Cud nad Rawą

Z pasmanterii śląskich miast i wsi zniknęły popularne „centymetry”, czyli miarki krawieckie wijące się na długość 150 cm. Kto był w wojsku, ten wie, że ową miarką odlicza się dni, centymetr po centymetrze, zbliżające żołnierzy do rezerwy. A my tu na Śląsku, Hanysy i Gorole, „pnioki”, „krzoki” i „ptoki”, prawdziwi Polacy z krwi i kości, a nawet zakamuflowana opcja niemiecka, której wszędzie pełno – odcinamy centymetr po centymetrze do wyczekiwanego 15 sierpnia.

I nie idzie tu o Wniebowzięcie Przenajświętszej Panienki, przed którą chylę nisko czoła. Idzie o Święto Wojska Polskiego. O 99. rocznicę Bitwy Warszawskiej i 100. rocznicę wybuchu I powstania śląskiego. Nazbierało się powodów do dumy i świętowania. Z ich racji wielka wojskowa defilada przetoczy się równymi szeregami przez ulice naszego haimatu.

Był cud nad Wisłą – będzie na Rawą*.

Przetoczy się w sensie całkowicie dosłownym – mieszkańcy na własne oczy ujrzą niemieckie drapieżniki – „leopardy”. Dla tych młodszych zbrojna nie lada gratka, dla starszych Ślązaków „widok znajomy ten”. Co im przypomni?

Pewnie lata wojny, kiedy ulicami miasta przetaczały się „pantery” i „tygrysy” produkowane w śląskich zbrojowniach. Wielu przy nich pracowało, więc machną lekceważąco ręką i z przekąsem skwitują – kudy „leopardom” do „tygrysów”… Ale niech tam. W końcu lepiej, że „leopardy” niż postsowieckie barachło T-72. Wiemy, wiemy – będą błyszczeć i lśnić jak… wiadomo co. Wszak minister obrony Mariusz Błaszczak chce kilkaset sztuk tego badziewia oddać do liftingu – takiego, że nawet Rosjanie swojego dzieła nie poznają. Jednak, co zauważam z satysfakcją, która mnie zawstydza, do nadciągającej defilady nie da się tego zrobić.

Powiem jednak uczciwie – nam tutaj na Śląsku nawet nie o to chodzi, czy pojadą niemieckie drapieżniki, czy też wyprodukowane w gliwickim „Bumarze” radzieckie T-72. Poza nielicznymi wszyscy już zapomnieli, że za pierwszego PiS wszystko, co sowieckie, z węglem włącznie, miało pójść na żyletki. Żyletki – produkt zapomniany, a wielce przydatny. Mało widoczny, a groźnie dokuczliwy. Użyczony chętnym, napakowanym suplementami i patriotyzmem łapom – mogą zdziałać cuda. Przegonić, kogo trzeba, zaprowadzić wolność w zapaskudzonych kolorami strefach, przywrócić ład i porządek, jednym słowem – ordnung. Chodzi o coś innego… Gdzie indziej jest pies pogrzebany. Pogrzebany jest mianowicie w oku cyklonu, czyli najważniejszym punkcie trasy przemarszu naszej wojskowej potęgi.

Rondem im. generała Jerzego Ziętka!

W pobliżu stanie trybuna honorowa. Za honorowymi plecami będzie się w sierpniowym słońcu pysznił Spodek, do którego powstania znienawidzony przez obecne władze wojewoda Ziętek bezczelnie się przyczynił. Już widzę oczyma wyobraźni, jak wielkim cieniem na dobrym samopoczuciu miejscowych historyków IPN i urzędu wojewódzkiego kładzie się nieudana próba wykluczenia gen. Jerzego Ziętka z jego śląskiej przestrzeni. I teraz, ku ich udręce, Wojsko Polskie odda mu symboliczny hołd. A jak któryś „leopard” się rozpędzi, to z Ronda im. Jerzego Ziętka w ciągu kilku minut dojedzie do Parku Śląskiego im. Jerzego Ziętka. O, wciórności! Cały zamysł stworzenia strefy wolnej od Jorga trafił szlag!

I wszyscy najważniejsi – prezes, prezydent, premier, minister obrony i inni na trybunie honorowej zebrani do kupy – znajdą się w tym dniu tuż obok znienawidzonego starca z kryką, któremu czoło defilady będzie, chcąc nie chcąc, oddawało zasłużony salut. Zasłużony, bo ten kawałek Katowic to włości wojewody Ziętka… Im nie przeszkadza, że nasze wojsko pójdzie przestrzenią Ziętka i będzie mu „biło w dach”. Nie chciałbym też być w skórze abp. Wiktora Skworca, metropolity katowickiego, który niechybnie na tej trybunie będzie stał. Ksiądz Wiktor nie widzi dla Jorga miejsca w podziemiach katedry, w powstającym tam Panteonie Górnośląskim. A tu masz, takie dictum.

Jeżeli ktoś na trybunie honorowej podbechtany niezdrową ciekawością stanie na palcach, to między wieżyczkami sunących czołgów i głowicami rakiet po przeciwnej stronie alei Roździeńskiego musi dojrzeć postać stojącą w Parku Powstańców Śląskich. O wilku mowa – to Jerzy Ziętek, syn ziemi śląskiej, 1901–85. Oparty prawą ręką na lasce (kryka – gwara śląska), w lewej dzierży książkę albo plik papierów.

Z trybuny nie będzie tego widać, ale gdyby zajrzeć Wielkiemu Jorgowi przez ramię, to okaże się, że trzyma przedwojenne dzieło Wilhelma Szewczyka, swojego młodszego przyjaciela – poemat „Hanys”. Otwarte na 18 lub 19 stronie. A tam stoi:

Brał udział w trzech powstaniach. Walczył, bo wiedział o co./ A potem przyszła Polska – obdarta, sina wdowa./ Ból mu jak robak serce zadrapał, zgryzł i stoczył/ i jak tu potem ziemię pokochać i scałować?/ I jakże potem tęsknić do Matek Częstochowskich/ i nosić w dzikim sercu biało-czerwony pokój,/ kiedy z dnia na dzień więcej przybywa czarnej troski/ a praca bluzga w dłoniach ciemną i złą posoką./ Dzień trzeba umieć objąć jak pełną, jędrną pierś,/ Polską trza umieć wskrzesić nawet kamień przy drodze,/ ale z Warszawy musi przyjść nowa mocna wieść,/ co w sercach nas, maluczkich jak sztandar załopoce!…

No i dziwicie się, że katowicki plac im. Wilhelma Szewczyka zmieniono na plac im. Marii i Lecha Kaczyńskich? Po co zakłócać sobie z takim trudem zdobyty „święty spokój”. Zastanawiać się, rozważać, wyciągać wnioski. Grzebać w bombie. Po cholerę. Ordnung ma być i tyle. A defilada będzie piękna tego roku! Mimo obecności sinych wdów.

Ale nie tylko cieszymy się – odcinając centymetr po centymetrze – z trasy marszruty naszych żołnierzy. Ważne jest też to, że minister od wojska i wojny doprosił na defiladę górników. I to będzie gwóźdź programu katowickiego przemarszu Rondem im. Jerzego Ziętka. Czarne mundury, kilofy i świdry na ramionach… Trzeba bowiem wiedzieć i odpowiednio uczcić, że minister miał wpływ na kondycję naszego górnictwa. Kto nie pamięta, to przypomnę, że przed poprzednimi wyborami, jeszcze jako szef klubu parlamentarnego PiS, stawał Rejtanem przeciwko fali rosyjskiego węgla zalewającego Polskę. Miało być embargo na ruskie węglowe badziewie, miały być blokady przejść granicznych. Po wyborach ani jedna ruska tona nie miała prawa pojawić się nad Wisłą. To było wypisane na zwycięskich sztandarach.

Otóż kiedy w 2015 r. Zjednoczona Prawica brała władzę po skompromitowanej, szczególnie w górnictwie, koalicji PO-PSL, to będąca w ruinie Polska produkowała 72 mln ton węgla kamiennego. W 2018 r. – 63 mln ton, przy czym ok. 9 mln to coroczny wkład Lubelskiego Węgla. W tym roku „Bogdanka” ma wydobyć ok. 9,5 mln ton. Gdyby prezes i premier o tym wiedzieli, nie gadaliby głupio na wiecach. Czyżby panowie byli przez swoich doradców, za przeproszeniem, ciulani w sprawach produkcji i importu węgla?

W znamiennym 2015 r. Polska importowała 8,3 mln ton węgla, w 2017 – 13 mln ton, a w minionym – 19,7. Z tego 13,4 mln ton, czyli blisko 70 proc., z wrażej Rosji! W tym roku rekord powinien zostać pobity, bo tylko w pierwszym kwartale sprowadziliśmy 4,6 mln ton, z tego 3,2 z Rosji. To o 270 tys. ton więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego – a import węgla zawsze przyspiesza w drugim półroczu.

Prawie 20 mln ton węgla kupionego za granicą, przeważnie dobrego ruskiego, to nie w kij dmuchał! To cztery–pięć sporych kopalń i ok. 20 tys. miejsc pracy – w samym górnictwie. Broń Boże, nie jestem fanatykiem powrotu węglowej potęgi, którą zapowiadał PiS – rujnowała bowiem ludzi i powierzchniową infrastrukturę. Jestem fanatykiem rzetelności, pakowanej w słowa rzucane gawiedzi głodnej dobrej nowiny. Twarde dane przeczą obietnicom danym na starcie. Czarny gigant miał wznieść się z ruin i zgliszcz, w które obrócił go Donald Tusk. Tymczasem górnicy fedrują coraz mniej, za to będą mieli coraz więcej czasu na ćwiczenie defiladowego kroku.

Niedawno na pikniku w Siemianowicach Śląskich premier Mateusz Morawiecki mówił: „Cztery lata temu chciano zamykać kopalnie. My doprowadziliśmy do ich odrodzenia. Dziś są chlubą przemysłu śląskiego”. Ciekawe, czy powtórzy to na defiladzie 15 sierpnia? Byłby to hołd werbalny, złożony towarzyszowi „Wiesławowi” Gomułce, który swego czasu rzekł: „Staliśmy nad przepaścią, a teraz zrobiliśmy wielki krok naprzód”.

Byłby to chichot historii. Do uhonorowania gen. Jerzego Ziętka, górników i w ogóle Śląska przez ważnych urzędników ze stolicy umiłowanego w ostatnim czasie szczególnie pozostało jeszcze 16 centymetrów. Do cudu nad Rawą.

*Rawa, ściek przepływający przez Katowice, w którym w czasach gdy nie było fotografii cyfrowej, można było wywoływać filmy.