Kto z flagą wojuje, ten faną* obrywa

Wraz z awansem do I ligi kibice GKS Jastrzębie wywieszają na trybunach hasło: „Zawsze polskie, nigdy śląskie – Jastrzębie”.

Szok. Wywieszona deklaracja wywołała burzę, szczególnie po kategorycznej stronie mocy związanej z Ruchem Autonomii Śląska. Toteż stowarzyszenie kibiców pospieszyło z wyjaśnieniem:

„Hasło to nie ma na celu nikogo dyskryminować ani obrazić żadnego mieszkańca Śląska, który utożsamia się z Polską. Nasze miasto leży geograficznie na Śląsku i jest to niepodważalny fakt, co za tym idzie, każdy z nas jest Ślązakiem. My czujemy się jednak przywiązani do Polski, do Białego Orła w złotej koronie, do barw bieli i czerwieni. Jesteśmy wdzięczni Ślązakom, którzy brali udział w powstaniach, walczyli o Niepodległą Polskę. Oświadczamy, że na naszym stadionie mile są widziani wszyscy mieszkańcy Śląska, którzy uważają się za Polaków! My, kibice GKS Jastrzębie, występujemy przeciwko Ślązakom, których kole w oczy Polska i polskość w każdej formie. Ponadto informujemy, że na naszych meczach nie będą tolerowane ani herb, ani barwy Górnego Śląska (żółto-niebieskie)”.

Przypomnę, że żółto-niebieskie to kolory autonomistów, pod którymi domagają się oni autonomii od Polski.

Jastrzębie-Zdrój: 90-tys. górnicze miasto, z czego 90 proc. mieszkańców stanowi ludność napływowa – lub jej potomkowie – która zaczęła tutaj pojawiać się za pracą już w latach 50. poprzedniego stulecia. Dzisiejsi kibice to już trzecie czy nawet czwarte pokolenie tych, którzy przybyli w te strony dosłownie z każdego zakątka kraju. To ich dziadkowie i ojcowie podjęli w sierpniu 1980 r. strajki solidarnościowe z Wybrzeżem, znacząco je wspierając. Tym samym przyczynili się bezsprzecznie do podpisania porozumień w Szczecinie i Gdańsku, a na miejscu – Porozumień Jastrzębskich.

Z kolei w sąsiednim Rybniku na początku 1990 r. powstało stowarzyszenie Ruch Autonomii Śląska. Byłem przy narodzinach. Przez długie lata kibicowałem RAŚ. W rodzimej POLITYCE przypominałem przedwojenną historię tej ziemi, której odradzająca się II Rzeczpospolita 15 lipca 1920 r. nadała autonomię, choć słowo ciałem się stało dopiero dwa lata później, po objęciu przez Polskę władzy nad przydzieloną jej częścią Górnego Śląska.

Powstanie RAŚ byłoby niemożliwe, gdyby nie wolnościowe zrywy jastrzębskich górników w 1980 r. i przez cały stan wojenny – z gigantycznym strajkiem w 1988 r., który ostatecznie rozłożył PRL na łopatki. Jakiś więc ogienek wdzięczności powinien się w autonomistach tlić za to, że jastrzębscy górnicy dali im historyczną szansę wyjrzenia na światło dzienne. Niestety, od kilku zacnych ich działaczy usłyszałem, że strajki i Solidarność to nie ich bajka, tylko polska historia. Dobrze – jak polska, to Polska!

Autonomiści od 12 lat w połowie lipca maszerują przez Katowice. „Ku autonomii”. Idea oddala się z prędkością światła, ale oni idą i idą… Pod żółto-niebieskimi sztandarami i w takież barwy odziani. Przez tyle lat w szeregach nie było śladu biało-czerwonej, chyba że jacyś prowokatorzy chcieli się podłączyć i podrzucić marszowi biało-czerwone kukułcze jajo… Od lat się zastanawiam: od kogoż to oni tę autonomię chcą uzyskać? Od San Escobar? Ciut za daleko…

Notoryczny brak barw ojczyźnianych, w dążących do powtórki z II RP, wynika prawdopodobnie z wściekłej alergii Jerzego Gorzelika, wodza autonomistów, na widok bieli i czerwieni razem do kupy wziętych. Jego wrażliwe ciało przenika wówczas dreszcz obrzydzenia, stąd polską flagę i wszelką patriotyczną symbolikę ma głęboko w tyle, o czym nie waha się opowiadać. A że jest inteligentny i zarazem prowokacyjny – barwnie wyłuszcza powód niewywieszania flagi w święta państwowe, obciążając winą okoliczne gołębie, które srają, gdzie popadnie – bez patriotycznych skrupułów. Także dla rodzimych kibiców dopingujących na paryskich kortach Jerzego Janowicza nie miał krzty zrozumienia, obsmarowując ich pogardliwym określeniem „biało-czerwona tłuszcza”…

A tu masz. W sąsiedztwie Rybnika, a więc samego matecznika, na autonomicznej piersi wykarmiła się krnąbrna żmija, która nie uznaje świętości barw żółtych i niebieskich do kupy wziętych – jak i innych autonomicznych symboli. Musi boleć! Janusz Wita, radny Sejmiku woj. śląskiego z klubu Śląskiej Partii Regionalnej – to wyborczy projekt RAŚ – wydał oświadczenie:

Deklarację grupy, która pretenduje do roli reprezentacji całej społeczności kibicowskiej jastrzębskiego klubu, przyjąłem ze smutkiem i niepokojem. Ze smutkiem, bowiem grupa mieszkańców naszego regionu odrzuca jego symbole i tradycje, które powinny łączyć ponad podziałami politycznymi czy kibicowskimi. Z niepokojem, bowiem cytowane zdanie zawiera groźbę pod adresem tych, którzy wbrew woli autorów ośmieliliby się zademonstrować swe przywiązanie do Górnego Śląska.

Wita zwrócił się też do władz klubu, żeby stanowczo sprzeciwiły się szowinizmowi narastającemu wśród części kibiców, skierowanemu przeciw osobom o śląskiej identyfikacji. Wywołany do tablicy zarząd odpisał:

Kibice GKS Jastrzębie przepraszają, że Ślązacy mogli poczuć się urażeni i dyskryminowani przez wpis dotyczący flagi i herbu śląska [uwaga! – ten i wcześniejsze wpisy podaję w wersji oryginalnej – JD]. Takie sformułowanie nie powinno ukazać się w tym wpisie. Klub nie zajmuje się polityką, sporami regionalnymi, zajmujemy się sportem, który ma jednoczyć ludzi w myśl UEFA RESPECT [generalnie chodzi o szacunek dla wszystkich – JD]. Jesteśmy klubem ŚLĄSKIM w PAŃSTWIE POLSKIM, w przyjętej doktrynie: BÓG, HONOR, OJCZYZNA.

No, powiem uczciwie, że klub również poszedł po bandzie, choć nie o hokej chodzi… Próbuję zrozumieć, skąd deklaracja kibiców GKS Jastrzębie mogła się wziąć? Rozważam, czy wyszła ze środowiska kibicowskiego, czy już, nie daj Boże, kibolskiego? Otwiera bowiem, może nawet zupełnie niechcący, nowe pole boiskowych konfrontacji na Śląsku i gdzie indziej. Wprawdzie Ruch Chorzów, uważany za „klub autonomistów”, spadł do II ligi i do bezpośredniej konfrontacji nie dojdzie, ale wiadomo przecież, że kibice i kibole chodzą własnymi drogami…

Gwoli przypomnienia i poduczenia: barwy żółte i niebieskie już setki lat temu zagościły w herbarzach władców Górnego Śląska. Przedwojenne autonomiczne woj. śląskie miało w herbie orła na niebieskim tle, ale flaga była tylko biało-czerwona. Żółto-niebieska zarezerwowana była dla pruskiej Provinz Oberschlesien, która pod tą flagą istniała w latach 1919–38 i 1941–45.

Herb dzisiejszego woj. śląskiego to także złoty orzeł na niebieskim tle, ale flaga to trzy poziome pasy: błękitny, żółty (wąski), błękitny. To są moje barwy – mieszkańca woj. śląskiego (a nie czysto żółto-niebieskie), które chodzą pod ramię z biało-czerwonymi. Mają prawo powiewać na państwowych meczach, ale już nie widzę sensu obnosić się z nimi na lokalnych spotkaniach i imprezach. Od tego są barwy klubowe.

I to byłoby na tyle. A swoją drogą – jak cienka stała się granica, poza którą słowa zmieniają swój ładunek emocjonalny – i tym samym znaczenie. Bóg, Honor, Ojczyzna. Niby wszystko gra. Niby wszystko jest na swoim miejscu. Na pozór – czapki z głów.

W tyle głowy mam jednak filmową wizję piwnego ogródka. I ślicznego młodzieńca, który zaczyna śpiewać o pszczółkach i motylkach, a kończy na czymś zupełnie innym. Istny „Kabaret”. Niby wszystko gra, ale dobrze jest pilnować, do kogo ma należeć jutro.

*fana (gwarowe) – flaga