Kościelne rozliczenia z pedofilią. Czy abp Skworc kupił sobie czas i spokój?
W sprawie metropolity katowickiego abp. Wiktora Skworca Roma locuta. Co nie znaczy, że causa finita. Papież Franciszek mianował bp. Adriana Galbasa, biskupa pomocniczego diecezji ełckiej, arcybiskupem koadiutorem archidiecezji katowickiej z prawem następstwa na biskupa diecezjalnego.
Należy przypomnieć, że w połowie tego roku abp Skworc sam poprosił papieża o wyznaczenie pomocnika w zarządzaniu diecezją, choć miał pod ręką trzech biskupów pomocniczych – czyli właśnie koadiutora. Stało się to po śledztwie Stolicy Apostolskiej w sprawie zaniedbań, jakich dopuścił się jeszcze jako biskup tarnowski. To były lata 1998–2011, a ukrywanie i tuszowanie pedofilii pośród podległych sobie kapłanów nazywano zaniedbaniem i tak już zostało. Czyż nie jest tak, że każdy popełnia niemal codziennie grzech zaniedbania? Zgrzeszył? No zgrzeszył, jak rzekł toruński klasyk.
Przestępstwa pedofilii w tarnowskiej diecezji i rolę biskupa diecezjalnego w ich ukrywaniu wyciągnął na światło dzienne ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Zgodnie z obowiązującym wówczas prawem kościelnym Skworc powinien był o nadużyciach ks. Mariana W. zawiadomić w pierwszej kolejności Watykan. Tym bardziej ze sprawa była dużego kalibru – ksiądz miał dopuścić się wykorzystania seksualnego aż kilkudziesięciu chłopców. Tymczasem został oddelegowany do innej parafii. Będącego w podobnej sytuacji ks. Stanisława P. przerzucono służbowo do posługi kapłańskiej hen, na Ukrainę, do diecezji kamieniecko-podolskiej, gdzie używał sobie tak, jak używał w Polsce. To daleko, niemal Dzikie Pola, toteż diecezja nie poczuła smrodu, jaki ciągnął się za oddelegowanym kapłanem. Nie została też o sprawie poinformowana. Ale kapłan okazał się tak jurny, że wieść się rozniosła. Nie dało się już niczego ukryć i sprawa dotarła do Rzymu. Za sprawą hierarchów kamienieckiej diecezji, a nie abp. Skworca, co od lat było jego kapłańskim i chrześcijańskim obowiązkiem.
Wniosek o wyznaczenie koadiutora – biskupa pomagającego w zarządzaniu diecezją z prawem następstwa „po zawakowaniu beneficjum” – połączony był z warunkiem rezygnacji z funkcji sprawowanych przez abp. Skworca w polskim episkopacie. Część elity związanej z polskim Kościołem uważała, że być może to właściwe zadośćuczynienie za zaniedbania, których dopuścił się abp Skworc. Nawet on sam jest najpewniej o tym przekonany.
Ks. Isakowicz-Zaleski skomentował całą rzecz krótko: arcybiskup katowicki sam się ocenił i sam postanowił dobrowolnie poddać się karze, którą sobie wyznaczył. Kupił sobie czas i spokój. Do bezpiecznego przejścia na emeryturę. Wiek emerytalny dopadnie abp. Skworca w maju 2023 r.
Jego poprzednik abp Damian Zimoń w podobnej sytuacji został poproszony przez papieża o dodatkowe dwa lata biskupiej posługi ponad obowiązujące prawo. Trudno mi uwierzyć, żeby Franciszek lub jego następca wykonał taki gest, świadczący w końcu o wielkim szacunku i zaufaniu Watykanu wobec obecnego arcybiskupa. No, ale jestem człowiekiem małej wiary.
Papież Franciszek dość łagodnie traktuje abp. Skworca – łagodnie w porównaniu z konsekwencjami wyciąganymi wobec biskupów z innych kościołów – ale sprawa przed ziemską sprawiedliwością nie jest jeszcze zamknięta. Casus Skworc trafił do państwowej komisji ds. pedofilii, a z niej do prokuratury. Jeżeli postępowanie zakończy się aktem oskarżenia za ukrywanie pedofilii, to ostatnie słowo należeć będzie do sądu.
Z okolic katowickiej archidiecezji dochodzą głosy, że abp Skworc wcześniej zrezygnuje z funkcji ze względu na zły stan zdrowia.
A co do bp. Adriana Galbasa, 53-latka przejmującego funkcję koadiutora archidiecezji katowickiej… Jego poletko boże jest spore, liczy według statystyk kościelnych ok. 1,4 mln wiernych i 1200 kapłanów. W skład metropolii katowickiej wchodzą jeszcze diecezje gliwicka i opolska, a to dodatkowo 1,35 mln wiernych. Bp Galbas, pallotyn urodzony w Bytomiu, przyjął święcenia biskupie niespełna dwa lata temu. W ramach Konferencji Episkopatu Polski pełni funkcję przewodniczącego Rady ds. Apostolstwa Świeckiego.
W historii diecezji katowickiej, ustanowionej w październiku 1925 r. – trzy lata po przyłączeniu części Górnego Śląska do Polski – to drugi biskup koadiutor. Pierwszego, ks. Herberta Bednorza, mianowano w 1950 r. w związku ze złym stanem zdrowia bp. Stanisława Adamskiego. Jako koadiutor z prawem następstwa rządził katowicką diecezją 17 lat, aż do śmierci – z kilkuletnią przerwą po przymusowym wygnaniu biskupów ze Stalinogrodu. A potem, już jako prawowity biskup diecezjalny, do 1985 r. On i jego następca Damian Zimoń, arcybiskup senior, pozostają szanowanymi legendami śląskiego Kościoła.
Czas pokaże, czy abp Wiktor Skworc uniknie odpowiedzialności za „zaniedbania”. Zaniedbania spraw, które działy się pod szerokim dachem tarnowskiej diecezji – najbardziej bogobojnej z bogobojnych. Papież Franciszek poszedł mu na rękę, czego nie uczynił wobec choćby biskupów południowoamerykańskich. Oto kolejna wielka tajemnica Watykanu. Czy chociaż jej rąbek wyjdzie zza Spiżowej Bramy? Casus abp. Skworca powinien być szeroko i przychylnie komentowany wśród naszych książąt kościelnych. Wszak przetarł on w miarę bezpieczny szlak.
Komentarze
Rozkoszny jest ten ezopowy, pełen niedomówień język kościelny. ,,Zaniedbanie”…i już. Rozumiem, że gdyby jakiś kurator oświaty wiedział ale nie powiedział o nauczycielu-pedofilu i tylko przeniósł do innej placówki oświatowej to śmiało może powoływać się na sassus ,,zaniedbania”.
O prokuraturę bym się nie kłopotał…będzie wytrwale sprawę badać i znając główne siły opozycji, to będzie ją badać i badać, także po ew. zmianie rządów. Nawet jeżeli presja opinii publicznej jednak przymusi prokuraturę do jakichś konkluzji są jeszcze…sądy. Zapewne podejdą do przewielebnego z należytą atencją i docenią jego nieposzlakowaną opinię…
Nie to, żem spragniony biskupa w więzieniu. Co to, to nie. Ich znacznie bardziej zaboli kara finansowa, niż ew. biskupie męczeństwo.
Zresztą – jak wspomniałem, nie spodziewam się jary dla biskupa ze strony wymiaru sprawiedliwości III RP.
Rozpalił się Gospodarz w swoich spekulacjach. A przecież był już katowickim dziennikarzem Trybuny Robotniczej, gdy młody ksiądz Wiktor, który ledwo liznął trochę wikariatu został powołany na stanowisko sekretarza ówczesnego ordynariusza katowickiego biskupa Herberta. Zaś ciut później ów tak szanowany pryncypał zrobił z niego kanclerza kurii diecezjalnej. I musiał być dobry na swym stanowisku, bo i następca na fotelu ordynariusza biskup Damian pozostawił go na dotychczasowym miejscu.
Co tu dużo mówić, a właściwie pisać. Ksiądz Wiktor nie zdążył nabrać chrześcijańskiej wrażliwości, gdy oderwano go od ludzi z parafii i rzucono na głębokie wody diecezjalnej biurokracji. I jestem pewien, że ksiądz kanclerz Wiktor rzetelnie uczył się swej kurialno-urzędniczej funkcji od wspomnianych przez redaktora wzorów zarządców katowickiej diecezji – szanowanych legend śląskiego Kościoła. Myślę, że obecny arcybiskup Wiktor, nie poważyłby się postąpić inaczej od swych wspaniałych nauczycieli i szefów. Wszak tradycja w Kościele, to jedna z reguł zachowań pokoleń biskupów sprawujących duszpasterską opiekę nad swymi owieczkami i powierzonymi im pasterzami diecezjalnego stadka wiernych.
I co tu dużo mówić, te zalety księdza Wiktora musiał dostrzec ówczesny ojciec święty, wyniesiony szybko na ołtarze – papież z Polski, niezapomniany Jan Paweł II. Ten święty człowiek nie mógł obdarzyć biskupią sakrą i samodzielnymi rządami w diecezji tarnowskiej księdza, który mógłby zgrzeszyć przeciw kościelnej tradycji zaniedbaniem albo samowolą w traktowaniu swych księży.
Ja myślę, że biskup Wiktor w Tarnowie postąpił tak, jak go nauczono i jak zwyczajowo traktowano błądzących pasterzy. Jego świetlani nauczyciele i diecezjalne legendy musieli mu wpoić te zasady. Życiowa droga abp Wiktora to poświadcza. Wiktor Skworc dochował wierności tym zasadom. Zareagował, tak jak wcześniej działali jego wspaniali nauczyciele. W końcu – jako kanclerz kurii – był formalnym wykonawcą urzędniczych decyzji ordynariuszy. Wszystkie decyzje personalne szefów w postaci przeniesionej na urzędowy papier, przechodziły przez jego kanclerskie ręce. I to prawie dwie dekady, zanim jako zasłużony kurialny kancelista otrzymał biskupią sakrę.
Myślę, że abp Skworc dochował wszelkiej staranności w dochowaniu reguł zachowania wobec zbłądzonego pasterza. Poświadczają to pośrednio reakcje watykańskiej nuncjatury, na żądania polskich władz. Nuncjusz przekazał świeckiej władzy gest posłanki Lichockiej, której swego czasu jakiś paproch wpadł do oka.
Myślę, że arcybiskup Wiktor spokojnie dotrwa do końca swej posługi i w podanym przez redaktora terminie, uroczyście przejdzie na emeryturę. I zostanie kolejnym szanowanym arcybiskupem-seniorem.
W końcu, zawsze był rzetelnym i dochowującym tradycji urzędnikiem winnicy pańskiej.
Wydaje mi się, że Redaktor przesadził z krytyką abp Skworca.
Owszem nie nadał abp sprawom tempa lotu błyskawicy, ale kościół zawsze był znany z refleksu szachisty, a szachista jak to szachista – jeden ruch na trzy godziny.
I tak było zapewne i tym razem.