Kutz w sosie własnym

Apeluję do wszystkich sympatyków i wrogów Kazimierza Kutza: zajrzyjcie na stronę „Kultury”, gdzie zamieszczam słów kilka o „Piątej stronie świata” – debiutanckiej powieści 81 – letniego mistrza reżyserii i Ślązaka, aż do bólu. A potem do księgarń.

Książki nie ma co streszczać, czytać ją należy zdanie po zdaniu, bo język wyśmienity, a historie nim opisane jeszcze lepsze. Kutz zawsze uwielbiał prowokacje artystyczne i towarzyskie – przez lata był wręcz ich producentem. W książce też wielokrotnie wsadza kij w mrowisko przyrównując, choćby, powojenne obozy pracy i przesiedleńcze – do polskich obozów koncentracyjnych. Mocne słowa. Wychodzą z niej pokłady żalu Ślązaków do Polski. Tej przedwojennej, PRL i obecnej.

„Piąta strona świata” to rodzinne Szopienice i okolice. Świat wzlotów i upadków. Także pogranicze, na którym z gorolami zza Brynicy w dzieciństwie rozmawiało się przy pomocy gozioli, płaskich kamieni, które świstały na jedną i drugą stronę. O Kutzu mówi się, że to jeden z nielicznych Ślązaków, któremu się udało. Ta powieść też mu wyszła.