Dekomunizacji Katowic ciąg dalszy

Szewczyka usunęli, parę prezydencką powiesili na trytytkach, ale szybko zdjęli. Mamy kolejną odsłonę wojenki o patrona placu przy Dworcu Głównym i Galerii Katowice. Mieszkańcy, wspierani przez większość radnych i prezydenta Marcina Krupę, chcieliby placu Wilhelma Szewczyka. Z kolei wojewoda Jarosław Wieczorek (PiS), wspomagany przez IPN, widzi tu plac Marii i Lecha Kaczyńskich. Na Szewczyka dostaje alergii, tak samo jak katowiczanie na parę prezydencką. Uważają, że to oni, mieszkańcy, powinni mieć decydujący wpływ na nazewnictwo swoich ulic. Czy w Katowicach dałoby się pożenić wodę z ogniem?

A gdyby tak ustanowić „Plac Szewczyka i Kaczyńskich”? Wziąć znakomite nazwiska zusammen do kupy i pogodzić rozdarte racje? Albo żeby w dni parzyste zawieszać tabliczki z Kaczyńskimi, a w nieparzyste – z Wilusiem Szewczykiem. W dni słoneczne jesteśmy na pl. Szewczyka, w dżdżyste – na pl. Kaczyńskich. Sam siebie chwalę i podziwiam za pomysł na znalezienie złotego środka, ale coś mi się wydaje, że obecnie nie do zrealizowania. Próbować jednak trzeba…

Powrót do zmiany nazw obecnych w przestrzeni publicznej niechybnie zwiastuje nadciągające wybory. Prawdopodobnie, choć głowy nie dam, wojewoda otrzymał telefon z Nowogrodzkiej z pytaniem (głos rozpoznawalny): „No i co tam u was, Wieczorek, na odcinku dekomunizacji?”.

Wojewoda nachwalić się nie może, sukces za sukcesem, ale głos wie swoje: „Umyślni donoszą, że w centrum Katowic wisi tabliczka pl. Wilhelma Szewczyka zamiast…”. Tu głos ze stolicy się zaciął, prawie załamał, a jak przyszedł do siebie, powiedział tylko: „Oj Wieczorek, Wieczorek…”.

Osobiście nie widziałem, ale przychylam się do świadectwa innych, że blady wojewoda w mig pojawił się pod dworcem, sprawdził i spurpurowiał z wrażenia. Faktycznie, znalazł się na pl. Wilhelma Szewczyka, który już prawie pięć lat temu powinien znaleźć się na śmietniku historii (zdaniem wojewody i IPN) wraz z zawieszoną tablicą. Zaglądnął jeszcze na dworzec, a tam, jak to na państwowym, wszystko w porządku: tabliczki informacyjne kierują na pl. Marii i Lecha Kaczyńskich. Ale jak już człowiek dojdzie, to znajduje się na pl. Wilhelma Szewczyka… Zgłupieć można. To też kolejny argument, żeby wziąć za mordę samorządowców.

Stąd kwietniowej nocy służby wojewody zdjęły Szewczyka i powiesiły parę prezydencką. Na trytytkach. Manewr został szybko odkryty. Zareagował Miejski Zarząd Ulic i Mostów – w piśmie do wojewody można przeczytać: „Działając jako zarządca dróg publicznych na terenie miasta Katowice, informuję, że tablica zamontowana na podstawie zarządzenia zastępczego wojewody śląskiego jest niezgodna ze wzorem i standardami wypracowanymi przez ekspertów Akademii Sztuk Pięknych” – zwrócił wojewodzie uwagę Piotr Handerwerke, dyrektor MZUiM.

Wojewoda dostał dwa tygodnie na zmianę tabliczki na zgodną z katowickimi wzorcami ujętymi w Systemie Identyfikacji Miejskiej. W pierwszych dniach maja, kiedy termin minął, drogowcy sami zdjęli tabliczkę wojewody i odnieśli właścicielowi do Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego. Tak więc plac pozostaje bez patrona, choć w każdej chwili może się to zmienić. Dla mieszkańców nie ma i nie będzie miało to większego znaczenia, bo bez tabliczek – albo z nazwą „Plac Marii i Lecha Kaczyńskich” – pozostanie placem Wilhelma Szewczyka. I w zbiorowej codziennej pamięci przetrwa do lepszych czasów. Jak to w Polsce bywało…

Wszystkim spoza Śląska, ale też młodszym ziomkom z tej ziemi, trzeba przypomnieć postać Wilhelma Szewczyka (1916–91), którego PiS, IPN i wojewoda śląski zaciekle tępią. Ślązaka z sercem po polskiej stronie lub Polaka z sercem po śląskiej stronie. Człowieka poobijanego przez historię – tak jak cały Śląsk w swoich dziejach. Stąd dekomunizacja przestrzeni miejskiej z Szewczyka napotyka tak silny opór.

W 1995 r. imieniem Szewczyka miasto nazwało zapyziałą przestrzeń – pl. Dworcowy – przy brudnym dworcu PKP, przystankach autobusowych i nielegalnych targowiskach. Nic prestiżowego, tyle że w centrum. Wiluś był wielkim regionalnym pisarzem, ale z olbrzymim dorobkiem daleko wykraczającym poza Śląsk. Jego twórczość to blisko 60 powieści, szkiców i esejów z przestrzeni pogranicza, przywołujących trwanie – jak on sam i rodzina – polskości na Śląsku. Publicysta, tłumacz, krytyk literacki. Wybitny felietonista prasy śląskiej i ogólnokrajowej. Jego wieloletni cykl felietonów „Co robią Niemcy?” powinien pozostać wzorem dla dzisiejszych analityków tzw. białego wywiadu. Był przede wszystkim znakomitym znawcą problematyki niemieckiej (i ekspertem od spraw Łużyczan). Kiedy pojawiał się w NRD lub RFN, bywał pytany: Wiluś, powiedz, co u nas (w Niemczech) słychać? Był przy tym znakomitym gawędziarzem, smakoszem, co lubił wypić i biesiadować.

XX wiek, w którym przyszło mu żyć i pracować, rzucał losami Ślązaków jak burza niewielką łajbą na oceanie. Szczególnie w czasie II wojny światowej i po niej. Wiluś przed wojną związał się z Obozem Narodowo-Radykalnym. Jednak nie z powodów antysemickich, jak próbuje wmawiać (sugerować) IPN, tylko w kontrze do faszystowskiego niemieckiego nacjonalizmu, który w drugiej połowie lat 30. mocno dawał o sobie znać w polskiej części Górnego Śląska. I stawał się atrakcyjny dla robotników województwa śląskiego. W 1939 r. 23-letni Szewczyk zostaje kierownikiem działu literackiego rozgłośni Polskiego Radia w Katowicach. To o czymś wówczas zaświadczało – jego legitymacja polskości była niepodważalna.

III Rzesza włączyła Górny Śląsk, zresztą jak również Zagłębie Dąbrowskie (historyczną część Małopolski), do swojej państwowości – ze wszystkimi tego konsekwencjami. Tu nie było żadnego Generalnego Gubernatorstwa, jak w Krakowie czy Warszawie. Tu była prawdziwa hitlerowska Rzesza ze swoimi prawami. We wrześniu 1940 r. wprowadzono listy narodowościowe (Deutsche Volksliste) z czterema kategoriami niemieckości. Byli chętni do wpisywania się na folkslistę, ale większości – jak rodzinie Szewczyków z Czuchowa k. Rybnika – została ona narzucona. Szewczyków zakwalifikowano do III kategorii, najpowszechniejszej na przedwojennym polskim Górnym Śląsku.

„Trójka” folkslisty przeznaczona była dla osób i rodzin autochtonicznych, czyli Ślązaków uważanych przez władze za częściowo spolonizowanych; także dla Polaków niemieckiego pochodzenia oraz kobiet i mężczyzn pozostających w związkach małżeńskich z Niemcami. Mężczyźni z tej grupy podlegali obowiązkowi wojskowemu. Stąd 24-letni Wiluś wcielony został na początku października 1940 r. do Wehrmachtu – jak setki tysięcy Ślązaków w latach wojny. Stacjonował w Normandii, stamtąd jego dywizję przerzucono na front wschodni. W pierwszych miesiącach wojny z ZSRR został postrzelony pod Smoleńskiem. Ranę nogi leczył w Turyngii.

Stąd w 1942 r. napisał dwa listy do Frantza Brachta, gauleitera i nadprezydenta (szef aparatu partyjnego i administracyjnego) Prowincji Górnośląskiej – odnalezione zostały pod koniec 2015 r. w Archiwum Państwowym w Katowicach – z protestem przeciwko wpisaniu go na volkslistę: „Jestem Polakiem, polskiego pochodzenia, z polską przeszłością. (…) Nie mogę zostać Niemcem. Nie ma dla mnie, jako Polaka, miejsca na Niemieckiej Liście Narodowej”. Odwaga w manifestowaniu polskości granicząca z… głupotą!

Adresatem listu był bowiem ówczesny pan życia i śmierci na Górnym Śląsku. Gefrajter (starszy szeregowy) Wilhelm Szewczyk został aresztowany i przewieziony do więzienia w Katowicach, w którym przez całą wojnę słychać było szczęk opadającej gilotyny. W związku z niezagojoną raną nogi wyszedł na przepustkę i już do więzienia nie wrócił. Przedostał się do Generalnego Gubernatorstwa. W ukryciu utrzymywał się z korepetycji.

Na początku 1945 r. Wiluś wrócił do Katowic i do Polskiego Radia. Początkowo związał się ze Stronnictwem Demokratycznym, a od 1947 r. z PPR. Postawił więc na nową Polskę, choć nie bezkrytycznie. Pełno go było w radiu, w prasie – w Teatrze Śląskim pełnił funkcję kierownika literackiego. Ale dziełem jego życia tamtego okresu była „Odra”, tygodnik, którego był współzałożycielem i redaktorem naczelnym (w latach 1945–50). „Odra” stała się orędowniczką polskości Ziem Zachodnich i Północnych, co do których – jak wiadomo – Polska miała marne historyczne prawa. Liczyło się prawo zwycięzców.

W „Odrze” Szewczyka wykluwał się program kulturalny dla tzw. Ziem Odzyskanych – tak samo ważny, trzeba przyznać, jak woda w kranach Wrocławia czy odgruzowanie miasta. Kilka lat temu jeden z historyków IPN z Wrocławia, na fali rozliczeń i zohydzania Szewczyka, powiedział, że „był aktywnym ideologiem Ziem Zachodnich i Północnych”. Boże ty mój, oni już nie wiedzą, co mówią i piszą! Aktywny ideolog to w tamtym czasie orędownik polskości Olsztyna, Gdańska, Słupska, Koszalina, Szczecina, Gorzowa Wielkopolskiego, Zielonej Góry, Wrocławia, Wałbrzycha, Opola, Gliwic, Katowic…

W każdym z wymienionych miast, i setkach innych, Szewczyk zasługuje na godne upamiętnienie, a nie wymazywanie z pamięci.

Dekomunizacja przestrzeni publicznej z Szewczyka związana jest z jego przynależnością i aktywnością w PZPR. Tutaj głos muszę oddać badaczom z katowickiego IPN: „22 grudnia 1949 r. został wydalony (tymczasowo) z PZPR w ramach akcji oczyszczania partii z przedwojennej inteligencji i działaczy endeckich. W pierwszej połowie lat 50. Wilhelm Szewczyk był inwigilowany (wtedy właśnie zabrano mu „Odrę” – JD) przez UB jako reakcjonista, klerykał, nacjonalista oraz separatysta śląski. W listopadzie 1956 r. zapadła decyzja o zaniechaniu jego rozpracowania. Aparat bezpieczeństwa uznał bowiem, że był w pełni lojalny wobec ustroju”. Ciekawy życiorys – wypisz wymaluj na pisowskie czasy.

Do PZPR Wiluś wrócił w 1960 r. jako szeregowy towarzysz. Od 1971 r. był członkiem Komitetu Wojewódzkiego, a w latach 1980–81 członkiem jego egzekutywy, organu wykonawczego partii. Z jej ramienia zasiadał też przez kilka kadencji w Sejmie PRL. Na co dzień pisał, tworzył, tłumaczył i kierował dwutygodnikiem kulturalnym „Poglądy” (1962–83), „zajmującym – zauważył IPN – proreżimowe stanowisko w kwestiach polityczno-kulturalnych”.

W 1995 r. ten życiorys nie był przeszkodą w zmienieniu pl. Dworcowego w pl. Szewczyka. W późniejszych latach, kiedy katowicki Dworzec Główny nabrał europejskiego sznytu i przytuliła się do niego okazała Galeria Katowice, postanowiono zweryfikować nazwę zmodernizowanej przestrzeni. W marcu 2016 r. radni opowiedzieli się za Szewczykim – jednogłośnie za nim głosowali przedstawiciele PiS. Partii władzy.

Ale tylko krowa nie zmienia poglądów… Wojewoda Jarosław Wieczorek zdekomunizował pl. Szewczyka 13 grudnia 2017 r., podpierając się opinią IPN, że śląski pisarz i wybitny śląski intelektualista był „symbolem komunizmu”. Swoim zarządzeniem zastępczym powołał pl. Marii i Lecha Kaczyńskich. Przez miasto przeszły fale protestów przeciwko dekomunizacji Szewczyka, wybitnego syna śląskiej ziemi, a Katowice odwołały się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Gliwicach. W maju 2018 r. sąd uchylił zarządzenie zastępcze wojewody.

Sędzia Bożena Milczek-Ciszewska uzasadniała, że choć bez wątpienia Szewczyk brał udział w sprawowaniu władzy w czasach PRL, to jednak symbolem komunizmu nie był: „Pojęcie symbolu to jest coś, co nam się jednoznacznie kojarzy, nie wyspecjalizowanemu gronu (z IPN – JD), tylko osobie, która wychodzi z dworca w Katowicach i widząc plac Szewczyka, kojarzy z komunizmem”.

Ładnie i prawidło wywiodła. Do tego sędzia zwróciła uwagę, że w ocenie pisarza pominięto niektóre fakty z jego życia, m.in. inwigilowanie w czasach PRL i problemy z cenzurą.

Wojewoda nie zgodził się z tym werdyktem i napisał skargę kasacyjną do Naczelnego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Zwrócono w niej uwagę, że kiedy wojewoda zmieniał nazwę placu, IPN jednoznacznie wypowiedział się na temat Szewczyka: „podkreślano, iż głównym polem aktywności w przestrzeni publicznej była działalność polityczna oraz podporządkowana jej propagandowa działalność w mediach”. Wojewoda nie zgodził się też z tezą, że skoro mieszkańcy nie traktują Wilhelma Szewczyka jako symbolu komunizmu, to nie jest to dowód, że tak nie jest.

W 2019 r. NSA przyznał rację wojewodzie śląskiemu. Wyrok ostateczny zapadł, ale tabliczki z pl. Wilhelma Szewczyka pozostały. Do kwietnia tego roku, kiedy to wojewoda ocknął się dekomunizacyjnego letargu… Co na to Głos z Nowogrodzkiej?

Cóż, niebawem w wyborach mieszkańcy będą mogli wypowiedzieć się o partii, która ma głęboko gdzieś śląskie symbole i Wielkich Ślązaków. Nic nie jest dane na zawsze. Przyjdzie czas, że to mieszkańcy – obywatele – decydować będą o patronach ulic, placów, szkół swoich dzieci… W każdym razie Wilhelm Szewczyk Wielkim Ślązakiem i Polakiem był!