Śląszczyzna na zakręcie

MSWiA negatywnie zaopiniowało projekt ustawy o nadaniu dialektowi śląskiemu statusu języka regionalnego, drugiego w kraju po kaszubskim. Nie zamyka to jeszcze drogi do sejmowej procedury nowelizacji ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz języku regionalnym, ale ją komplikuje. Śląszczyzna znalazła się na zakręcie.

Nie znam gwary śląskiej i do niczego nie jest mi mieszkając na Śląsku potrzebna. Ale jak znaleźli się pozytywni zapaleńcy, którzy chcą mowę ojców ocalić od zapomnienia i rozwodnienia – Polityka, 2009-09-19, Proja godać – to nie powinno się rzucać im kłód pod nogi. W ostatnim spisie powszechnym 173 tys. osób na Śląsku i Opolszczyźnie zadeklarowało przynależność do nieuznawanej narodowości śląskiej. Z tego 56 tys. obywateli naszego kraju przyznało się do używania śląskiego jako swojego pierwszego języka domowego (to więcej niż ludności posługującej się kaszubszczyzną). W nadchodzącym kolejnym spisie może ich być trochę więcej, albo i mniej. Uznanie więc śląszczyzny za język regionalny nie spowoduje, że Polska zatrzeszczy w swych ustrojowych i terytorialnych szwach. A najprawdopodobniej takie właśnie obawy wpłynęły na negatywną decyzję MSWiA.

Ministerstwo uznało, że język jest tworem historycznym, który potrzebuje wieków, żeby się ukształtować i wyodrębnić. Zgoda, tylko taką historyczną drogę przechodzą języki narodowe. Lepienie z wielu gwar i dialektów dzisiejszego literackiego języka polskiego trwało prawie pół tysiąclecia. Ale to sam ustawodawca zdecydował, że status języka regionalnego może zależeć od decyzji politycznej. Do 2005 r., kiedy w życie weszła ustawa o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz języku regionalnym, kaszubski też był uznawany tylko za dialekt. Wolą posłów stał się językiem regionalnym. Oczywiście, po spełnieniu wielu warunków. Kaszubi w wyniku kompromisu stworzyli z wielu kaszubskich gwar swój język literacki. Taką samą drogą poszli Ślązacy, ale napotkali na niej czerwone światło.

MSWiA uznaje śląski za jeden z dialektów języka polskiego (z kaszubszczyzną też tak wcześniej było), który w wyniku rozdzielenia granicami państwowymi – przypomnę, że przez siedem wieków – rozwijał się poza głównym nurtem polskiego języka. Stąd śląszczyznę cechuje pewna odrębność w stosunku do dialektów np. małopolskiego i mazowieckiego, ale nic więcej. A mnie się wydaje, że to kilkusetletnie rozdzielenie – i przetrwanie w żywiole języka niemieckiego – powinno być atutem dla śląskiego. Wszak językoznawcy raczej zgodnie oceniają, że w gwarach czy też dialektach śląskich, z których kodyfikuje się śląszczyznę, pobrzmiewa język Kochanowskiego i Reja. Przetrwał poza Polską. Czy nie warto więc zdmuchnąć ze śląszczyzny historyczny pył i tchnąć życie właśnie w tę godkę zakorzenioną przecież w staropolszczyźnie?

Już z uznaniem kaszubszczyzny za język regionalny szło jak po grudzie, więc można było się spodziewać, że z językiem śląskim będzie jeszcze trudniej. Procesowi kodyfikacji przypisuje się bowiem, czasami nie bez racji, narodowościowe i autonomiczne intencje. Prof. Jolanta Tambor, kierująca pracami kodyfikacyjnymi – o sobie mówi, że jest Polką, a w ramach tego Ślązaczką – ostrzegała w ubiegłym roku w „Polityce”, że jeżeli prace nad standaryzacją języka regionalnego wykorzystywane będą do narodowotwórczych lub autonomizacyjnych procesów, to ona z tego projektu odejdzie. Nie odeszła.

W starania kodyfikacyjne zaangażowani są, oczywiście, członkowie Ruchu Autonomii Śląska i nieuznawanego Związku Ludności Narodowości Śląskiej. Stąd z Warszawy słychać obawy, że wpiszą język śląski na swoje sztandary i zaczną z nimi chodzić po europejskich salonach. Jeżeli jest język, to przecież musi być z nim związany naród, a jeżeli jest naród, to dlaczego odmawia mu się autonomii? Tylko niech ktoś się zastanowi, czy autonomiczne marzenia kilkuset czy też kilku tysięcy Ślązaków mogą się ziścić na dzisiejszym Górnym Śląsku zdominowanym przez żywioł polski i przez ludność, która określa siebie jako Polaków – Ślązaków?
O uznanie śląskiego za język regionalny starają się też Ślązacy – Polacy (lub odwrotnie), którym nie w głowie żadne autonomie czy separatyzmy. W głowach i sercach czują za to – choć to brzmi górnolotnie – dumę i miłość do tej ojczystej strony i do mowy ojców i dziadków. Chcą pokazać, że są rdzenną ludnością, a nie intruzami w Polsce.

I nie domagają się, powtórzę, aby do znowelizowanej ustawy dopisać język niemiecki, jako regionalny, tylko godkę z czasów Reja i Kochanowskiego.