Laurka dla Kazimierza Kutza na 85-lecie

Ślązak, artysta, reżyser, pisarz, polityk. Trybun ludowy. Człowiek w najpełniejszym możliwym wymiarze. Kazimierz Kutz – od 16 lutego osiemdziesiątka piątka z plusem.

Wielokrotny uwodziciel ponętnych słynnych niewiast, wielokrotny mąż pięknych kobiet. We wszystkich wyżej wymienionych rolach doceniony. Szukanie dowodów na tę odważną tezę nie ma sensu – są jak wyważanie otwartych drzwi. Są na wyciągnięcie ręki. W mediach, bibliotekach, kinach i teatrach. Życiowe salta potrafi przekuć w cenny kruszec – ostatnia (mam nadzieję) fascynacja jego erotycznego pojemnego wnętrza – znana aktorka Iwona Świętochowska – oznajmiła niegdyś publicznie jednym tchem, że Kutz to najlepszy mąż, ojciec i partner życiowy. Jak on to robi? Nie ma sensu wymieniać po kolei jego dokonań. Wszyscy to robią, na pewno bardziej kompetentnie niż ja – gdybym się za to zabrał.

No bo co – że Ślązak z krwi i kości? Wiadomo – w tej roli znany jest tu, na Śląsku i tam, w Warszawie. Tu – stał się pierwszym, najwybitniejszym wśród żyjących. A trzecie miejsce, w plebiscycie na najważniejsze osobistości tej ziemi w XX wieku, po Korfantym i Ziętku – nie wymaga komentarza.

Sam z patriotycznej, powstańczej rodziny – ma tytuł do głoszenia swoich prawd. Pod podium, na którym stoi jego mentorski tron – zawsze jest pełno ludzi. Jedni słuchają z uwielbieniem, bo porusza najczulsze struny ich zbolałych dusz, inni sarkają pod nosem, bo czują tony, które nie współbrzmią z ich przekonaniami i odczuciami. Są tacy, co wychodzą i trzaskają drzwiami, wrzeszcząc wściekle: To bezczelna kakofonia! Ale zaraz wchodzą nowi:  jednym słowem sala jest zawsze pełna. Trybun. Po prostu. Czasem piszącego te słowa wkurza jak cholera, ale cóż – cały Kutz.

Że artysta – sprawa jest postanowiona i udokumentowana. Artysta musi widzieć to, czego zwyczajny człowiek dostrzec nie potrafi, nie może – a nawet nie powinien. Cóż by to był za świat, w którym wszyscy mieliby tę nadzwyczajną wrażliwość i predyspozycję do dostrzegania zwodniczych widziadeł!

Bądźmy szczerzy – ta nieodzowna potrzeba artysty byłaby dla zwyczajnego zjadacza chleba straszną udręką, a finalnie – gwoździem do trumny. Boski Juliusz stanowczo przesadził w zamyśle przerabiania zjadaczy chleba w aniołów. Zwyczajnie przesadził. To, że artystyczna dusza Kutza musiała być permanentnie rozdarta – jest pewne. Jak amen w pacierzu. Jego reżyserskie dokonania są wykwitem powyżej udowodnionej tezy. Nie będę się tu wymądrzał – inni wiedzą lepiej. Pisali, mówili, wygłaszali. Obruszali się, a nawet zdecydowanie wrogo odcinali (np. „Do piachu”). W znakomitej większości doceniali, wzruszali się i zachwycali. Kutz może nizać paciorki – co ja mówię, prawdziwe perły tych artystycznych porywów, tworząc jubilerskie cacko przecudnej urody.

Nie trzeba konesera, żeby zorientować się, iż dość zwyczajna (na pierwszy rzut oka) powłoka zewnętrzna mistrza stanowi swoistą kryjówkę dla umiejętności jeszcze nie odkrytych. Urealniają się one stopniowo, z wiekiem raczej powoli i w sposób przemyślany. Tak oto ujrzeliśmy „Piątą stronę świata”. Ci, którzy znają śląską rzeczywistość i jej dzieje, smakują fabułę, odnajdując się w niej wraz z osobistym bagażem zdarzeń. Ci, którzy spłynęli tu niedawno z nurtem własnej historii – przyglądają się i także wzruszają do łez. Nawet ci, którzy uważają, że jest więcej stron świata niż pięć – zatrzymują się, myśląc o sobie.

Kazimierz Kutz bardzo dba o to, by o nim nie zapomniano. Raz mówi, że jest sterany wiekiem, że wszystkie członki po kolei (licząc od dołu, ale w sposób bardzo umiarkowany) odmawiają mu posłuszeństwa, raz – że rusza do boju. Jak mówi, że jest sterany wiekiem – to mówi. Jak idzie do boju – to idzie. Jednym słowem – idzie na Brukselę. Nie jest jednak politycznym nuworyszem i nie pierwsza to wojenka. Tylko chorągiew powiewa inna. Kutz przestał być „politycznym singlem” i przeszedł pod sztandary Palikota, Kwaśniewskiego, Siwca i ich pobratymców. Mówi, że ma Warszawę w dupie i tam, w dalekiej Brukseli będzie walczył o Śląsk. Twierdzi, że Bruksela będzie bliższa Śląskowi niż nasza stolica. Zobaczymy. Kiedy stworzył „Sól ziemi czarnej”, powiedział, że to był przełom w jego życiu, że pokonał jeden z największych artystycznych zakrętów, że urodził wreszcie „to śląskie jajo”. Teraz jest następne, polityczne jajo do wysiedzenia. To wbrew pozorom czynność niebanalna, wymagająca skupienia, czasu i spokoju. Wydaje się (na pierwszy rzut oka), że w ogniu tej belgijskiej batalii Kutz często zapomina o jednym, drugim i trzecim. Ale być może, w ferworze zdarzeń umknęły  mi informacje o zmianie ogólnych metod wysiadywania jaj.

Czego można życzyć Szacownemu Solenizantowi w dniu urodzin i nie popadać w banał? Zdrowia – to przede wszystkim. I wielu lat życia – nie tylko do setki, ale dużo dalej. Bo co to za wiek! – można powiedzieć, niewiele ryzykując. Polański też w tych okolicach – jeśli nawet ciut mniej, to naprawdę o kapkę. A Clint Eastwood – wystarczy posłuchać, jakie ma plany i jak wygląda. No i boski Belmondo – też coś koło tego. Kobiety go kochają, mężczyźni uwielbiają (tu nie widzę analogii) – wyszczerza śnieżnobiałe zęby i co mówi, kiedy pytają – czego pragnie na swoje urodziny? – „Życzę sobie, żeby cały świat był dziś szczęśliwy!”

Chciałbym, żeby Kazimierz Kutz też tego chciał. Bo jak zechce – tak się stanie.