Wersja (sędziego) Hurasa – cd. po latach

To był początek 2001 r. – zadzwonił Andrzej Huras, sędzia, były wiceprezes Sądu Okręgowego w Katowicach. Wcześniej go nie znałem, ale z mediów i konferencji prasowych Lecha Kaczyńskiego, ministra sprawiedliwości, wiedziałem, kim jest: łapówkarz, skorumpowany do szpiku kości prawnik, zakała sędziowskiego stanu. Tkwiący po uszy w korupcyjnych układach, które jak rak toczyły Śląsk. Ze strony ministra spadały na niego i śląskich sędziów takie gromy, że z trudem znalazł wśród setek kolegów jedną odważną osobę, która zgodziła się bronić go w postępowaniu dyscyplinarnym.

Wtedy prosił, żeby wysłuchać jego historii, nic więcej. Był załamany i wystraszony: – Dla mediów i ministra sprawiedliwości już jestem przestępcą. W błocie wytytłano moją rodzinę. Mam dowody, że to wszystko kłamstwo, tylko nikogo one nie interesują. Wysłuchałem – powstał materiał „Wersja Hurasa” (Polityka 3/2001).

Niedawno sędzia Huras ponownie zadzwonił – po siedmiu latach procesu krakowski sąd oczyścił go ze wszystkich zarzutów. Uniewinniony został również sosnowiecki przedsiębiorca, Krzysztof Porowski (w areszcie przesiedział dwa lata – właśnie on miał sędziego korumpować), którego prokuratura oskarżała o kilkanaście przestępstw związanych z korupcją i wyłudzeniami. Oceny sądu (wyrok nie jest jeszcze prawomocny) były miażdżące dla śledczych. Prokuratorzy nie zweryfikowali linii obrony oskarżonych i nie przedstawili dowodów potwierdzających ich winę – tak, w skrócie, uzasadnił sąd swój werdykt. Takie porażki się zdarzają, ale ta wielka śląska afera korupcyjna, jak ja nazywano przed laty, ma jeszcze inne barwy. Czarne.

Stała się trampoliną do karier prokuratorów i funkcjonariuszy UOP (następnie ABW), którzy na szerokie wody wypłynęli za rządów PiS. Ktoś powiedział, że sprawa Hurasa była tylko artyleryjskim przygotowaniem przed bitwą, jaką Jarosław Kaczyński wydał, po wyborczym zwycięstwie, układom rzekomo oplatającym Śląsk i węglowym mafiom – a de facto politycznej opozycji. Parę lat później zaangażowani w nią oficerowie ABW i prokuratorzy tropili m.in. Barbarę Blidę.

Zwycięski dla Hurasa proces potwierdził jednak istnienie układu – nazywał się (nazywa?) „Temida”. Zeznający jako świadkowie dwaj byli funkcjonariusze służb specjalnych przyznali (po raz pierwszy publicznie, bo nieoficjalnie na ten temat od dawna spekulowano), że supertajne działania pod kryptonimem „Temida” polegały na werbowaniu agentów wśród pracowników wymiaru sprawiedliwości i biznesmenów. Jednym z nich miał być Huras. Nie zgodził się. Wiedza i znajomości tajnych współpracowników miały służyć do wynajdywania haków m.in. na niewygodnych polityków. Nie udało się jednak ustalić na czyje zamówienie „Temida” działała i czy miała (w rozumieniu przepisów operacyjnych) legalny charakter? ABW odmówiła sądowi, zasłaniając się tajemnicą państwową, informacji na ten temat.

Sędzia Andrzej Huras został oczyszczony – „Temida” nie.

***

PS. Szanowni Goście, niebawem odezwę się w sprawach czysto śląskich, choć i „Wersja Hurasa”, w moim przekonaniu, taką jest. Serdeczności.