Czy wampir był wampirem?

Pod koniec lipca 1975 r. Sąd Wojewódzki w Katowicach skazał na karę śmierci Zdzisława Marchwickiego – uznanego za Wampira Zagłębia. Wyrok śmierci dostał także Jan Marchwicki, a Henryk, trzeci z braci – 25 lat więzienia. Rok później te wyroki utrzymał w apelacji Sąd Najwyższy. Bracia Zdzisław i Jan Marchwiccy zostali powieszeni w jednym z katowickich garaży.

Już wówczas nie brakowało wątpliwości, czy Zdzisław Marchwicki, oskarżony o 14 zabójstw na tle seksualnym i 6 usiłowań, był faktycznym sprawcą tych zbrodni? Po 35 latach przy Zdzisławie Marchwickim, jako Wampirze Zagłębia, nadal stawiany jest znak zapytania?

Na początku lat 90. rozmawiałem o Marchwickich z gen. Jerzym Grubą, który w połowie 1965 r. został szefem specjalnej grupy milicyjnej „Anna” tropiącej wampira (pierwsze morderstwo przypisane wampirowi zostało popełnione w listopadzie 1964 r.). Rozmawiałem z Henrykiem Marchwickim, który w listopadzie 1991 r. opuścił więzienie (ze wzglądu na stan zdrowia) po odsiedzeniu 20 z 25 lat. Rozmawiałem z obrońcami Zdzisława Marchwickiego, mecenasami Bolesławem Andrysiakiem i Mieczysławem Frelichem.
Schorowany Henryk Marchwicki leżał w domu pomocy społecznej: – Bracia byli niewinni, zostali zamordowani w majestacie prawa…

– Ale przecież pan ich obciążał, czym też przyczynił się do zaprowadzenia na szubienicę! – przypomniałem wówczas zmaltretowanemu przez więzienie, choroby i głodówkę Marchwickiemu.
– Bo mnie zmuszono, bito, psychicznie szykanowano … Potem wszystko odwołałem.

W toku tamtego śledztwa do zbrodni, do zabicia jednej z ofiar wampira, przyznał się też jej mąż, oficer wojska. W śledztwie pokazał gdzie zabił, jak zabił, co zrobił z narzędziem zbrodni… Pytany w sądzie, dlaczego przyznał się do czynu, którego nie popełnił, odpowiedział: – Panie mecenasie, gdyby pan był w areszcie na moim miejscu, to też by się pan przyznał…

Mecenas Mieczysław Frelich opowiadał: – W lipcu 1976 r. w rewizji do Sądu Najwyższego wnosiłem o uniewinnienie Zdzisława Marchwickiego i do dziś podtrzymuję to stanowisko. Choć nie twierdziłem i nie twierdzę, że nie był on wampirem. Uważam tylko, że w tym poszlakowym procesie nie udowodniono mu ani jednej zbrodni, ani jednego usiłowania.

Mecenas Bolesław Andrysiak tak komentował: – Marchwiccy, to osobnicy zdemoralizowani do szpiku kości, społeczne dno. Większość brudów życia była ich udziałem. Tylko czy za to się wiesza?

Gen. Jerzy Gruba: – Po tylu latach pracy w milicji w wielu sprawach mam szereg wątpliwości, ale nie w tej, nie co do Zdzisława Marchwickiego.

Po wyroku w pierwszej instancji, a przed rozprawą przed Sądem Najwyższym, Marchwicki napisał pamiętnik: – Podał w nim takie szczegóły, które mógł znać tylko sprawca zbrodni – przekonywał mnie Gruba. – W śledztwie, w trakcie rozprawy i po niej przyznawał się do przestępstw. Czy to mało? – pytał generał. – I najważniejsze: po jego aresztowaniu morderstwa ustały.

To jest właśnie jeden ze słabych punktów śledztwa prowadzonego przez grupę „Anna”: ostatnie zabójstwo przypisane Marchwickiemu popełnione zostało 4 marca 1970 r. w Siemianowicach Śl. – zamordowana została Jadwiga Kucia, pracownica Uniwersytetu Śląskiego. Ważna jest kolejna data: 11 marca 1970 r. milicja otrzymała anonimowy list o takiej treści: to było już ostatnie morderstwo, więcej już nie będzie i nigdy mnie nie złapiecie.

A Zdzisława Marchwickiego aresztowano dopiero 6 stycznia 1972 r. Choć był na wolności – w kartotece wytypowanych 13 280 potencjalnych sprawców Marchwicki znajdował się na 12 878 miejscu – to jednak nie atakował. Dlaczego? Biegli nie mieli wątpliwości, że człowiek zaspokajający w ten sposób swój popęd seksualny, nie przerywa nagle chorobliwej żądzy, nie robi sobie urlopu. Albo znajduje inne ujście dla zboczonych potrzeb, albo wyjeżdża, czy też odsiaduje wyrok, lub umiera?

W nocy z 14 na 15 marca 1970 r. samobójstwo, w podpalonym domu, popełnił Piotr Olszowy, jeden z podejrzanych w tym ogromnym śledztwie. Wcześniej zabił żonę i dwoje dzieci. Olszowy był malarzem pokojowym, jeździł syrenką, co nie było bez znaczenia, bo wampir bardzo szybko oddalał się z miejsca zbrodni; a jednego dnia w przeciągu półtorej godziny, zaatakował dwie kobiety w odległych miejscowościach. Morderstwa, w większości, były tak brutalne, że ofiary mocno krwawiły. Stawiano wówczas pytania, czy wampir nie używa jakiegoś kombinezonu? Trudno sobie bowiem wyobrazić, aby zakrwawiony wsiadał do tramwaju lub autobusu. Morderca nie nosił rękawiczek, a zostawiał po sobie krwawe odciski palców. Nie były to jednak linie papilarne Zdzisława Marchwickiego! Czy Olszowego? Specjalnie wywołany pożar zatarł w domu wszelkie ślady, a ze zwęglonych zwłok nie można było pobrać odcisków palców.

Po ostatnim zabójstwie – 4 marca 1970 r. – śledztwo stanęło w martwym punkcie. Mijały miesiące, a po wampirze, jak kamień w wodę. Za jego wskazanie wyznaczono milion złotych nagrody. Dopiero na początku 1972 r. konflikt rodzinny zmienił się w sensację: żona Zdzisława, wcześniej była żoną Henryka Marchwickiego, doniosła milicji, że to jej mąż jest poszukiwanym wampirem.

Henryk Marchwicki powiedział mi po wyjściu z więzienia: – Na tę kobietę spuszczam kurtynę milczenia… Nie kochaliśmy się w naszej rodzinie, nie byliśmy kryształami… Gdybym ja wiedział, o co mnie potem posądzono, że Zdzisław jest wampirem, to pierwszy poleciałbym na milicję, żeby na niego donieść.

Dostałem kopię pamiętnika Zdzisława Marchwickiego pisanego 35 lat temu. Ścieka krwią, spermą i wszelkim wyuzdaniem. Choć wiele wskazuje na to, że był tworzony pod dyktando, to jednak pokazuje jego marne i zboczone życie. Na każdym kroku pasowało ono do wizerunku wampira. Pasowało, co nie oznacza, że był on Wampirem Zagłębia.

****

Witam po wakacjach. Może nie powinienem zdradzać takich tajemnic, ale jeżeli ktoś chce w Polsce, w środku sezonu i upalnego lata, znaleźć miejsce na plaży, gdzie człowiek od człowieka leży 100, 200, 300 metrów, a nawet więcej – niech dąży na Hel.