Węgiel w Sejmie i pod

Żeby zadowolić kilka tysięcy górników stojących przed Sejmem – reprezentujących branżę generującą tegoroczne straty rzędu miliarda złotych – premier Ewa Kopacz powinna w exposé zadeklarować blokadę importu węgla z Rosji i zobowiązać instytucje publiczne do patriotycznego kupowania węgla polskiego. Tylko polskiego.

Dalej: zagwarantować, że państwo bierze na siebie (czyli na garnuszek ZUS) ekwiwalent węglowy, wypłacany górniczym emerytom i rencistom. To w całym kraju około 250–300 tys. osób. Do tej pory był to obowiązek węglowych spółek. A ponieważ cieniutko przędą, to najpierw Kompania Węglowa, a niedawno Jastrzębska Spółka Węglowa oświadczyły, że od stycznia 2015 r. przestaną wypłacać równowartość węglowego deputatu (to rocznie 1000–1600 zł). Pani premier powinna wziąć to na swoją (tu posłużę się kawałkiem frazy lewicowego klasyka) kształtną klatę.

I to jeszcze będzie mało: pani premier powinna zapewnić – wzorem swojego poprzednika Donalda Tuska, który od przełomu kwietnia i maja zwołał kilka węglowych szczytów – że nie będzie likwidacji kopalń z jakichś tam przyczyn ekonomicznych, za to należy się spodziewać konsolidacji branży. Chodzi o połączenie w jedną spółkę Kompani Węglowej, Katowickiego Holdingu Węglowego i handlującego surowcem Węglokoksu. No i oczywiście nie może zapomnieć o handlu węglem – tylko koncesjonowane składy, a w nich polski węgiel. Przede wszystkim polski. Tusk, wyjeżdżając do Brukseli, osierocił związkowych partnerów. Czy premier Kopacz będzie im matką?

No i pani premier nie powinna zapomnieć o „14.” pensji dla górników, rzecz jasna. JSW zapowiedziała, że jak ceny węgla nie odbiją się od dna, to zawiesi wypłatę. Bo zwyczajnie nie ma z czego. Lata temu ustanowiono „czternastkę” jako nagrodę z zysku, ale potem zaczęto ją traktować jak tradycyjną nagrodę barbórkową. Jest zysk czy go nie ma (a nie ma) – należy się i cześć pieśni.

Premier musi jeszcze zrobić porządek z rynkowym ekonomicznym realem. Niech światowe ceny węgla zaczną wreszcie sprzyjać naszemu górnictwu. Na razie nie chcą: węgiel chodzi na europejskim rynku po 75 dolarów za tonę, podczas gdy koszt wydobycia w naszych kopalniach sięga 100 dolarów (a np. w uratowanym po protestach „Kazimierzu–Juliuszu” – 180 dolarów). Węglowe spółki poczułyby się lepiej, gdyby węgiel kosztował 120 dolarów – jak trzy lata temu. A teraz czują dyskomfort. Tylko jak dźwignąć światowe ceny węgla? Pani premier powinna to wiedzieć.

Takiego mniej więcej barwnego wachlarza zobowiązań oczekiwali górnicy od pani premier. A bardziej jeszcze ich związkowi przedstawiciele. Tymczasem Ewa Kopacz zapewniła, że jej rząd będzie chronić polskie górnictwo przed nieuczciwą konkurencją. Pięknie. Wiadomo, o kogo chodzi. Ciekawe, co na to powie tzw. budżetówka (od jednostek wojskowych po szpitale) kupująca rosyjski węgiel, bo krajowy jest za drogi?

Rząd będzie dążył do koncesjonowania sprzedaży węgla. Też pięknie. Idziemy w kierunku monopolu na handel. Przyblokujemy surowiec rosyjski, to da się zrobić – ale całkowicie go z rynku nie wyeliminujemy, bo musiałby zniknąć z całego rynku UE. Rząd będzie musiał zaradzić konkurencji z USA, Czech czy Australii. Też ślą do nas tani węgiel, stąd ceny w Europie są, jakie są. Na szczęście nie jestem w rządzie i mogę mieć oczekiwania.

Górnictwo potrzebuje restrukturyzacji – zauważyła premier. A jakże. Przecież nie może tak być, że na 14 kopalń Kompanii Węglowej tylko 3 fedrują bez strat. Ale wyniki wrzucane są do jednego worka, stąd KW stanęła na progu upadłości.

Wbrew oczekiwaniom tłumu premier Ewa Kopacz za dużo górnikom nie obiecywała. I dobrze. Do wyborów pozostał rok, więc w tym czasie nic wielkiego w górnictwie się nie wydarzy. W tak krótkim czasie nie da się przecież wdziać sukni pani Thatcher. Tym bardziej, że mogłaby się okazać suknią Dejaniry.

Związkowcy poprzez marszałka sejmu, Radka Sikorskiego, przekazali pani premier górniczą petycję. Daję głowę, że będą w niej konkrety, jak wyżej, no i sugestie: co będzie, jak rząd je zlekceważy.