Lecą głowy na Śląsku. I jeszcze polecą

Wiadomo było, że perfidna zdrada szeregów PiS przez śląskiego marszałka Jakuba Chełstowskiego i trzech radnych – wcześniej prawych i sprawiedliwych, a teraz wiarołomnie znarowionych – nie może ujść bezkarnie. Niestety, demokracja samorządowa jest tak niefortunnie skonstruowana, że dobrać się do tych wilków w owczych skórach nie ma jak. Póki co, oczywiście.

W prezesie wszystko się zagotowało. Nie jest przyzwyczajony, żeby ktoś wywijał mu takie numery, szczególnie nazajutrz po zapewnieniu, że wygraną na Śląsku ma jak w banku – a jeśli na Śląsku, to i w całym kraju. Jak on teraz wygląda przed społeczeństwem? Że ma w swoich szeregach jakiś drugi albo trzeci sort? Jakieś zdradzieckie mordy? I czy nie miał niucha w sprawie ukrytej na tym śląskim kawałku Polski – ukrytej opcji? Niemieckiej!

Prezes, jak wiadomo, nie jest ani pamiętliwy, ani mściwy, o czym może z ręką na sercu poświadczyć sam pan Zbyszek Ziobro, ale tak tego zostawić nie można. Jakiś bat na tych łotrów znaleźć trzeba, i to już. Dla przykładu, żeby to śląskie zdradzieckie tałatajstwo nie rozlazło się i nie zaraziło reszty kraju.

No i mamy już pierwszego winnego spisku.

Głowę pod topór położył Maciej Wojciechowski, od czterech lat redaktor naczelny i dyrektor TVP Katowice. Wezwany pilnie do Warszawy, mógł domniemywać, że chodzi pewnie o rozdział 2,7 mld zł, przyznanych TVP i Polskiemu Radiu z budżetu. Katowicom też powinno coś skapnąć. Ale nie było tak miło. Okazało się bowiem, że red. Wojciechowski ostatniego listopadowego dnia fatygował się do stolicy, aby odebrać odwołanie z funkcji.

Wszak miał partyjny obowiązek mieć oczy dookoła głowy i wiedzieć o szykowanym w sejmiku województwa śląskiego pasztecie. I nie doniósł na czas komu trzeba, żeby zmienić bieg wydarzeń, który wstrząsnął Śląskiem i Polską. Nie zachował czujności.

Mało tego. Władze partii domagały się, żeby telewizja ostro zaatakowała Chełstowskiego i obnażyła jego prawdziwe oblicze. Podłe. Zdaniem „Gazety Wyborczej” miał odmówić wykonania rozkazu i jeszcze się odwinąć! Rzucił prosto z mostu: „Przedupiliście, wasz problem”. Powiem – grubo…

Szybko ustalono, że Macieja Wojciechowskiego łączą dobre relacje z Arkadiuszem Chęcińskim, prezydentem Sosnowca, zarazem wiceprzewodniczącym śląskiej PO i regionalnym szefem Ruchu Samorządowego „Tak! Dla Polski”. Prezydent Chęciński z prezydentem Tychów Andrzejem Dziubą osobiście angażowali się w wyłuskanie Chełstowskiego z objęć prezesa prezesów. Sam to przyznał w dniu przewrotu. Gdyby Wojciechowski ze swoją wiedzą pobiegł do kogo trzeba, to można było jeszcze zmienić bieg wydarzeń!

Był czas, żeby zaproponować marszałkowi stanowisko ważnego ministra, powołać dla niego nowy resort, dorzucić nawet funkcję wicepremiera. Można też było zrobić takie zamieszanie na sesji, żeby posiedzenie zerwać… Na wszystko był czas, gdyby tylko Maciej Wojciechowski potrafił się odpowiedzialne zachować. Ale nie potrafił lub jeszcze gorzej – nie chciał.

Ale czy tylko red. Wojciechowski wiedział o przewrocie szykowanym na 21 listopada, dokładnie w czwartą rocznicę zdrady Koalicji Obywatelskiej dokonanej przez Wojciecha Kałużę? Ślepy by się zorientował, że coś śmierdzi. Stąd casus Wojciechowskiego spędza sen z oczu kilku innym osobom na Śląsku. Jeżeli Wojciechowski wiedział, ale nie doniósł, to co – wojewoda Jarosław Wieczorek nie miał już pojęcia o trwającej od pół roku konspiracji? Dziecko we mgle?

A taki Roman Rabsztyn, nadinspektor i komendant wojewódzki policji, mający pod sobą ponad 10 tys. zbrojnych? Czy dając 300 funkcjonariuszy na obstawę ostatniego spotkania w Gliwicach, nie wiedział, co w trawie piszczy? Być może chciał tym samym zmylić prezesa, uśpić jego czujność… A dowódca katowickiej delegatury ABW płk Paweł Pilawa? Też bez skazy? Nie ma mowy, żeby ci panowie nie wiedzieli, że na Śląsku szykuje się zamach stanu. Od kilku miesięcy powinni o tym raportować ministrowi Mariuszowi Kamińskiemu. I prezesowi. Więc co się stało?

Zwątpili w trwałość? Szykują się na zmiany?

Osobna sprawa, choć już nie po linii zawodowej, tylko partyjnej, to Mateusz Morawiecki, którego 30 czerwca prezes Kaczyński desygnował na partyjnego namiestnika województwa. W latach słusznie minionych byłby uważany za pierwszego sekretarza Śląska, kogoś na miarę Zdzisława Grudnia, który miał region w małym paluszku. I co, premier też nie wiedział, że Chełstowski, jego faworyt, szykuje się do takiej wolty? Że chce wywinąć taki numer z sopocianinem Jackiem Karnowskim i tym… Donaldem Tuskiem? Wolne żarty. Nie nas takimi opowiastkami karmić, nie nas…

Wobec takich spraw wagi państwowej inne, choć też istotne, schodzą na margines. Pół Śląska, jeżeli nie cały, zachodzi dodatkowo w głowę, dlaczego była wicemarszałkini województwa Izabela Domagała dała na przemiał tysiące stron dokumentów w dniu utraty przez PiS władzy nad województwem. Oszalała z rozpaczy? W sąsiadującej z jej biurem toalecie znaleziono 15 worków papierów! W tym trzy jeszcze niepocięte w niszczarkach, które bez wątpienia wyszły z jej sekretariatu. Worki odkryła sprzątaczka i trochę się zdziwiła, bo papieru toaletowego do tej pory w ubikacji nie brakowało. Pani Domagała zaprzeczyła posądzeniom, choć rzecznik prasowy marszałka Sławomir Gruszka rzucał w jej kierunku aluzje, a może nawet puszczał oko…

Jako urzędnik z 15-letnim stażem wiem jak postępować z dokumentami! – oburzała się pani Domagała. Zresztą nie miałaby czasu zniszczyć papierów, bo po odwołaniu miała nie tylko zakaz wstępu do gabinetu. Odcięto jej dostęp do służbowego komputera i komórki. Nie miała więc szans, żeby przekazać polecenie o niszczeniu. Może nawet miała zakaz wstępu… do ustępu. Kto wie.

Nie można wykluczyć, że część dokumentów pochodziła z sekretariatu Beaty Białowąs, wicemarszałkini zakorzenionej w Solidarnej Polsce, chociaż jakoś trudno w to uwierzyć. W każdym razie zapowiedziano poskładanie paseczków i ustalenie czarno na białym, skąd pochodzą i co zawierały przed zniszczeniem. Profesjonalną pomoc zaoferowało Państwowe Archiwum w Katowicach. Zobaczymy.

Wydaje mi się, że najbliżsi prawdy co do zawartości zniszczonych papierów mogą być ci, którzy uważają, że obie panie wicemarszałkinie skrzętnie notowały to wszystko, co Jarosław Kaczyński mówił podczas objazdowych śląskich spotkań. Kiedy swoją czarodziejską różdżką zmieniał płeć podwładnym siedzącym w pierwszych rzędach. Hop-siup – i już z Zosi jest Jasio. Hop-siup – i na odwrót.

Raz marszałek czy wojewoda, a nawet sam premier stawali się Zosią, potem Jadwigą! Śmiechu była cała kupa – z przewagą kupy. Trudno się też było połapać, kto ostatecznie był kim. Na wszelki wypadek postanowiono więc zniszczyć te ważne dla Śląska i kraju świadectwa czasu – jeśli oczywiście obie panie wykazały się gorliwością. Tak na wszelki wypadek. Być może za niszczarką stały osoby trzecie?!

No i popatrzcie… Wystarczyło, że marszałek Jakub Chełstowski odwrócił się na chwilę od Jarosława Kaczyńskiego i całej tej jego formacji rządzącej przez przypadek Śląskiem, a wszystko zaczęło się sypać. I końca nie widać. Ach, ci Niemcy…