Barbórka czeka na cud

Od wieków górnicy swoje losy oddawali w ręce św. Barbary – dziś ich patronka świętuje imieniny. Szczęść im Boże! Sprzyjaj im dzisiaj i we wszystkie inne dni roku. Nie ma przecież na Śląsku, w górniczych miastach i dzielnicach, trafniejszego pozdrowienia. O świcie gdzieniegdzie na górniczych osiedlach zagrały orkiestry dęte – smętnie jakoś. Nie to, co kiedyś.

Pod koniec listopada, na górniczej pielgrzymce na Jasną Górę, związkowi kamraci szli pod hasłem: „Maryjo, Królowo Ojczyzny naszej, ratuj polskie górnictwo i broń naszych miejsc pracy”. Ale na widok nieszczęść, jakie pogrążyły śląskie kopalnie, i Ona załamuje ręce. Bo co może zrobić? Ci, którym przywilej wiary nie został przydzielony, powiedzą, że nic. Obdarowani wiarą szczęściarze – ufają w cud. Ci pierwsi, nieszczęśni kombinują: no dobrze, nawet jeśli Ona jest, to co może? Ci drudzy odpowiadają pełnym nadziei pytaniem: może coś może?

Namiastka cudu zdarzyła się już dwa dni przed pielgrzymką, w czasie modłów i przygotowań do niej. Oto z posady prezesa Kompanii Węglowej, największej spółki górniczej w Unii Europejskiej – co się na co dzień z dumą podkreśla – wyleciał z hukiem Mirosław Taras, jeden z twórców sukcesu podlubelskiej „Bogdanki”. Kilka miesięcy wcześniej wygrał konkurs na szefa największej europejskiej firmy węglowej. Powtarzam z mocą, bo czyż nie jest fakt ten powodem do dumy? Największa europejska firma węglowa! A że zadłużona po czubek głowy, z każdym dniem fedrująca nowe straty i sypiąca nowe stosy na hałdy, na których przed zimą (sic!) leży już ponad 8 mln ton czarnego kruszcu – to już inna sprawa. „Górnicze skarby pod ziemią, głęboko ukryte drzemią” – śpiewano niegdyś w takim dniujak dziś. Kto wówczas przypuszczał, że te skarby wyjdą nam kiedyś bokiem…

Niestety, ludzie ze wschodniej ściany często jeszcze nie potrafią się poprawnie zachować. Ot, „buraki”, co to nie bywały na śląsko-warszawskich górniczych salonach. Zaraz, zaraz – warszawskich? Nie, to nie pomyłka, bo dzisiaj to ci ze stolicy, z Januszem Piechocińskim na czele, mają w ręku górnictwo. Weźmy takiego Tarasa. Zamiast Kompanię Węglową z marszu postawić na nogi – zaczął ją, niczym konował jakiś, diagnozować, badać – no, w sumie szukać dziury w tym całym organizmie. I po cholerę! Morfina – i cześć pieśni. Ma nie boleć, i już. Może uszedłby z prezesowskim życiem ten nieszczęsny górniczy szarlatan, ale popełnił lekarski błąd. Powiedział rodzinie i pacjentowi prosto w oczy, jakie są rokowania. I to na ważnym spotkaniu gospodarczym.

Rzucił bez pardonu, że w rządzie panuje właścicielski chaos w sprawach górniczej choroby, o wizji ozdrowieńczej nie ma w ogóle mowy, a na szczeblu zarządzania widać totalne bezhołowie. No, cholera jasna, żeby to oznajmił w zaciszu gabinetu, to nic takiego by się jeszcze nie stało. Ale on wali publicznie, wobec całego konsylium, że dotychczasowe leczenie jego firmy przypomina reanimację trupa. A on uważa, że trzeba przerwać uporczywą terapię, trupa pogrzebać i na jego szczątkach zbudować nowy organizm. Nie złożony z czternastu kopalń, ale góra pięciu rokujących nadzieje. Organizm, który na rynku długo jeszcze powalczy. No, powiedzcie – który właściciel miliardowego majątku mógłby sobie pozwolić na takie impertynencje? Co za krótkowzroczność! Oczywiście Taras został sam na placu boju. Cierpka samotność krótkodystansowca.

Nie z nami takie numery, Taras! – słusznie zareagował zwierzchnik majątku, uosabiany chwilowo z wicepremierem Januszem Piechocińskim. Nie po to przecież mianowany został nowy wiceminister odpowiedzialny za górnictwo – Wojciech Kowalczyk, związany wcześniej z resortem skarbu – żeby ten wielki, narodowy polski skarb grzebać! Odwołanie prezesa Tarasa – rzekł publicznie wicepremier – ma wstrząsnąć menadżerami państwowych firm. Dobrze, że żyjemy w XXI wieku, bo inaczej głowy Tarasa i innych bezczelnych mądrali leżałyby już pod pieńkiem. Zastanawiam się tylko, czy cud, który strącił z posady prezesa Kompanii Węglowej, przy niewielkim udziale wicepremiera – jest dostatecznie mocny, aby uzdrowić tę firmę i całe górnictwo?

Módlmy się raczej do wszystkich świętych, żeby na świecie zablokowana została produkcja węgla z kopalń odkrywkowych. Coraz tańszego na rynku. Żeby chińska gospodarka ruszyła z miejsca. Żeby powódź ponownie nawiedziła kopalnie australijskie, a tymi w RPA lekko zatrzęsło. I niech tak zamrozi Syberię, żeby nie można było tamtego węgla skruszyć za cholerę.

Żeby nasz sojusznik – USA – dał sobie spokój z ropą i gazem z łupek, bo jak ropa taniej, to i węgiel. Ceny węgla wiszą bowiem na ropie. Wiadomo – chcemy dokopać Putinowi – i słusznie, ale cud jakiś, do cholery, jest potrzebny, żeby przy tej okazji nie obrywał nasz węgiel. Cud jest potrzebny, żeby zmienić prawo europejskie i zakazać importu do Polski rosyjskiego, amerykańskiego, kolumbijskiego węglowego barachła.

Tylko żadnych ostrych ruchów – cudów w sprawie zamykania kopalń, odbierania górniczych przywilejów i zmian, które dostosowałyby górnictwo do rynkowej rzeczywistości. Tu, św. Barbaro, cudów być nie może. Przekaż to swojej Szefowej, bo chyba związkowi, górniczy kamraci zapomnieli o tym, pielgrzymując do JEJ stóp.