II Rzeczpospolita bez Śląska?

Święto Niepodległości jest więc dobrym czasem do refleksji, jak wyglądałaby II Rzeczpospolita bez autonomicznego województwa śląskiego w swoich granicach?

II Rzeczpospolita przetrwała niespełna 21 lat. Krótko, ale był to przełomowy okres w naszej historii. Jeszcze krócej, bo ok. 17 lat realnie funkcjonował w granicach Polski kawałek Górnego Śląska.

Zwykle rolę Śląska w przedwojennej Polsce mierzy się miarami gospodarczymi. O nich za chwilę, bo są najważniejsze z ważnych. Ale kiedy raczkująca od czterech lat RP formalnie przejmowała ziemie, które sześć wieków wcześniej odpadły od państwowości polskiej, to w kraju było średnio ponad 33 proc. analfabetów (według najprostszej definicji analfabeta, to człowiek dorosły nie umiejący pisać, ani czytać). Na Śląsku było 1,5 proc. analfabetów; w Wielkopolsce – 2, 8 proc., na Pomorzu – 4,3 proc. Już na dzień dobry województwo śląskie podnosiło kraj cywilizacyjnie. I jeszcze jedna cywilizacyjna miara: odsetek czynnych zawodowo obywateli poza rolnictwem wynosił w Polsce 36 proc., a na Śląsku – 69 proc.

A teraz miary gospodarcze. Choć Polska dostała niespełna 30 proc. obszaru plebiscytowego Górnego Śląska, to znalazło się na nim 90 proc. zasobów węgla, 53 z 67 kopalń, 5 z 8 hut żelaza oraz wszystkie huty cynku i ołowiu. Na początku lat 30. na Śląsku wydobywano 75 proc. polskiego węgla, produkowano 100 proc. koksu, 75 proc. żelaza i stali, blisko 100 proc. cynku i ołowiu i 86 proc. kwasu siarkowego. Dzisiaj możemy się zżymać na te wskaźniki, ale w tamtych czasach właśnie taka produkcja przemysłowa wyznaczała miejsce państw na arenie międzynarodowej. Warto również przypomnieć, że był to przemysł, który pod względem technologii i technicznego zaawansowania nie odbiegał od standardów Europy Zachodniej. Właśnie śląski przemysł zmienił charakter odbudowującego się państwa: z rolniczego na rolniczo – przemysłowy. W latach 20. z tego skrawka kraju (1,1 proc. powierzchni i 4,4 proc. ludności) pochodziło 80 proc. polskiego eksportu.

Początkowo gospodarka II Rzeczpospolitej nie była w stanie skonsumować produkcji śląskiego przemysłu ciężkiego. Dopiero później śmiałe posunięcia związane z budową portu w Gdyni i Centralnego Okręgu Przemysłowego zmieniły ten stan rzeczy. To właśnie przemysł śląski wymusił budowę wielkiego portu. Od węzła kolejowego  w Tarnowskich Górach pociągnięto magistralę węglową do Gdyni (z pominięciem Gdańska). Przemysł zbrojeniowy w COP nie mógłby się rozwijać, bez surowcowego (stal, ołów, cyna itp.) i maszynowego zaplecza Śląska. Również kadrowego. Włączenie przemysłowego Śląska w system gospodarczy Polski pozwolił uzyskać niezależność energetyczną. W latach 30. wydana została książka Gustawa Morcinka „Śląsk”. W przedmowie do niej Eugeniusz Kwiatkowski napisał: „Śląsk postawił przed Polską konieczność rozstrzygnięcia nowych wielkich problemów, wciągnął całe społeczeństwo jeszcze silniej i zdecydowaniej w orbitę cywilizacji zachodu. Śląsk wywołał konieczność szybkiej rozbudowy Gdyni i połączenia wybrzeża morskiego Polski bezpośrednią siecią komunikacyjną z całą Rzeczpospolitą”. Cóż więcej dodać do tych słów wybitnego przedwojennego polityka i menedżera?

Dzisiaj uznaje się, i pewnie słusznie, że II Rzeczpospolita – lepiona z ziem trzech zaborów – w krótkim czasie (bo trwała zaledwie dwie dekady) mocno stanęła na nogi. W moim przekonaniu byłoby to niemożliwe bez województwa śląskiego.
———————-

Cegła za język

John – po cholerę takie zaglądanie w rodzinne życiorysy? Śleper nazwał to małym donosikiem, a ja już chciałem głośno zapytać, czy czas się bać? Ale dajmy spokój. Gorole, ptoki i krzoki też są niezłymi mężami. Poza tym jesteśmy w większości. Nie dziw się więc, że Ślązaczka trafiła w życiu na gorola.
Helmut, Śleper, Hajer, Svatopluk i tr – w samym procesie kodyfikacji pobrzmiewają polityczne echa i tego się nie uniknie. Ale, jak już język regionalny ujrzy światło dzienne, to jego losów (codziennego wykorzystania i dalszej kodyfikacji, bo to praca bez końca) powinna pilnować mądrze wybrana Rada Języka Śląskiego.
Od lat na takiej straży stoi Rada Języka Kaszubskiego. Oczywiście, Kaszubi mieli łatwiejszą drogę, bo proces kodyfikacji zaczął się tam w XIX wieku, a literatura w jednej z odmian kaszubszczyzny ukazywała się już w XVI i XVII wieku (m.in. Duchowe piesnie Dra Marcina Luthera). Kaszubom się udało, bo faktycznie w tworzeniu swojego języka literackiego poszli na daleko idący kompromis. Nikt im nie zabrania posługiwać się w domach swoją odmianą gwary, ale sprawy urzędowe muszą, jak chcą, załatwiać (pisać) w oficjalnej kaszubszczyźnie (obecnie w kręgu tego języka znajduje się ok. 50 tys. Kaszubów – i nadal się spierają, czy poprawnie jest „Kaszub” czy „Kaszuba”). Podobnie będzie ze śląszczyzną. Nie inaczej jest z polszczyzną – co miasto, czasami ulica i dom, to mówimy różnie. Ale na papier przelewamy już literacką wersję języka polskiego. Tak więc regionalny język śląski nie pogrąży w nicości gwar, choćby takiej, jaką fonetycznie posługuje się Śleper. Ja w śląskiej mowie jestem cieniutki, jak przedwojenna zapałka dzielona na cztery części. Ale tak właśnie uważa Jole Tambor. Wypada jej wierzyć i ufać w tym, co robi.