Po stronie oskrażonych
W środę, 20 maja, ma ruszyć proces jedenastu oskarżonych o śmierć 65 osób, które zginęły 28 stycznia 2006 r. pod gruzami hali Międzynardowowych Targów Katowickich.
Piszę ma, bo w naszych sądach wokandy spadają jak śliwki z jesiennego drzewa. Mieszkam ok. 1,5 km od MTK. To był mroźny koniec stycznia 2006 r. Kiedy na tłum ludzi i gołębi zawalił się dach, byłem poza Śląskiem. Mój sąsiad, Krzysztof Wojtera, alpinista i obieżyświat, pognał tam natychmiast. Pomagał w wyciąganiu ciał ze stalowych szczelin. Parę godzin poźniej sam widziałem dramatyczne sceny pod zawaloną halą. Mam za sobą kilkanaście sekcji zwłok (studia, aplikacja) i różne wydarzenia, w których spotykałem się z cudzą śmiercią „ na żywo”.
Do tego stycznia wydawało mi się, że jestem twardy do szpiku i kości.
Nie – wstrząsnął mną widok wydobywanych spod ruin zwłok. Dzieci. Do tego stopnia, że w opisaniu dramatu musiałem, w trybie nagłym, ściągnąć z Warszawy do Katowic Sławka Mizerskiego. Ale nie o tym chciałbym opowiedzieć…
W tej sprawie oskarżono 12. osób – jedna dobrowolnie poddała się karze. Jestem za tym, czego domaga się dzisiaj Australijczyk Bruce`a R., były prezes MTK: szybkiego procesu! Oczywiście, czuje się niewinny, ale prosi – bez względu na konsekwencje – o szybki proces. W jego kraju, mówi, w takich sprawach sądy procedują dzień po dniu. Tymczasem w Polsce wyznaczono 21 rozpraw do przyszłego roku. Sąd ma do przesłuchania kilkuset świadków, co wydłuży sprawę o co najmniej 4 –5 lat i to tylko w pierwszej instancji!
Jestem za szybkim procesem dla wszystkich oskarżonych, również dla Ryszarda Z. – wiceprezesa MTK, o którym media z lubością piszą, że to były dziennikarz „Trybuny Robotniczej”. Pracowałem kilka lat z Ryszardem. Nie lubię go za różne zachowania w mglistym czasie stanu wojennego. Za jego postawy, kiedy weryfikowano i wyrzucano z pracy kolegów. Daję sobie prawo do takich ocen, bo sam byłem w oku cyklonu, który zmiótł mnie z mojej życiowej powierzchni na czas jakiś. Brzydzi mnie jego sposób załatwiania spraw osobistych, co stanowiło tajemnicę poliszynela i było tematem modnych wówczas wywodów przy kaktusowych czy marchołtowych stolikach* (głośne rozstanie z pierwszą żoną, córką Wiesława Kiczana, byłego sekretarza KW PZPR w Katowicach, w momencie kiedy Kiczan z Edwardem Gierkiem trafili do obozu internowanych). Za to Rysiek miał swoje pięć minut w redakcyjnych załogach stanu wojennego. Nic dobrego po nich nie zostało w historii dziennikarstwa śląskiego. Ale chciałbym dla niego, może bardziej dla jego najbliższych, szybkiego rozstrzygnięcia w sprawie tragedii MTK. Swoje przeszedł w areszcie – szybki proces, to szybszy powrót do normalnego życia. Dzisiaj jest mi go zwyczajnie żal. Tak po ludzku.
Szybkiego procesu życzę Jackowi J., konstruktorowi hali. W areszcie siedział nie za to, jak ją zaprojektował, ale za to, jak ją użytkowano. Po wiadomości o katastrofie próbował popełnić samobójstwo. Dzisiaj mówi, że czuje się odpowiedzialny za tragedię, ale nie czuje się winny śmierci. Bo wystarczyło użytkować halę zgodnie z obowiązującymi regułami gry.
Szybki proces! – to jedyne możliwe wstawiennictwo po stronie oskarżonych o spowodowanie największej katastrofy budowlanej w Polsce.
*Marchołt /gruby a sprośny/ – katowicka knajpa skupiająca elity intelektualne, artystyczne i wszelakie – w minionych pokrętnych, a nierzadko ponętnych latach ubiegłego stulecia.
*Kaktusy – patrz Marchołt. Choć w wymiarze mniej wysublimowanym.
Komentarze
Cała tragedia hali jest wynikiem bylejakości, którą wynieśliśmy z PRL-u, i ta bylejakość trwa, pielęgnowana, pieszczona. Podświadomie nie chcemy jej wyeliminować, bo okaże się, że brakuje nam wiedzy, umiejętności utrzymania porządku. W tej bylejakości rozmywają sie kompetencje i odpowiedzialność. Stan ten trwa w najlepsze.
Przykładem tego stanu jest czas trwania śledztwa i planowany czas przyszłego procesu. W chwili gdy proces się skończy, a orzeczenia będą prawomocne wielu obywateli Polski będzie całkowicie nie zorientowanych o co chodziło. Tragedia ludzi, którzy zginęli i ich rodzin będzie mało czytelna. Osoby winne (jeżeli takie się znajdą) będą miały swoje wizje i usprawiedliwienia, w które będą wierzyć. Nikt nie będzie usatysfakcjonowany. I znowu będzie byle jak.
Do określenia winy konstruktora hali nie trzeba tylu lat śledztwa. Źle skonstruowana hala zawaliła by się przy najbliżej okazji. Tego nie wykaże żaden proces, to może ustalić zespół konstruktorów w kilka tygodni. Sąd może w majestacie prawa potwierdzić winą lub ją zdjąć z konstruktora juz po maksymalnie kilku miesiącach.
Błędy mogły powstać w procesie jej budowy i eksploatacji. Kiedy dostosujemy prawo, a właściwie jego stosowanie do logiki do zaspokojenia poczucia sprawiedliwości zarówno pokrzywdzonych jak krzywdzących. Stosowanie obecnych procedur to znowu bylejakość. Kiedy w takich sprawach przestaniemy kierować się emocjami i historią.
Szanowny Panie redaktorze jestem czytelnikiem Pana artykułów i nie rozumiem co ma wspólnego, rozwodowa i mało chlubna w innych dziedzinach, przeszłość jednego z podejrzanych z procesem. A właściwie wiem – to kolejny dowód bylejakości, tym razem w doborze ludzi do zrobienia czegokolwiek o czym nie ma się bladego pojęcia.