Witaj, Wielki Bracie

Zadzwonił znajomy lekarz z Berlina, który zdążył już przeczytać artykuł „Ściśle jawne” z ostatniej „Polityki”: – Słuchaj, gdybym ja w szpitalu powiedział, że nie zgadzam się, aby pracodawca kontrolował mój czas pracy, to następnego dnia szukałbym innej roboty. To jego komentarz do protestów personelu i związków zawodowych szpitala w Wałbrzychu – podobnie, jak w innych szpitalach i firmach w kraju – przeciwko wprowadzaniu biometrycznej rejestracji wejść i wyjść.

W Polsce, choć ponoć świetnie sobie radzicie w kryzysie, głównym zmartwieniem powinna być sprawa etosu pracy, a nie rozdzieranie szat, że kontrolują mnie na podstawie linii papilarnych czy siatkówki oka – taki kamyk wrzucił do naszego ogródka.

Lekarze z Wałbrzycha uznali, że przystawianie palca do jakiegoś czytnika jest odrażające. Nieetyczne. Ich zdaniem dyrekcja wprowadziła policyjne metody ewidencji i prowadzi działania, jak w dochodzeniach kryminalnych; porównano je nawet do metod hitlerowskich, bo w czasie wojny linie papilarne były na kenkarcie.

Pracownicy wałbrzyskiego szpitala posiadają karty magnetyczne, w których zakodowanych jest 50 punktów cyfrowych ich linii papilarnych. Do karty przypisany jest też kod PIN. Przy wejściach zamontowane są rejestratory czasu pracy. Wchodząc i wychodząc wkłada się do nich kartę i przykłada palec do czytnika. System sprawdza czy linie papilarne odpowiadają tym zaszyfrowanym na karcie; jeżeli tak, to zapisywane są na niej informacje dotyczące czasu spędzonego w szpitalu. Potem służą do naliczenia wynagrodzenia.

Przypominam, że podobny system rejestracji czasu pracy zakwestionował Naczelny Sąd Administracyjny, który orzekł – na wniosek Głównego Inspektora Danych Osobowych – że w jednej z firm w Mławie działa on nielegalnie, bo w naszym kodeksie pracy i ustawie o danych osobowych nie ma przyzwolenia na zbieranie danych biometrycznych nawet za zgodą pracownika. Teraz GIODO dąży do znowelizowania kodeksu pracy, aby dopuścić biometrię do katalogu danych dostępnych dla pracodawcy, ale uważa, że takie rozwiązania – biometryczne rejestracja czasu pracy – powinny stosować tylko instytucje o charakterze specjalnym, ale już  nie – na przykład –  mleczarnie.

A dlaczego taniego i świetnie sprawdzającego się biometrycznego systemu ewidencji pracy, i poruszania się w firmie, nie miałyby stosować mleczarnie? – pyta Sebastian Małycha, prezes katowickiej firmy Mediarecovery, zajmującej się m.in. ochroną biznesu i  tropieniem nadużyć. – Na co dzień w sposób wręcz ekshibicjonistyczny na każdym kroku odsłaniamy swoją prywatność, a tu nagle linie papilarne w pracy drastycznie ją naruszają. Z jakich powodów? Przecież niedawno na naszym rynku pojawiły się bankomaty, z których można wybierać pieniądze dzięki czytnikom biometrycznym.

Właśnie: czy przekazanie bankowi linii papilarnych i wzorów naczyń krwionośnych narusza naszą prywatność w takim samym stopniu, jak – zdaniem związkowców – dzieje się to przy żądaniu przez pracodawców odcisków palców dla rozliczania pracy?

Istotne znaczenie przy konstrukcji nowych przepisów będzie miało  określenie celowości żądania takich danych – mówi dr Arkadiusz Lach z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Poza wszelką wątpliwością jest uzyskanie zgody pracownika na ich pobieranie i przetwarzanie. Choć wiadomo, czym brak zgody może się skończy. – Jeżeli bierzemy  odciski dla celów ewidencji i kontroli poruszania się w firmie, to absolutnie nie można ich wykorzystywać np. do wewnętrznych śledztw w sprawie nadużyć. I odwrotnie.

Katalog nowych danych, do których może mieć dostęp pracodawca, musi być zamknięty. – Nie można zostawić furtki, która umożliwi uzupełnienie go o profil DNA, bo tu naprawdę wejdziemy w prywatną sferę pracownika. Nie można otworzyć puszki Pandory. A są już firmy, i to nie te ze specjalnej półki, które podłączają pracowników pod wykrywacze kłamstw albo poddają testom psychologicznym. To głębsza ingerencja w prywatność, niż zapisanie odcisków palców.

W polskim prawie – w ocenie Lacha – nie są uregulowane sprawy dopuszczalności i zakresu monitoringu* w pracy, a dosadniej: inwigilacji. W dobie społeczeństwa informacyjnego takie możliwości dzięki dostępności  wyrafinowanych urządzeń i programów – są praktycznie nieograniczone. – Trzeba zakreślić prawne granice ingerencji pracodawcy w życie pracownika w godzinach służbowych – mówi prawnik. Należy też  zdefiniować cele monitoringu. – W umowach o pracę lub regulaminach trzeba określić zakres wykorzystywania służbowego sprzętu dla celów prywatnych. W tych regulacjach powinna znaleźć się odpowiedź na pytanie, czy prywatność, w naszych czasach, jest w miejscu pracy jeszcze możliwa?
Kasjerka jednego ze śląskich hipermarketów mówi, że podglądana jest od stóp do głowy i od pierwszej sekundy pracy do ostatniej: – Byłam w robocie po przeżyciu tragedii rodzinnej – opowiada. Powiedziała o tym przełożonej. Gdzieś pod koniec dniówki pojawił się asystent monitorujący kasę: – Nie uśmiechnęłaś się do tego ostatniego klienta, masz po premii! – krzyknął.

Obserwowani jesteśmy przez całą dobę. Kamery w każdym zakątku miasta, to już codzienność. Systemy rejestrują każdą naszą obecność w aptece i wiedzą, z którego miejsca prowadziliśmy rozmowy przez komórkę. Systemy sprawdzają naszą tożsamość. Do USA nie można wjechać bez zgody na zeskanowanie tęczówki oka. Czy to jeszcze łagodne monitorowanie, czy już brutalna inwigilacja i szpiegowanie? Szczególnie w godzinach pracy. Bo to czas największych emocji.

Na styku pracodawca – pracownik ścierają się bowiem dwa przeciwstawne interesy. To naturalne, że ten pierwszy chce jak najwięcej wiedzieć o zatrudnionych. Mieć ich, jak na widelcu. Jednym z powodów jest ochrona biznesu. – Pracodawca powierza pracownikom dostęp do pieniędzy firmy i informacji handlowych – mówi Przemysław Krejza, prezes Instytutu Informatyki Śledczej w Katowicach i jeden z szefów w Mediarecovery. – Chce więc wiedzieć, gdzie przebywają i co robią. Żyjemy w świecie, który zaczyna przypominać matrix. Można w nim  spokojnie pracować. – Chodzi tylko o rozróżnianie tego, co jest służbowe, a co prywatne – dodaje Krejza. – Mój pracodawca widzi i rejestruje wszystko, co robię na komputerze. Zgadzam się z tym, bo przychodzę do roboty, a nie po to, żeby korespondować z kochankami.

Bywa, że te pojęcia – prywatne i służbowe – na siebie się nakładają. Firma X zwróciła się do Mediarecovery o rozwiązanie takiego problemu: jej konkurencja pojawia się dokładnie w tych samych miejscach, z tańszymi cenami, choć zapytania ofertowe nie były do niej kierowane. Kret w firmie. – Problem polegał na tym, że wszyscy pracownicy mieli nieograniczony dostęp do systemu komputerowego i mogli wejść do każdego jego zakątka – opisuje Małycha. Nie było też kontroli poruszania się między wydziałami.

Monitoringowi poddano więc cały system informatyczny. Pierwsze czerwone światełko zapaliło się przy komputerze magazyniera. Czego facet odpowiedzialny za wydawanie towarów szuka na stronach ofertowych? Wtyka nos w nie swoje sprawy. To był strzał w dziesiątkę. Reszta to już bułka z masłem. –  Analiza mejli i billingów precyzyjnie wyselekcjonowała grupę osób sprzedających konkurencji informacje – mówi Małycha. Czy wcześniejszy prewencyjny monitoring zapobiegłby stratom? – W większości takich spraw, a jest  ich sporo, raczej tak!

Właściciela firmy produkcyjno – projektowej Y, zatrudniającego ok. 100 pracowników, zaniepokoił systematyczny spadek zamówień. – Myśleliśmy, że mamy do czynienia z typową jemiołą, która wykorzystując sprzęt i kontakty pracodawcy – żywiciela dorabia sobie na boku – opisuje Krejza. Okazało się, że 10 osób założyło swoją działalność gospodarczą, która potajemnie funkcjonowała jak firma w firmie. – Jemioła uzależniona jest od żywiciela, a celem tego pasożyta było bezczelne wprost wykończenie pracodawcy za jego własne pieniądze. I przejęcie rynku.

Takie cwaniactwo skłania do coraz głębszego monitorowania pracy. A narzędzi temu służących jest teraz do wyboru, do koloru. Kamery w biurach i halach produkcyjnych, to już standard. Nagrywane i odsłuchiwane bywają rozmowy telefoniczne. Sprawdzane są numery telefonów na które dzwonią pracownicy. Dzięki GPS śledzone są samochody służbowe, a zainstalowane w nich czarne skrzynki rejestrują m.in. ilość przejechanych kilometrów, poziom paliwa, włączenie i wyłączenie silnika oraz rozmowy prowadzone w szoferce. Nawet krzesła może wyposażyć w czujniki pomiaru, które rejestrują przerwy w pracy.
W pracy jesteśmy, jak ryby w akwarium, brakuje tylko kamer w toaletach i rejestratora czasu siedzenia w WC – mówi kasjerka z hipermarketu. A ryby, jak wiadomo, głosu nie mają.

*Monitorowaniem określa się gromadzenia informacji o pracownikach poprzez poddanie ich obserwacji bezpośrednio, czy też z użyciem urządzeń elektronicznych. Monitoring może być proaktywny, nastawiony na działania prewencyjne (ocenę czasu pracy, wydajności i wykorzystywania sprzętu pracodawcy); i reaktywny – po uzyskaniu wiadomości o nielegalnym lub nieetycznym zachowaniu.