamy początek deputatowej rewolucji: Kompania Węglowa, największa firma górnicza w Europie, zabrała swoim emerytom i rencistom jedną tonę węgla, a nowi pracownicy pożegnają się z tradycyjnym prezentem w postaci deputatu węglowego dla zatrudnionych na dole.

Kompania jest w trudnej sytuacji finansowej. Tak trudnej, że zamach na górnicze świętości zatwierdziły związki zawodowe. Deputaty, przypomnę, to część wynagrodzenia za pracę wypłacanego w naturze. Po wojnie węgiel był dla kraju wszystkim, więc górników obsypywano szczególnymi przywilejami – od końca 1949 r. ujętymi w „Karcie górnika”.

Ostatnia nowelizacja „Karty” miała miejsce w 1981 r. Jest w niej m. in. właśnie deputat węglowy (do 8 ton dla pracujących i 3 tony dla emerytów); są dodatkowe pensje („barbórkowa” i „14”), nagrody jubileuszowe, odprawy przy przejściu na emeryturę, zwrot kosztów przejazdu na urlop; jest tzw. piórnikowe (to kilkaset złotych rocznie na uczące się dziecko) i szereg innych dodatków włącznie z zegarkiem po przepracowaniu 25 lat – oczywiście nie tak cennym, jak niektóre bywają. W poprzednim ustroju był to wyraz „szczególnego uznania dla trudu górniczej pracy”. Ale czy ta filozofia ma racje bytu w gospodarce rynkowej? I bez względu na sytuację finansową węglowych firm?

Na garnuszku Kompanii Węglowej jest ok. 250 tys. emerytów i rencistów – spółka wypłaca świadczenia byłym pracownikom zlikwidowanych kopalń. Rocznie na węgiel z emeryckich deputatów wydaje dla blisko 300 mln zł. Mniej więcej tyle samo kosztuje węgiel dla zatrudnionych. Niewiele już osób bierze węgiel w naturze – aktualny ekwiwalent za tonę to blisko 600 zł, a po „uzusowieniu” na rękę wychodzi 515 zł. Katowicki Holding Węglowy wydał w ub. r. na obsługę emerytów 40 mln zł, a Jastrzębska Spółka Węglowa – 65 mln zł. Pojawiają się głosy, że to nie węglowe firmy powinny wypłacać deputaty dla emerytów, tylko ZUS (a więc rząd). I tego domagać się będą związki zawodowe.

Kompania zrobiła pierwszy, nieśmiały jeszcze krok w pozbyciu się reliktów przeszłości. Po kieszeni uderzono w najsłabszą emerycką grupę – raczej pewne jest, że na razie nie będzie odważnych, żeby dobrać się do przywilejów górników pracujących.

Zresztą – czy tylko oni byli pieszczochami poprzedniego system? Energetycy za prąd płacą grosze, a kolejarze z rodzinami tyle samo wydają na przejazdy (oni też zachowali deputat węglowy). Pracownikom LOT –u także jest w przestworzach lżej – bo taniej, a pracownicy browarów mają przydziały piwa całkiem za friko.
W cukrowniach deputatem jest cukier, a pracownicy Polskiej Grupy Farmaceutycznej mogą faszerować się medykamentami dużo taniej, niż przeciętny zagrypiony Polak.

I tak można byłoby ciągnąć bez końca – żyjemy w kraju przywilejów. I nic nam do tego, że dobrze hulająca prywatna firma rozpieszcza różnymi przywilejami swoich pracowników. Kiedy jednak deputaty powiększają straty państwowych gigantów, jak choćby węglowych spółek, to aż się prosi, aby przynajmniej z niektórymi się pożegnać. Bo z jakiej racji dobrze zarabiający górnik ma dostawać 300 zł „piórnikowego” na dziecko, a pielęgniarka już nie?