Wykolejenie marszałka

Dzisiaj (21 stycznia) nastąpi zmiana na fotelu marszałka województwa śląskiego. Za Adama Matusiewicza (PO) – Mirosław Sekuła (PO). Wprawdzie swoich faworytów na ten fotel wskazały też opozycyjne partie SLD i PiS, ale niespodzianek nie powinno być. Samorządowa demokracja jest, póki co, przewidywalna.

Matusiewicza wykoleił falstart Kolei Śląskich. Był do tej pory drugą postacią – po Tomaszu Tomczykiewiczu, liderze regionalnych struktur PO i wiceministrze gospodarki – w śląskiej Platformie. Sekuła, godząc się na ten stołek – siedział w fotelu wiceministra finansów, a w życiorysie ma m.in. prezesurę NIK.

Jak do tego doszło?

Końcowe miesiące 2012 r. mijały na Śląsku w atmosferze ostrego sporu o charakter przyszłej „wystawy stałej historii Górnego Śląska” w budowanym Muzeum Śląskim – zarzucono jej proniemiecką narrację i marginalizowanie polskości. Dużo emocji budziły też kwestie uznania narodowości śląskiej i języka.

W grudniu ub. r. mijały dwa lata od zaproszenia Ruchu Autonomii Śląska do współrządzenia województwem śląskim. Trwanie koalicji PO i PSL z autonomistami, to był kolejny punkt zapalny. Ma to bowiem istotne znaczenie nie tylko dla regionu i obrazu Śląska w kraju, ale i dla Polski.

A to dlatego, że Jerzy Gorzelik, lider RAŚ i członek zarządu województwa (podlegają mu m.in. sprawy muzeum), dystansuje się publicznie, jak wiemy, od państwa polskiego i polskości. Opozycja od początku nawoływała do usunięcia autonomistów z koalicji; wiadomo, że nieoficjalnie przyklaskuje takiemu rozwiązaniu wielu działaczy PO.

Kiedy wydawało się, że nic już nie jest w stanie bardziej podgrzać śląskiego kotła, to 9 grudnia na wszystkie tory wyjechały Koleje Śląskie – spółka należąca do Urzędu Marszałkowskiego – i przejęły od Przewozów Regionalnych cały ruch pasażerski na Śląsku oraz połączenia z sąsiednimi województwami. Wyjechały z zapowiadanym od miesięcy rozmachem – w nowym rozkładzie jazdy znalazło się o ponad 100 połączeń więcej niż wcześniej wykonywali obaj przewoźnicy! Pociągi miały wrócić na linie, z których w poprzednich latach wycofały się PR.

Do tego momentu KŚ jeździły na dwóch najbardziej obłożonych trasach: Gliwice – Katowice – Częstochowa (tzw. średnica) i z Katowic do Wisły. Były nawet chwalone. Bilety miały tańsze, wprawdzie minimalnie, niż wcześniej PR. Teraz brawa dla władz wojewódzkich i ich kolejarzy miały zabrzmieć na całym Śląsku i u sąsiadów. W zamian rozległy się ostre gwizdy.

Tuż po starcie z rozkładu wypadało codziennie po kilkadziesiąt połączeń, a w najczarniejszym dniu – ponad 90 (na ok. 580). Media pokazywały wściekłych pasażerów wsadzanych do pośpiesznie wynajmowanych przez autobusów. Chaos, paraliż, kompromitacja – innych porównań nie używano.

W grudniu nie wyjechało 16 pociągów, które zastąpiono autobusami. Ale przekaz medialny był taki, że cały Śląsk ogarnął komunikacyjny paraliż. Tymczasem na większości linii, w tym newralgicznych, komunikacja była sprawna. Śląsk stoi! – takie szły w kraj i świat komunikaty. Czy faktycznie 4, 6 milionowy Śląsk stał wówczas sparaliżowany komunikacyjnym chaosem?

Śląsk nie stanął, ale falstart był oczywisty, nie tylko medialny. Miarą porażki było posypanie głów popiołom i poproszenie PR, wypartej z rynku konkurencji, o przejęcie z powrotem (na rok) pięciu stykowych połączeń międzywojewódzkich. I tak na dzień dobry, dla ratowania sytuacji, śląski przewoźnik stracił ok. 20 proc. regionalnego rynku. Wiadomo już, że z wojewódzkiego budżetu trzeba będzie zapłacić za to 35 mln zł (PR zażyczyły sobie dopłat wyższych niż zaplanowano dla KŚ).

– Zabrakło miesiąca – dwóch do przygotowania dobrego startu – mówi Michał Borowski, nowy prezes Kolei Śląskich. W poprzednim zarządzie był prokurentem. – Wcześniej zabrakło nam wyobraźni i fachowców, uśpiły sukcesy, a i ostra zima w tamtych dniach zrobiła swoje – tłumaczy porażkę w pierwszych dniach.
Spowodował to nie tylko wymianę zarządu Kolei Śląskich, ale doprowadziło też do politycznej zmiany torów. W piątym dniu kolejowego kryzysu do dymisji podał się marszałek Adam Matusiewicz – pierwszy marszałek w Polsce, który tak boleśnie zderzył się z koleją.

Wcześniej media kreśliły portret Marka Worach, prezesa KŚ, wybranego na to stanowisko bez konkursu, dorzucając co rusz bulwersujące szczegóły. Przede wszystkim chodziło o zatajenie, że jest oskarżony o działanie na szkodę firmy, w której poprzednio pracował, a przed nominacją podpisał oświadczenie, że nie toczy się przeciwko niemu żadne postępowanie karne. Do tego ujawniono orzeczenie (znajdujące się w aktach sądowych) o chorobie psychicznej.
– Czuję się oszukany, okłamany i zdruzgotany – mówił Matusiewicz przed złożeniem dymisji. Jego zdaniem w sprawach dotyczących tylko startu kolei poprzedni zarząd zgubiła pycha: – Ale nie mieli odwagi przyjść i opowiedzieć o możliwych problemach. Za to przekonywali, że sukces jest murowany.

Jeszcze przed rezygnacją namawiano marszałka, aby nie postępował zbyt pochopnie, bo wszystko da się naprawić i kolej wróci na właściwe tory. – Zawiodłem się na ludziach, którym zaufałem, ale nie zmienia to faktu, że ponoszę polityczną odpowiedzialność za to, co się stało – uzasadniał Matusiewicz. – Wolę odejść z honorem, niż zapisać w galerii historii tchórzy, którzy chcą trwać za wszelką cenę.

Śląski działacz PO nie ma wątpliwości, że o losach marszałka ostatecznie decydowano w Warszawie: – Problemy Kolei Śląskich były ważne, ale wizerunek Platformy w regionie i kraju, sprawa była przecież nośna – ważniejszy.

Dymisja marszałka oznacza automatycznie odwołanie całego zarządu, z Jerzym Gorzelikiem, szefem RAŚ. A że stało się to w kolejną rocznicę zawiązania samorządowej koalicji z autonomistami, to opozycja zatarła ręce. – Ta sytuacja jasno pokazała, że opcja autonomii województwa jest po prostu nierealna – komentował radny Czesław Sobierajski, szef klubu PiS. – Chcieliśmy mieć własne koleje i z zarządzania nimi dostaliśmy jedynkę. Kolejowa, na razie, autonomia Śląska – wzięła w łeb.

Stąd nadzieje, nie tylko w opozycyjnych kręgach, że KŚ wykoleją śląską koalicję. Gorzelik, zapytany przez „Dziennik Zachodni”, czy czuje się odpowiedzialny za chaos na torach, powiedział, że w zarządzie jest podział kompetencji i ta sprawa do niego nie należy, ale: – Oczywiście nie uchylam się od odpowiedzialności, zwłaszcza, że pomysł powołania Kolei Śląskich był dobry i konieczny. Zawiódł dobór współpracowników, na co nie miałem wpływu.

Spekulacje, co do losów koalicji z autonomistami – szybko rozwiał Tomczykiewicz, jej główny architekt i zwolennik. Zapowiedział, że koalicja w tym kształcie zostaje. W Śląskim Sejmiku (48 miejsc) PO ma 22 radnych, SLD – 10, PiS – 8, RAŚ – 4, PSL – 2, SP – 1 (jeden mandat jest wygaszony). Niespodzianki nie powinno więc dzisiaj być.

Matusiewicz odchodzi w momencie, kiedy Koleje Śląskie stają na nogi. Oczywiście, po oddaniu PR 20 proc. relacji międzywojewódzkich. Zostało im ok. 460 połączeń. W drugiej połowie stycznia tylko na jednej trasie pojawiają się autobusy. Na okrojonym kawałku transportowego tortu jeżdżą teraz z punktualnością 82 proc. (zaczęły z 70 proc.) przy średniej krajowej – 91 proc.

Zegarków jeszcze długo nie będziemy regulować według ich rozkładu jazdy, ale nie dajmy sobie wmówić, że doprowadziły do totalnego paraliżu regionu. Jednym z argumentów powołania własnej kolei było również to, że dotacje – z roku na rok coraz większe – szły do warszawskiej centrali PR, a potem pieniądze rozchodziły się nie wiadomo gdzie. Po Śląsku jeździło się coraz gorzej. Przejęcie przewozów regionalnych na własny rachunek miało więc sens. Zabrakło jednak profesjonalizmu – przeważyły chore ambicja, wypisz wymaluj z okresu Gierka, że my to zrobimy przed terminem.

Koleje Śląskie, mając wcześniej 100 połączeń – porwały się z dnia na dzień na 600! Miały tylko zestawy elektryczne, a tu pojawiły się spalinowe. Włączono je do floty bez podstawowej refleksji, że silniki Diesla muszą w czasie mroźniej zimy – na postojach, w remoncie czy rezerwie – cały czas pracować, albo być podłączone do zasilania elektrycznego, bo inaczej szlag je trafi. I trafił.

Miarą przerośniętych ambicji był rozkład jazdy zbudowany według filozofii, że pociągi powinny być cały czas w ruchu. Jak nie jeżdżą, to nie zarabiają. Niczym linie lotnicze Ryanair, których samoloty maja krótkie postoje na lotniskach. No i wymyślono rozkład jazdy, w którym zabrakło czasu na zwrócenie lokomotyw (tylko w połowie taboru maszyniści przechodzili z jednego końca składu na drugi – i wracali). Teraz przesuwa się rozkład jazdy o 10 – 30 minut, żeby przestawić lokomotywy.

Sytuacja po woli się normuje, ale za ten bałagan trzeba będzie zapłacić. Koleje Śląskie miał na ten rok 156 mln zł samorządowej dotacji. Tylko wracające na tory Przewozy Regionalne wyciągną z tego ponad 35 mln zł. Nie policzono jeszcze kosztów wynajmu autobusów i wiele innych związanych z chaosem i odwołanymi połączeniami. Ten kolejowy koszmar odsłonił inny paradoks: wiadomo już, że wynajęcie przewoźników zastępczych (autobusy) wyjdzie taniej, niż gdyby pasażerów miały wozić punktualnie podstawiane pociągi. Pies pogrzebany leży w bardzo wysokich opłatach za korzystanie z linii kolejowych (torów) i za energię elektryczną. To powinno być ciekawe doświadczenie dla samorządowców.

Przed startem Kolei Śląskich zabrakło wyobraźni i kompetencji. Głową za to zapłacił marszałek Matusiewicz, a nowy – Sekuła, musi zrobić wszystko, aby przywrócić zaufanie do samorządowego przewoźnika. Ale pomysł wprowadzenia własnej spółki na wszystkie regionalne tory nie był, w moim przekonaniu, chybiony.

Na Śląsku zakładano, że swój będzie tańszy i o niebo sprawniejszy niż państwowy monopolista. Nie udało się, ale to nie oznacza, że tak się nie stanie.