Wersja sędziego Hurasa – czas prawa i sprawiedliwości

Przed urlopem dostałem uzasadnienie Sądu Rejonowego dla Krakowa – Śródmieście w sprawie katowickiego sędziego Andrzeja Hurasa. (Odsyłam do: Wersja Hurasa, Polityka 3/2001 i Wersja (sędziego) Hurasa – cd. – blog 05. 06. 2009 r.). Prawomocny wyrok Sądu Okręgowego w Krakowie – zapadł po apelacji prokuratury – w całości podzielił ustalenia sądu pierwszej instancji. Sędzia Huras jest niewinny! To kilkaset stron tekstu. To też pasjonująca i mrożąca krew w żyłach lektura. Lepsza od najlepszych kryminałów, choć nigdy nie powinna się ukazać w państwie aspirującym do państwa prawa i sprawiedliwości.

Przypomnę: wiosną 2009 r. krakowski sąd, po 7 latach procesu, oczyścił Hurasa ze wszystkich prokuratorskich zarzutów. Uniewinniony został także Krzysztof Porowski, biznesmen z Sosnowca, który miał korumpować sędziego i prowadzić inne przestępcze interesy. Otrzymałem tylko część jawną uzasadnienia, która już jest bulwersująca w ocenie działań służb specjalnych i prokuratury. Można przypuszczać, że w części tajnej pozostały takie informacje, które jeszcze bardziej pogrążają dyspozycyjnych śledczych tych dwóch firm.

Co ustalił krakowski sąd?

Huras, jako wiceprezes SO w Katowicach, odpowiadał za sprawy administracyjne, w tym za remonty starych budynków sądowych, budowę nowych i, oczywiście, za przetargi na te inwestycje; nadzorował też pracę komorników sądowych. Na gruncie prywatnym znał Porowskiego. To jedna strona tego medalu.

Druga jego odsłona, to akcja UOP pod kryptonimem „Temida”, która miała na celu pozyskanie agentów w środowisku sędziowskim lub znalezienie haków umożliwiających ręczne sterowanie, a więc ograniczenie ich niezawisłości. Zbiegło się to ze sztandarowym hasłem Lecha Kaczyńskiego, ministra sprawiedliwości w rządzie AWS Jerzego Buzka, nawołującym do walki ze wszechogarniającym kraj, a przede wszystkim Sląsk, układem. A bez wiernych policjantów, prokuratorów i sędziów układu nie można byłoby pokonać.

Nie bardzo było wiadomo na czym ten układ polegał, ale pewne było, że stoi za nim SLD. Chodziło więc też, aby znaleźć haki na czołówkę SLD, a całą partię wdeptać w ziemię. Huras należał wcześniej do PZPR i znał ludzi lewicy. Tropienie układów na dobre zaczęło się dopiero za rządów PiS. Sprawa Hurasa i Porowskiego miała być modelowym przykładem rozliczania się IV RP ze skorumpowaną III RP. Wiadomo jak się zakończyła. Wyszło jak wyszło. Ale wówczas, na samym początku krucjaty, Huras dodatkowo mógł stać się przeszkodą w dziele wielkiej lustracji zapowiadanej przez PiS, bo z kolei PSL chciało go wystawić na stanowisko I zastępcy w Instytucie Pamięci Narodowej.

O takich ludziach mówi się, że znaleźli się w niewłaściwym czasie na niewłaściwym miejscu. Najpierw minister sprawiedliwości zażądał odwołania wiceprezesa Hurasa za rzekome machlojki przy wydzierżawieniu budynku dla Sądu Rejonowego w Sosnowcu. Szykowała się kryminalna sprawa. Głośno było o niej w mediach. Nic z niej nie wyszło, bo okazało się, że negocjacje prowadził, i wyboru oferty dokonał, jeden z wiceministrów sprawiedliwości, podwładny Kaczyńskiego.

Nie wyszło, ale Huras tak czy inaczej musiał odejść.

Przypisano więc mu kompromitujące związki z Porowskim. Z gazet dowiedział się, jeszcze jako wiceprezes, że siedział biznesmenowi w kieszeni. Brał od niego łapówki. Odejść musiał też ówczesny prezes SO w Katowicach, Tadeusz Kałusowski, który miał kryć te kryminalne konszachty, a do tego sprzeciwiał się żądaniom ministra sprawiedliwości co do odwołania zastępcy. Powód odwołania: podejrzenie o popełnienie przestępstwa! Jakiego? – Tylko minister wie, o jakie chodzi! – miał odpowiedzieć kolejny wiceminister, który z wnioskiem Kaczyńskiego przyjechał do Katowic.

Wreszcie zjawił się sam minister, który oświadczył, że nie ma zaufania do prezesa sądu, co może mieć poważne konsekwencje dla całego katowickiego sądownictwa. Huras, z kryminalnymi posądzeniami, musiał polec w starciu z ministrem; a Kałusowski sam ustąpił dla dobra podległych sędziów i wymiaru sprawiedliwości (górnolotna ocena, ale prawdziwa).

Kałusowski był świadkiem w krakowskim procesie. Swiadkiem też był Leszek Piotrowski, były wiceminister sprawiedliwości, długoletni współpracownik braci Kaczyńskich, który zaaranżował spotkanie ministra Kaczyńskiego z Hurasem. Chodziło o to, aby temu drugiemu dać szansę na przedstawienie swoich racji, że z żadnymi przestępczymi układami nie ma nic wspólnego. Piotrowski był przy tym. Ale dyskusji nie było: proszę odejść, a z jakich powodów, to ja, jako minister, wiem. Zeznania nieżyjącego już mecenasa Piotrowskiego były niezmiernie ważne dla Hurasa.

Sąd kieruje się własnym rozumem, można więc przypuszczać, że najcenniejszymi świadkami w tej sprawie stali się dla niego oficerowie służb specjalnych zaangażowani w śledztwo na którego celowniku byli Huras i Porowski.

To od nich (pracowników UOP) sąd się dowiedział, że oddział antyterrorystyczny, który miał zatrzymać Porowskiego, dostał od służb informacje, iż jego posesja jest ufortyfikowana, obwarowana podwójnym ogrodzeniem między którym biegają psy zabójcy, a w środku są uzbrojeni po zęby strażnicy – najemnicy mówiący wschodnim akcentem. Poinformowano ich też, że Porowski może próbować ucieczki jednym z opancerzonych samochodów stojących w garażach i na podwórku. Sprawa poważna. Akcja została przeprowadzona perfekcyjnie, między innymi dlatego się udała, że nie było podwójnego ogrodzenia, groźnych psów, najemników i pancernych samochodów. Zwyczajna posesja. W świat poszło zdjęcie oficera przykładającego pistolet do głowy obezwładnionego najemnika – ochroniarza. Broń i oficer okazali się prawdziwi, a najemnik, to pracownik budowlany, który także znalazł się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu.

Sąd oglądał też zdjęcia antyterrorysty z bronią skierowaną w paruletniego chłopczyka, który był wówczas na posesji Porowskiego. Też w nie w tym czasie. Sąd dowiedział się od oficerów UOP i z ich notatek służbowych o tym, kogo skruszony Porowski miał pomówić (o przestępcze powiązania ze sobą), żeby wyjść z tej opresji cało? Chodziło o całą wierchuszkę lewicy od Leszka Millera i Zbigniewa Siemiątkowskiego po Aleksandra Kwaśniewskiego. Porowski siedział dwa lata w areszcie i nie dał się namówić na skruchę i tzw. areszt wydobywczy.

Ważne dla sądu było również to, jak przypuszczam, że z akt tego newralgicznego śledztwa zginęła dyskietka z nagranym przesłuchaniem Porowskiego, akurat ta dotycząca haków na lewicę, i co ciekawe, na Marka Kempskiego, wojewodę katowickiego z ramienia AWS. Przed sądem, oprócz Hurasa i Porowskiego, stali jeszcze dwaj oskarżeni, którzy się samooskarżyli, żeby wyjść z tego cało (szczegóły w „Wersji Hurasa”) – oficerowie UOP ujawnili, że to ich współpracownicy, w sumie konfidenci, którzy zrobiliby wszystko, aby wywinąć się z innych przestępstw. Oficerowie UOP mówili też o zaplanowanym, przez jednego z ich konfidentów, zamachu na Porowskiego. Specjalnie został uszkodzony samochód, ale UOP ten wątek trzymał pod suknem. Pojawił się dopiero w sądzie.

Sąd dowiedział się od oficerów UOP o decyzji wyprodukowania fałszywych dowodów na Hurasa, bo prawdziwych nie było, i o podrzuceniu ich w trakcie przeszukania znajomemu komornikowi; do podłożenia koperty nie doszło, bo funkcjonariusz, który miał to wykonać, zwyczajnie przestraszył się przestępczego (a nie operacyjnego) działania. I można byłoby jeszcze przywołać sporo innych momentów, kiedy oficerowie UOP zadają sobie pytanie: dokąd nas prowadzą, albo dokąd my idziemy? A samo zachowanie prokuratury w tej sprawie – chodzi o Prokuraturę Okręgową w Gdańsku, która prowadziła śledztwo – można, od skierowania do krakowskiego sądu aktu oskarżenia, ocenić słowami klasyka, a ich sąsiada z Gdańska: musiała coś napisać, a potem ani be, ani me, ani kukuryku.

Tyle po pobieżnej (wakacyjnej) lekturze dokumentów krakowskiego sądu. Ta sprawa, nie jedyna przecież w kraju, wymaga głębszej refleksji i na pewno należy do niej wrócić na papierowych łamach. Bo już po sztandarami PiS awansowali zaangażowani w nią oficerowie UOP (teraz ABW) i prokuratorzy.

Póki co sędzia Huras ma satysfakcję z tego, choć pewnie wątpliwą, że prawo i sprawiedliwość pisze się nadal małymi literami.

*****
Autonomiści przeszli i idą dalej – nawet niezła dyskusja wyszła, ale zastanawiam się, co robić z takim postaciami jak Arabella? Wycinać w pień, czy machać na nie ręką, bo i tak nikt na te fanatyzmy nie reaguje?
Wakacyjne serdeczności z Helu.