Drzazga na czterdziestolecie

Wróciłem z pierwszego po 40. latach spotkania maturzystów w Kudowie – Zdroju. Rocznik 69. Rozpoznawaliśmy się prawie po omacku, ostrożnie zaglądaliśmy w swoje życiorysy i życiowe dorobki. Czas zrobił swoje, ale nie zatarł pamięci.

Dlatego wróciłem też z drzagę wbitą w moją kudowską historię i młodzieńcze pejzaże. Zabrakło ważnego obrazu – cmentarza ewangelickiego przy Kościele p.w. Chrystusa Króla na zboczu Góry Parkowej. Wymazana została czeska, austriacka i niemiecka historia, w dużej mierze protestancka, Bad Kudowy. W imię czego? Nam ona nie przeszkadzała. Ale po kolei.

W 69. z odzyskanej dla Polski, jak nas uczono, Kudowy – Zdroju poszło w świat ok. 90 maturzystów – na rocznicę zjechało z Polski i Europy ponad 40 pań i panów w sile wieku (najmniej z samej Kudowy). To wszystko zawdzięczamy wielomiesięcznej, benedyktyńskiej pracy Alicji Jelonek z Gdyni – dalej będzie już bez nazwisk – dzięki, Alu, za przywołanie młodości.

I wspomnień.

Wyszło z nich, że jesteśmy mocno poobijanym przez historię pokoleniem (chyba każde pokolenia tak o sobie mówi?). Potrafiliśmy w 68. na szkolnym apelu odmówić odczytania listu potępiającego „marcowych wichrzycieli”, choć echa tamtych wydarzeń ledwo były słyszalne w przygranicznym miasteczku (w naszych górskich lasach już się czaiły wojska z gwiazdami i orzełkami, które za parę miesięcy miały pójść na czeską Pragę). Rok później jako pierwsi korzystaliśmy, bez głębszej refleksji, z pokłosia Marca`68 – z tzw. punktów za pochodzenie. Miałem punkty, ale i bez nich byłem wysoko nad egzaminacyjną poprzeczką. Na dzień dobry studenckiego życia zafundowano nam praktyki robotnicze, abyśmy się nie oderwali od ludzi pracy, jak te warchoły z marca poprzedniego roku.

W dorosłe życie wystartowaliśmy w epoce Gierka; zaczęły kiełkować pierwsze kariery i pierwsze rozczarowania rzeczywistością. Solidarność pozmieniała nasze drogowskazy. Z kolei stan wojenny je poprzewracał. Kilku z nas weszło na nowe życiowe drogi. Paru bezgranicznie uwierzyło w stan wojenny, co skończyło się bolesnym zderzeniem z rokiem 1989.

Tak jak historia rzuciła naszych rodziców przypadkowo na ten kawałek śląskiej ziemi (choć koledzy, którzy najliczniej ściągneli z Wrocławia już się na śląskość dąsają – oni są „dolnoślązakami”), tak później, po maturze zafundowała nam kilka ostrych dziejowych zakrętów. Wyszliśmy z nich, a przynajmniej większość z tych, którzy 23 maja br. stanęli pod starą budą, na prostą. W ławkach usiedli rektorzy, profesorowie, naukowcy, prawnicy, programiści, bankowcy, biznesmeni… Na pierwszą lekcję spóźnił się tylko początkujący bloger.

Szkoła i nasz cały świat zachowany w pamięci, nasze tajemne dróżki dzieciństwa bardzo się skurczyły, ale to pewnie dlatego, że my lekko rozrośliśmy się. Uzdrowisko wypiękniało. Słynna „Polonia” i nie mniej słynny „Zameczek” – jak z obrazka. Park Zdrojowy – jak malowany. Europa. Ręce same już składały się do oklasków, ale z paroma kumplami postanowiliśmy jeszcze zobaczyć miejsca szczególnie bliskie i mityczne w szkolnych latach.

Jednym z nich była Góra Parkowa, a szczególnie ów cmentarz ewangelicki przy kościele z końca XVIII wieku, o którym wspomniałem na początku. W rodzinnym grobowcu został tutaj pochowany m.in. hrabia F. W. von Gotzen, od 1813 r. właściciel Kudowy, generalny gubernator Śląska (na jego zaproszenie zjechali do Kudowy król Prus Fryderyk Wilhelm III, cesarz Austrii Franciszek I i car Rosji Aleksander I). Takie historyczne świadectwa dawał ten cmentarz.

Na pobliskich leśnych alejkach budowaliśmy w zimie tory saneczkowe. Wiosną i latem trenowaliśmy biegi terenowe. Zajadaliśmy się malinami z krzaków porastających niektóre groby. Z zadumą i zadziwieniem stawaliśmy przed olbrzymimi grobowcami ludzi, którzy przez wieki budowali uzdrowisko i jego sławę, choć ich wiara była inna niż nasza, nauczona w domu rodzinnym. Wdrapywaliśmy się na cmentarne wieżyczki i robiliśmy sobie zdjęcia aparatem marki Zorka. Tacy byliśmy. Taki przepiękny leśny cmentarz, świadek historii Kudowy, pozostał w naszej pamięci.

I tylko w niej. Leży gdzieś 100 m od reprezentacyjnego Parku Zdrojowego. Park dech zapiera. Tuż nad nim stoi kościół. Obsrany i odrapany. Zamknięty na cztery spusty. Wokół puszki, butelki, prezerwatywy. Obraźliwe napisy, żałosne graffiti. Powybijane okna. Po cmentarzu nie ma śladu. Na jego miejscu takie samo wysypisko, jak wokół kościoła. Gdzie niegdzie z ziemi wystają resztki grobów i grobowców. Głęboko w leśnych krzakach trafiamy jednak na jedyną pozostałość – olbrzymi cokół zwieńczony kiedyś (pamiętamy) kamiennym kielichem. Inskrypcje zamazane lub wyryte. Po oczyszczeniu dolnej części wyłania się nazwisko: Wanda von Boddien, GEB. von Tresckow (zdjęcie).

To wszystko, co pozostało po historycznym ewangelickim cmentarzu. O tym miejscu nie wspomina się w najnowszych reklamówkach Kudowy – Zdroju. Ale warto tu przyjść. Dla kontrastu. Dzicz rzuci wam się w oczy.

– Nie ma rodzin, to nie ma grobów, a później cmentarzy – zauważa kudowski znajomy. Wie, na których cmentarzach można byłoby odnaleźć ślady po tym ewangelickim. Pyta (a żyje z tłumnie ściągających do Kudowy – Zdroju Czechów, Austriaków i  Niemców): a czy to nasza historia?  Cóż…

 

Czyją powinnością było uratowanie tego cmentarza, a przynajmniej grobowców symbolicznych dla Kudowy – Zdroju. Gmin ewangelickich? Władz bogatego, europejskiego uzdrowiska? I cóż jeszcze można zrobić?
Można posprzątać i pozbyć się wysypiska. Można jeszcze uratować cokół z nazwiskiem Wandy von Boddien, cokolwiek ona znaczyła dla Kudowy. Będzie pomnikiem naszej wspólnej historii.

PS. Bardzo, z całego serca dziękuję wszystkim komentującym za opinie pod poprzednimi wpisami. Cieszę się, że moje wywody wywołują żywe reakcje. Proszę o wybaczenie długiego milczenia i wyrozumiałość zarazem – wciąż jeszcze nie wszedłem w rytm blogosfery i specyficznego tempa pisania dla Państwa. Obiecując poprawę w najpóźniej pojutrze dam wpis, komentujący dotychczasowe Państwa wypowiedzi. Z głębokimi ukłonami!